wtorek, 16 lutego 2016

Rozdział V

                Sprawdzał skrzynkę co najmniej pięć razy dziennie. Zastanawiał się, czy nie jest to już pewnego rodzaju obsesja, ale odkąd Lisza się nie odzywała, nie mógł skupić się na niczym innym. Wkręcił się jak zawsze…
                Prawdę mówiąc, nie wiedział nawet jak się nazywała, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że „Lisza” to tylko pseudonim. Kiedyś nawet zapytał ją o prawdziwe imię, ale jak zwykle tajemniczo napisała tylko, że są rzeczy, o których się nie rozmawia i zmieniła temat. Ona wiedziała o nim praktycznie wszystko, on o niej-nic.
                Siedział teraz w małym, hotelowym pokoju, który niespecjalnie przypadł mu do gustu, bo był w, znienawidzonym przez niego, jasnofioletowym kolorze. Łóżko też nie było za wygodne, szczególnie, że ostatnimi czasy przywyknął do wyższych standardów. Plusem było jednak to, że mieszkał sam, a właśnie tego teraz potrzebował. No i potrzebował Liszy…
                Wszystko zaczęło się jakieś trzy miesiące temu, po jednej z większych kłótni z Mi. Wydawało mu się, że tego kryzysu nie uda się już rozwiązać, ale potem skończyło się jak zawsze. Duży bukiet róż, kolacja, sex…i znowu byli najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. A przynajmniej myślał, że tak jest, że tak powinno być.
Pamiętał dobrze, że tamtego dnia, inaczej niż miał w zwyczaju, nie sprawdził rano poczty. Zazwyczaj robił to zaraz po przebudzeniu, żeby być na bieżąco z planem na cały dzień. Przy okazji usuwał też spam i oznaczał jako ważne wiadomości, do których planował wrócić. Lubił, gdy wszystko było na swoim miejscu. Jednak wtedy zaspał i, chcąc nie chcąc, musiał zmodyfikować swój poranny harmonogram. Dopiero po południu, kiedy siedział w hotelowej restauracji i zrezygnowany patrzył na stojącą przed nim porcję makaronu, która wyglądała, jakby ktoś już przed nim jadł,  dostrzegł, że ma pięć nieprzeczytanych widomości.

„Cześć. Jestem Lisza. Nie znamy się, chociaż ja ciągle mogę Cię obserwować.
Odezwij się.”

                O tym adresie wiedzieli tylko nieliczni. Początkowo obstawiał więc, że jest to kolejny z głupich żartów, do których zdążył się już przyzwyczaić, ale które ostatnio drażniły go zdecydowanie bardziej niż zwykle. Jednak, kiedy dwa dni później otrzymał kolejną wiadomość, wiedział już, że nie mógł jej wysłać żaden z jego kumpli…

„Byłeś dzisiaj tam, gdzie chodzisz tylko wtedy, kiedy chcesz popłakać. Co się stało ?
Odpowiedz. Lisza.”

                Nikt nie wiedział o jego wyprawach do starej, zaniedbanej kaplicy. Był prawie pewien, że inni mieszkańcy miasteczka są przekonani, że nie da się do niej wejść. On sam trafił tam przez przypadek kiedy miał dziesięć, może jedenaście lat. Jedno z okien nie otwierało się normalnie, tylko przesuwało do góry, a zardzewiały zatrzask puszczał bardzo łatwo. Znajdowało się ono jednak z tyłu, tak, że między nim a skalnym zboczem pagórka było zaledwie czterdzieści centymetrów przerwy. Dalej jednak potrafił przecisnąć się do chłodnego wnętrza, w którym panowała niczym niezmącona cisza, a światło padające przez stare, pokryte kurzem witraże, dodawało mu charakteru. Nigdy nikogo tam nie zabrał, nigdy nikomu o tym miejscu nie opowiadał… Skąd Lisza wiedziała ? Nie dowiedział się tego ani wtedy, ani później.
                Sam nie był pewny, dlaczego odpisuje, ale dziewczyna intrygowała go. Wiedziała o rzeczach, którymi nie dzielił się nawet z przyjaciółmi. W tajemnicy przed Mi, założył więc nową skrzynkę pocztową, bo jego dziewczyna od czasu do czasu wpadała na genialny, w jej mniemaniu oczywiście, pomysł, by wyręczać go w porannym przeglądzie wiadomości. Z czasem zaczął zwierzać się Liszy, pisać o pracy, o Mi, o rodzinie. Nic go nie hamowało, nic nie wydawało się podejrzane. Potrzebował po prostu kogoś, kto go wysłucha, a napisanie kilku zdań nic go nie kosztowało. To było wręcz dziecinnie proste. Na dodatek nieznajoma rozumiała go lepiej niż ktokolwiek inny i nic nie oczekiwała w zamian.
                A teraz od tygodnia była offline.

***

                Kranjska Gora pogrążona była jeszcze we śnie, choć niebo powoli zaczynało robić się coraz jaśniejsze. Wokoło panowała cisza, przerywana od czasu do czasu przez nieśmiałe ćwierkanie wróbli, które, mimo surowej zimy, wystawiały główki ze swoich gniazdek. Alpy pokryte białym puchem otaczały dolinę, która z lotu ptaka musiała wyglądać jak twierdza obwarowana grubymi, niemożliwymi do zdobycia, murami.
                Cene, po kolejnej nieprzespanej nocy, siedział teraz przed chatką, obserwując wschód słońca. Przypomniało mu się, jak kiedyś razem z Peterem chodzili po górach. Powietrze pachniało wtedy podobnie, i wciągane głęboko, mroziło płuca, powodując jednocześnie, że całe ciało zastygało w bezruchu. Uwielbiał wycieczki z bratem bo od dzieciństwa mieli dobry kontakt. W zasadzie, mógł śmiało przyznać, że rozumieli się bez słów. Peter, pomimo tego, że był typem introwertyka, przed Cenetem zawsze się otwierał, a ze wspólnych żartów łatwo przechodzili na poważne tematy i odwrotnie. Oczywiście, każdy z nich miał swoje własne życie, mieli swoje tajemnice, były tematy tabu, niejednokrotnie zdarzało im się pokłócić. Jednak dopełniali się nawzajem. Poróżniła ich dopiero Mina, ale była ostatnią osobą, o której Cene chciał teraz myśleć.
               
                Zaraz po śniadaniu, postanowił zrobić to, co planował od trzech dni. Pamiętał, że Lana zawsze dużo mówiła o książkach, nieustępliwie polecając mu kolejne tytuły, co jednak było raczej syzyfową pracą, bo Cene nie miał w zwyczaju czytać czegoś, co było dłuższe niż dwie strony A4. Nie mogła mu tego wybaczyć, podobnie jak mama, która pracowała przecież w bibliotece i odkąd skończył pięć lat, uczyła go czytać, przynosząc do domu coraz to nowsze pozycje. I o ile Peter zaczytywał się w kolejnych bestsellerach Nessera, Nesbo, Kinga i Bóg wie, kogo jeszcze, o tyle Cene unikał książek jak ognia.
Jednak Lana czytała dużo. Był tego pewien. Dlatego też zaczął teraz przeglądać pozycje, które stały w równym rządku na starym, rzeźbionym regale w sypialni, którą zajmował. Była to jedyna sypialnia w domku na wzgórzu, nie miał więc wątpliwości, że przed nim, sypiała tutaj jego znajoma. Książki wydawały się stosunkowo nowe, był więc prawie pewny, że należały do Lany a nie do jej dziadków. Wśród licznych reportaży i biografii, które dziewczyna czytała pewnie nie tylko by zaspokoić ciekawość, ale także by być lepiej przygotowana do swojego zawodu i awansu, o którym marzyła już od jakiegoś czasu, stało też kilka innych książek. Cenetowi, choć kojarzył nazwiska autorów, bo przewijały się one w jego rodzinnym domu, niewiele mogły one powiedzieć o dziewczynie, choć dla zagorzałego czytelnika nie byłoby to zapewne problemem. Wyciągnął więc pierwszą lepszą, dość cienką, z biało-czarnym grzbietem. Antoine de Saint-Exupery „Le Petit Prince”. Nie wiedział, że Lana znała francuski, on sam nie rozumiał nic. Przekartkował więc tylko szybko książkę, zwracając uwagę na obrazki, które, był pewny, gdzieś już kiedyś widział.
Sam nie wiedział, czego szuka. Liczył jednak, że dowie się czegoś więcej o Lanie i o jej sposobie patrzenia na świat. Znał ją tylko z uniwersytetu jako ambitną i przeważnie uśmiechniętą dziewczynę, która była za równo świetną humanistką (czytał od czasu do czasu jej artykuły) jak i matematyczką. Gdy zapytał ją kiedyś, dlaczego przyszła na studia, odpowiedziała, że nie wie, po prostu miała ochotę nauczyć się czegoś nowego.
                Następna książka. Eric Emmanuel Schmitt „Przypadek Adolfa H.”. Chociaż nazwisko kojarzył. Choć pewnie autor tej książki miał niewiele wspólnego z byłym, niemieckim skoczkiem. Powieść była obszerna, ale Cenetowi spodobała się okładka. Przeczytał opis z tyłu. Też całkiem nieźle. Pewnie gdyby nie ogrom literek w środku, byłby nawet zainteresowany jej przeczytaniem. Na razie jednak ograniczył się do przeglądnięcia pobieżnie treści i już chciał odłożyć ją z powrotem, kiedy zauważył, że na okładce z tyłu jest coś napisane. Od razu poznał charakter pisma Lany – odrobine niedbały ale zawsze z idealnie okrągłym kółeczkiem nad „i”.

„Dlaczego nie umarłem przy narodzeniu,
i nie skonałem po wyjściu z łona matki?
Czemu przyjęły mnie kolana
i piersi podały pokarm?
Teraz leżałbym spokojnie i odpoczywał.”

/Hi 3, 11-13/

***

                 Zadzwoniła do drzwi, mając nadzieję, że chłopak nie wyszedł z domu na obiad albo na stok. Zastanawiała się, dlaczego zgodził się zostać w tym domu. Ona sama chyba nie byłaby na tyle odważna, przerażałaby ją myśl, że w tym samym miejscu doszło do rozlewu krwi. Doszła jednak do wniosku, że pewnie skoczek nigdy nie widział takich rzeczy, jakich ona mogła być świadkiem podczas pracy z policjantami w stolicy. Natychmiast wyrzuciła z głowy obrazy martwych, zmasakrowanych ciał i zadzwoniła jeszcze raz. Usłyszała dźwięk kluczy. Udało się.
                -Dzień dobry. Przepraszam, że pana nachodzę…
                -Cene –wyciągnął do niej rękę. Ucieszyła się, bo mówienie do niego przez „pan” sprawiało, że czuła się odrobinę dziwnie. Był w końcu od niej kilka lat młodszy.
                -Anna. Miło mi –uśmiechnęła się. –Jeszcze raz przepraszam, jeśli przeszkadzam, ale muszę sprawdzić kilka rzeczy. Jeśli to nie problem oczywiście.
                Widziała, że przygląda się jej przenikliwie. Chyba po ostatnim spotkaniu w sali przesłuchań, nie miał do niej zaufania i w zasadzie nie dziwiła mu się za bardzo. Pamiętała, że zachowywała się mało przyjaźnie, po trochu przez to, że była okropnie zdenerwowana, a nie chciała w żaden sposób tego pokazać. Poza tym, od dzieciństwa marzyła, żeby być „tym złym gliną”.
                -Proszę – odsunął się i wpuścił Annę do środka. –Przepraszam za bałagan, ale nie miałem do tego głowy. Napijesz się czegoś ?
                -Dzięki. Mam tylko chwilkę, o piętnastej powinnam być z powrotem na komisariacie.
                Chatka faktycznie była malutka. W salonie stała urokliwa, patchworkowa kanapa, za pewne wstawiona tam jeszcze przez państwa Kosirów. W ogóle Anna miała wrażenie, że w środku czas zatrzymał się jakieś trzydzieści lat temu, choć gdzieniegdzie stały lub wisiały przedmioty, które dodać musiała Lana, bo zdecydowanie odstawały od reszty.
                -Mogę zobaczyć sypialnię ?
                -Tak, jasne.
                Zaprowadził ją do pomieszczenia, w którym większość miejsca zajmowało łóżko i stary regał na książki. Obok niego, trochę na siłę, postawiono małe biurko, na którym stał laptop. Zastanawiała się, dlaczego technicy go nie zabezpieczyli.
                -To twój komputer ? –zapytała na wszelki wypadek Ceneta.
                -Nie –pokręcił głową.
                -A próbowałeś go włączyć ?
                -Tak. Nie działa. Z tego co pamiętam, ci dwaj, którzy przyjechali z komisarzem, też próbowali. Ale szybko się poddali, bo bateria najwidoczniej nie działa bez kabla. A kabla nie ma.
                -Nie szukałeś ?
                -Nie ma tu za dużo miejsc, gdzie mógłby być. Przejrzałem szafki ale nic nie znalazłem.
                -Dobra, dzięki.
                Uśmiechnął się. Widziała, że miał mocno podkrążone oczy, domyśliła się więc, że pewnie nie mógł spać. Nie był za bardzo podobny do swojego brata, którego kojarzyła z telewizji i wiszących w całej Kranjskiej Gorze, plakatów zapraszających na zawody w Planicy. Zwróciła jednak uwagę na kolor jego tęczówek. Podobał jej się…
                -Możesz mi jeszcze powiedzieć, czy jest stąd jeszcze jakieś inne wyjście ?
                -Tak, za łazienką są małe drzwi, ale zamknięte. A klucza, podobnie jak ładowarki, nie znalazłem. Być może ich nie używali.
                -No tak… -zamyśliła się. –Chodziłeś już wcześniej po ogrodzie ?
                -Nie, ale widziałem że jest tam mała, zadaszona altanka.
                Pomyślała, że pewnie właśnie tam technicy musieli znaleźć ślad buta, bo cała reszta obejścia przykryta była grubą warstwą śniegu. Ubrała się więc i zapadając się po kolana w zimowym puchu, w końcu dotarła do wspomnianego przez Ceneta miejsca. Od razu zauważyła to, czego szukała, mimo, że ekipa kryminalistyczna, zrobiła kilka dodatkowych śladów. Umiała je jednak rozpoznać, dzięki specjalnym nakładkom na podeszwy, z których korzystali technicy. Starała się zrozumieć, dlaczego odcisk jest tylko jeden ale żadna błyskotliwa myśl nie przychodziła jej teraz do głowy.
Cene stał oparty o drewniany stolik i patrzył na nią pytająco, kiedy po raz kolejny pochylała się nad kawałkiem ziemi. Wyjaśniła mu więc po krótce, nad czym się zastanawia. Podszedł bliżej.
                -Jak dla mnie ktoś wcale nie chciał tu stanąć –teraz to ona posyłała w jego stronę zaciekawione spojrzenie. –No bo…ślad jest trochę, hmm…rozjechany. Ktoś mocniej wbił się przodem buta, widzisz ? –faktycznie, grubość z przodu była kilka milimetrów większa. –To wygląda jakby ktoś przeszedł tu ścieżką i próbował przejść po ławce, ale się poślizgnął, utrzymując jednak równowagę na tyle, że druga noga została wyżej.
                Nie mogłam się z nim nie zgodzić. Ciężar ciała tego kogoś musiał być na tyle duży, że pozostawiony w gliniastej ziemi ślad był dość wyraźny. Jednak ławka była niska, więc teoria wysunięta przez skoczka, wydawała się idealnie pasować.
                -A jaki masz rozmiar buta ?
                -42, a co ? – podniósł lekko brwi.
                -Nic. Ale to dobrze. 



Kochani !
Wiem, że rozdziały nie są za długie, ale... jestem tu niecały tydzień a pojawiło się ich już 5 ;) Tak pisze mi się lepiej. Krótkie rozdziały nie odsłaniają za dużo i trzymają w napięciu, więc chyba będę kontynuować taki styl pisania i dodawania ;) mam nadzieję, że się nie pogniewacie. A jeśli wolicie obszerniejsze wpisy, to możecie odczekać kilka dni i przeczytać dwa-trzy rozdziały na raz :)

Co do tego rozdziału...
Pojawiła się nowa postać (a nawet dwie). Jeszcze na razie nie zdradzam kto to... Ale zapowiadam, że ten wątek okaże się dość istotny dla całej sprawy.

Liczę, że czytacie. I że choć trochę się podoba... ;)
Dziękuję za wszystkie komentarze.
Buziaki ;*

4 komentarze:

  1. Fajne BARDZO! Twój styl jest świetny i niczego nie zmieniaj ;-) czekanie zwiększa apetyt :-D Warto!!! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne BARDZO! Twój styl jest świetny i niczego nie zmieniaj ;-) czekanie zwiększa apetyt :-D Warto!!! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam pisać wczoraj, no ale wyszło jak zawsze :p Już ci mówiłam, ale naprawdę kocham to opowiadanie! Uzależniłaś mnie od niego! Długość dla mnie jest idealna. A i masz duuuże ❤ za odmianę "Cene":)
    Pozdraeiam z dzieciakami w autobusie
    Ps. Wszyscy za tobą tęsknią!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem, jestem!
    Bardzo przyjemny rozdział. Ja tak nawiasem mówiąc, wolę nawet czasami, jeśli części są krótsze, bo to jakoś łatwiej się czyta :)
    Hmm... ktoś nowy. Tylko kto? Ale skoro zapowiadasz, że będzie to osoba, właściwie osoby, dość znaczące, to nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że sporo nam tutaj namieszają... :)
    Czekam zatem!
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń