niedziela, 28 lutego 2016

Rozdział IX

Uważał, że kobiety w żadnym wypadku nie powinny pracować w policji. Jego niechęć brała się przede wszystkim z tego, że kiedyś, jako młody adept w szkole policyjnej, doświadczał ze strony, niejednokrotnie młodszych albo dużo mniej postawnych niż on, koleżanek, przykrych upokorzeń, które w jego mniemaniu, były oczywiście jawnie niesprawiedliwe.
 Pewnego razu, pamiętał to do dziś, komendant postanowił przeprowadzić dość wymagający test sprawnościowy, na podstawie którego mieli później zostać przydzieleni do odpowiednich jednostek na praktyki. Pełen młodzieńczych ideałów, postanowił, że zrobi wszystko, żeby dostać się do ekskluzywnej jednostki wywiadowczej z Lublany, która zajmowała się śledztwami międzynarodowymi. Od dzieciństwa marzył przecież o tym, żeby zostać słoweńskim Sherlockiem Holmesem, a teraz miał ku temu jedyną w swoim rodzaju okazję.
Tor przeszkód pokonał bez problemu (warto wspomnieć, że nie przeszkadzał mu jeszcze wtedy zwisający brzuch). Nie zawahał się ani razu, nawet podczas ścianki wspinaczkowej, na której zazwyczaj podczas ćwiczeń kręciło mu się w głowie, bo odkąd pamiętał zmagał się z dość silnym lękiem wysokości. Minuta, piętnaście sekund. Był pewien, że jest nie do pokonania, a staż ma już w ręku. Oczami wyobraźni widział siebie u boku samego prezydenta, od którego przyjmował gratulacje za pomoc w rozbiciu największej grupy przestępczej na Bałkanach. I wtedy… „Katja Novak – minuta, czternaście sekund. Gratuluję”. Myślał, że oszaleje. Pokonała go dziewczyna. Na dodatek blondynka. Czy mogło być coś bardziej upokarzającego niż ta jedna sekunda ?

Siedział teraz wygodnie przy swoim biurku na komisariacie w Kranjskiej Gorze, przyglądając się uważnie nieskreślonym jeszcze literkom, lecz kiedy przypomniał sobie tamten dzień, zaczął nerwowo przygryzać ołówek. Zawsze wspomnienie Katji, uśmiechającej się głupkowato do komendanta, przyprawiało go o palpitacje serca.
Niechętnie spojrzał na raport z przesłuchania, który zostawiła mu Anna. Znowu kobieta. Czy nie mogli mu przysłać chłopaka, tak jak o to prosił ? Przekazałby mu całą swoją cenną wiedzę i doświadczenie, a tak…

PRZESŁUCHANIE Z DNIA 15 MARCA BR.
(sprawa zaginięcia Lany Kosir;
materiał dowodowy nr 12)

Proszę się przedstawić i powiedzieć, czym się pani zajmuje ?
Ja… Czy ja muszę ?
Tak. Wymaga tego instrukcja z zarządzenia Komisarza Głównego Policji z dnia 23 marca 1998r. Pani dane nie będą ujawnione, muszą jednak znaleźć się w odpowiednich raportach.
Jessica Clavel. Ja…nie pracuję nigdzie na stałe.
Nie jest pani Słowenką ?
Nie. Urodziłam się we Francji.

Ta cholerna Francja będzie  mu się śnić po nocach. Chciał się tam kiedyś nawet wybrać na wakacje, ale w ostatniej chwili zrezygnował, bo przeważył w nim lęk przed podróżą samolotem. Oczywiście wszystkim mówił, że to biuro podróży nie dopełniło formalności i jego lot odwołano.

Od kiedy mieszka pani w Słowenii ?
<cisza>
Przepraszam, mam powtórzyć pytanie ? Od kiedy mieszka pani w Słowenii ?
<cisza>

„Nielegalna imigrantka” – pomyślał. Na miejscu Kos bardziej by ją przycisnął, ale inspektorka uparła się, że to ona przesłucha tę kobietę. Poza tym miał wtedy inne rzeczy na głowie. Na przykład ciepłe pączki…

Dobrze… W takim razie proszę powiedzieć, czy znała pani zaginioną ?
Nie.
Czy rozmawiała z nią pani kiedyś ?
Nie.
Skąd w takim razie ma pani ten przedmiot ?
[Świadek przyniosła na komisariat okrągłą przypinkę o średnicy 4 centymetrów, z napisem „Je meprise mon existence”]
Znalazłam.
A skąd pewność, że należy do zaginionej ?
Nie mówiłam, że jestem pewna.
Ale przypuszcza pani tak, prawda ?
<cisza>

                W tym momencie zrozumiał, że dobrze zrobił, wybierając ciepłą przekąskę zamiast sali przesłuchań. Przecież ta kobieta była nienormalna. Dawno by ją wyprosił, mówiąc, że tylko utrudnia pracę policji, skoro nie umie normalnie odpowiadać na pytania. Ale Kos najwidoczniej nie chciała się poddać za szybko.

Czy może pani powiedzieć chociaż, gdzie znalazła pani tę przypinkę ?
Znalazłam, to znalazłam. Mogę ją po prostu zabrać i sobie pójść.
Proszę poczekać. Ten napis jest po francusku, tak ? Może pani powiedzieć co to znaczy ?
Gardzę życiem.

                „Pełne optymizmu młode pokolenie” – pokręcił głową. –„Co za głupoty…”

Kojarzy się pani z czymś to hasło ?
Nie.
Na pewno ?
Chciałam to tylko tu przynieść, a teraz pani wypytuje mnie o rzeczy, o których nie chcę… to znaczy, nie mam pojęcia. Czy mogę już sobie pójść ?
Oczywiście. Proszę tylko zostawić swój numer telefonu naszej sekretarce. Możemy mieć do pani jeszcze jakieś pytania.
Nie mam telefonu. Do widzenia.

                Z tego co wiedział, dziewczyna faktycznie nie zostawiła Evie żadnego adresu ani numeru. Wybiegła z komisariatu i tyle ją widzieli. 
                Nik Horvat pomyślał, że tracą tylko czas. W końcu co mogła znaczyć głupia przypinka, co do której nie mieli żadnej pewności, że należała do Lany Kosir ?


***

                - Z czego wy się do cholery śmiejecie ? –patrzyła na niego groźnie i miał wrażenie, że ma ochotę wylać na jego koszulkę zawartość swojego kubka.
                -Anna, posłuchaj –starał się opanować śmiech. –Peter postanowił zrobić mi miłą niespodziankę i przyjechać, ale jak widzisz –dotknął palcem nosa brata, na co ten skrzywił się i uderzył go w rękę –musiałem trochę, hmm… poprawić jego naturalną urodę.
                -Faceci –przewróciła oczami. –Dobra, nieważne. Przyjechałam tu po laptop Lany.
                Widział, że Peter nie nadąża. W końcu skąd miał wiedzieć, że paradował w ręczniku akurat przed miejscową panią inspektor.
                -Anna jest policjantką, braciszku –popatrzył na jego zdziwioną twarz z uśmiechem, po czym przeniósł wzrok na siedzącą naprzeciwko niego dziewczynę. –Przecież mówiłem, że nie działa.
                -Wiem. Ale rozmawiałam z informatykiem i… -przerwała. –Z resztą nie muszę ci się tłumaczyć. Przyniesiesz go, czy mam to zrobić sama ?
                Czuł, że jest na niego zła. I to nie tylko za dzisiejszy poranek… Sam zdawał sobie sprawę, że nie jest do końca fair wobec niej ani nawet wobec samego siebie. Udawał wyluzowanego, głównie ze względu na Petera, choć w głębi duszy dalej miał ochotę uciec z tego głupiego wzgórza i nigdy więcej tutaj nie wracać.
                -Do kiedy zamierzacie tu zostać ? –zapytała, kiedy położył przed nią komputer.
                -Prawdopodobnie do zawodów w Planicy.
                -Czyli ? –widział, jak Peter podniósł brwi ze zdziwienia. Sam zastanawiał się, czy Anna w tym momencie żartuje czy przyleciała tu z innej planety. Cała Kranjska Gora mówiła przecież o lotach na Velikance.
                -Czyli jeszcze jakieś 5 dni.
                -Aha –nad czymś się zastanawiała. –Czy mogę mieć w takim razie prośbę ?
                -Jasne –zdziwił się trochę, ale pomyślał, że jeśli może się do czegoś przydać i pomóc Lanie, to dlaczego nie. –O co chodzi ?
                -Nie pokazujcie się w miasteczku za bardzo –jego zapał został zgaszony w ciągu sekundy. –Dziennikarze i tak już mają niezłą pożywkę, a my nie potrzebujemy kolejnej sensacji.
                Wstała i zaczęła się ubierać. Cene widział, że ma przemoknięte buty, bo kapała z nich woda, ale nie miał ochoty proponować jej, że ją podwiezie. W końcu sama kazała siedzieć im w domu.
Kiedy schylała się po torebkę, coś wypadło jej z kieszeni.
                -Anna, co to ?
                -Nie twoja sprawa –podniosła szybko okrągły przedmiot i chwyciła za klamkę.
                -Poczekaj ! Widziałem już to.
                Zatrzymała się.
                -Gdzie ?
                -Chodź, pokażę ci.


Dziś krótszy niż ostatnio, ale jestem zadowolona :)
Mam nadzieję, że się nie zawiedliście. 
Buziaki ;*

wtorek, 23 lutego 2016

Rozdział VIII

                Cene powtarzał sobie w myślach, że musi być twardy, mimo, iż czuł nieodpartą pokusę, by podejść do brata i się przytulić. W ostatniej chwili jednak rozmyślił się i posłał mu gniewne spojrzenie. Nie miał już przecież pięciu lat. Był dorosły.
                -Co ty tu do cholery robisz ?
                -Właściwie to chciałem zapytać o to samo – znów ten ironiczny ton. –W gazetach piszą, że nieźle się zabawiłeś z tą, jak jej tam…Laną ?
                Nawet nie wiedział kiedy podbiegł do Petera, ale nagle poczuł spływającą po jego zaciśniętej pięści ciepłą ciecz… Krew ? Czy on właśnie uderzył swojego brata ? Brata, którego od zawsze podziwiał i szanował, który nauczył go więcej niż niejeden trener, z którym przyszło mu później współpracować, który, choć nigdy się do tego głośno nie przyznał, był jego idolem ? Odsunął się szybko bo poczuł, że kręci mu się w głowie.
-Peter…ja... –żadne słowa nie wydawały mu się odpowiednie. W tej chwili czuł równocześnie nienawiść i współczucie.
-Należało mi się. –Cene spojrzał na niego z niedowierzaniem. –Dobrze cię widzieć, bracie.
                Stali naprzeciwko siebie. Padający śnieg przybrał na sile, tworząc dość grubą, białą warstwę na ich zielonych czapkach, które dostali od sponsorów, jednak żaden z nich się nie poruszył. Cene przyglądał się krwi kapiącej z nosa Petera, która wyraźnie kontrastowała z białym puchem i jego bladą twarzą i, chcąc nie chcąc, przed oczami znowu stanął mu obraz zakrwawionej Lany z jego nocnych koszmarów.
                Śniła mu się codziennie. Leżała na białych płytkach podłogowych w sterylnie czystej sali szpitalnej, która przywodziła na myśl kultowe horrory. Wokoło było bardzo jasno, choć światło, które wypełniało pomieszczenie, na pewno nie było naturalne, bo Cene nigdy nie dostrzegł, choćby małego, okna. Obok dziewczyny stał metalowy stół, na którym, w kolejności od najmniejszego do największego, ułożone były masywne kuchenne noże. Lana miała zakneblowane usta i związane ręce. Nie poruszała się ani nie próbowała krzyczeć, leżała tylko z szeroko otwartymi oczami i łapczywie nabierała w płuca powietrze. Na jej nagim ciele widać było świeże rany, z których powoli sączyła się krew. Cene patrzył na to wszystko przez grubą szybę, której nie był w stanie w żaden sposób rozbić. Stał po prostu i biernie się przyglądał, jakby jego ręce i nogi dotknął paraliż. Potem zawsze w pomieszczeniu ktoś się pojawiał: mężczyzna w zielonym fartuchu i założonych na dłonie, długich, niebieskich, gumowych rękawiczkach. Nigdy nie widział jego twarzy, bo kiedy tylko chwytał do rąk jeden z noży i zbliżał się do Lany, chłopak budził się, krzycząc…
                -Wpuścisz mnie do środka, czy mam się tu wykrwawić ? –Peter wyrwał go z zamyślenia.
                -Co ? A tak… Jasne, wejdź –przesunął walizkę i otworzył drzwi.

                Chwilę później siedzieli na dywanie, oparci plecami o brzeg kanapy.
                -Na pewno nic ci nie jest ? –Cene spojrzał na nos brata, który przybrał dziwny kolor i, jak mu się wydawało, był nieco spuchnięty. –Może jednak powinniśmy pojechać zrobić jakieś prześwietlenie czy coś.
                -I co ja powiem tym lekarzom ? Że mój mały braciszek mi przywalił ? Nie ma mowy –zaśmiał się, choć było widać, że walczy z grymasem bólu.
                Cene też się uśmiechnął. Czuł, że w tym momencie kilka miesięcy ciągłych awantur, poszło w niepamięć. Siedzieli teraz jak dawniej, popijając gorącą herbatę.
                -Chyba chciałeś wyjeżdżać ? –Peter skinął głową w stronę, mokrej od śniegu, walizki.
                -Tak. Chciałem… i nie chciałem. -Cene spuścił wzrok. –A ty ? Nie powinieneś być teraz w… -musiał się zastanowić. –Titisee ?
                -Odpuściłem sobie.
                Wiedział, że coś jest nie tak. Kto jak kto, ale Peter nie należał do osób, które omijały zawody, przez swoje zachcianki. Oczywiście wiedział, że jego brat ma obecnie taką przewagę, że nawet gdyby nie wystartował w Planicy, Kryształowa Kula byłaby jego, ale mimo wszystko był pewien, że Peter nie podjąłby takiej decyzji, gdyby nie …no właśnie, co ?
                -Co się stało ? –spojrzał mu prosto w oczy.
                -Nic –odparł szybko. –Chwila na oddech, nic więcej.
                -Nie kłam.
                -Nie kłamię –spuścił jednak wzrok i zaczął nerwowo przyglądać się swoim paznokciom. –Za to ty, chyba nie przyjechałeś tu na wakacje, co ?
                -W zasadzie to tak miało być. Ale wyszło jak zwykle…
                -Chcesz mi powiedzieć, że zazwyczaj jak kogoś odwiedzasz, to ten ktoś później znika. Może powinienem zacząć się bać ? –Cene był wdzięczny bratu, że starał się obrócić całą sytuację w żart, jednak w tej chwili nie było mu do śmiechu.
                -Możemy normalnie porozmawiać ?
                -Naturalnie, stary –uśmiech zniknął z jego twarzy. –Po to ma się braci, no nie ?
               
                Opowiedział mu więc całą historię: o tym, jak poznał Lanę, o zaproszeniu, o tym, co znalazł po przyjeździe. Przyznał się nawet do nocnych koszmarów, choć dużo to kosztowało jego męską dumę. Zgrabnie pominął jednak temat nocy u policjantki. Nie wspomniał też o książkowych cytatach, bo kiedy dłużej się nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że są to tylko jego bezpodstawne fanaberie. Kiedy skończył mówić, było już grubo po północy, postanowił więc, że spędzi na Wzgórzu jeszcze jedną noc…

***

                Dzień, w przeciwieństwie do kilku poprzednich, był bardzo słoneczny, co niezwykle pozytywnie wpłynęło na Nika Horvata. Miał jeszcze piętnaście minut do godziny ósmej, kiedy to powinien pojawić się na komisariacie, postanowił więc, choć normalnie nigdy tego nie robił, wpaść do piekarni. W środku unosił się słodki zapach jego ulubionych pączków z różanym nadzieniem, z których, ze względu na swoją cukrzycę i nadwagę, już dawno powinien był zrezygnować. Nie potrafił się jednak oprzeć pokusie i kilka minut później zadowolony opuszczał sklep z małą, ciepłą i pachnącą paczuszką. Nagle usłyszał za sobą czyiś głos.
                -Przepraszam ? –odwrócił się, prawie upuszczając cenne smakołyki.
                -Słucham ? –stała przed nim młoda kobieta. –W czym mogę pani pomóc ?
                Miała na sobie jedynie cienki sweterek, więc Horvat pomyślał, że musi jej być strasznie zimno. On sam nie ruszał się z domu bez grubej puchówki, wełnianej czapki i szalika, którym mógł owinąć się co najmniej trzy razy.
                -Ja…głupio się przyznać, bo trochę czasu już minęło, ale…
                -Tak ?
                -Znalazłam coś, co mogło należeć do tej dziewczyny z gazet.
                -Lany Kosir ?
                -Tak, chyba tak.

                -Anna obudź się natychmiast! –odsłonił zasłony, zrzucając przy okazji z parapetu doniczkę.
                Policjantka spała w najlepsze z głową opartą o blat biurka. Wokół niej piętrzyły się różne dokumenty i zdjęcia, pomyślał więc, że musiała zasnąć z wyczerpania, bo znając jej zapał do całej tej spawy, nawet nie podejrzewałby, że położyła się z własnej woli. Kiedy powoli podniosła głowę i zamrugała oczami, postawił obok niej duży kubek, z którego unosiła się gorąca para. Sam zaniósłby jej pewnie kawę, ale Eva poinformowała go, że nic tak nie działa na panią inspektor jak słodka, mleczna czekolada (i że naprawiła automat).
                -Co się stało ? Która godzina ? –powoli dochodziła do siebie, mrużąc oczy przed promieniami słońca.
                -Mamy nowego świadka.

***

                Padała na twarz. Miała wrócić do domu trzy godziny temu, ale przesłuchanie zajęło jej sporo czasu, poza tym musiała potem jeszcze wszystko na świeżo poukładać w głowie. Miała wrażenie, że ma już całkiem sporo elementów, ale wciąż brakowało jej klucza do ułożenia tej układanki. Bowiem ani wczorajsze odkrycie szefa, ani zeznania tej dziewczyny (skąd ona się w ogóle wzięła ?) nie okazały się przełomowe, choć, musiała przyznać, pozwalały ruszyć z miejsca.
                Jedyne o czym teraz marzyła, to ciepły prysznic i spora porcja płatków śniadaniowych. A potem sen.

                Następnego dnia rano zadzwoniła do Horvata, informując go, że będzie później niż zwykle, bo musi coś sprawdzić w terenie. Nie miał zastrzeżeń. Ubrała się więc szybko, przeczesała włosy i wybiegła z domu.
                Ścieżka na Wzgórze Noworoczne okazała się być bardzo męcząca, szczególnie, że Anna zapadała się w śniegu i ślizgała na oblodzonych fragmentach asfaltu. Żałowała, że nie wzięła samochodu, ale wcześniej piesza wycieczka wydawała jej się świetnym pomysłem. Od dwóch dni utrzymywała się piękna, słoneczna pogoda, a opady śniegu ustały. Miała więc ochotę dotlenić się troszkę przed kolejnym popołudniem spędzonym na komisariacie, gdzie nie mogła nawet otworzyć okna, bo jej szef od razu krzyczał, że jest mu zimno, mimo, że w środku było co najmniej 25 stopni.
                Pod domkiem stały dwa samochody. Jeden z nich na pewno należał do Ceneta, ale drugiego nie kojarzyła. No chyba że z jakiejś reklamy, bo wyglądał na nowy i dość drogi. Zaciekawiło ją to przede wszystkim dlatego, że przecież skoczek miał się wynieść przedwczoraj. Rozejrzała się dookoła i właśnie wtedy zauważyła…krew.
                -Halo ! Cene ! –wpadła do środka, nie zważając na to, że powinna najpierw zapukać. Serce waliło jej jak szalone.  –Jest tutaj ktoś ? Halo !
                -Przepraszam, co pani tu robi ? –stał przed nią jakiś mężczyzna, który chyba dopiero co wyszedł z łazienki, bo miał na sobie tylko, przewiązany w pasie, ręcznik, a z włosów kapała mu woda.
                -Co ja tu robię ?! Kim pan do cholery jest i gdzie jest Cene ?! –nie zwróciła nawet uwagi na to, że przecież powinna kojarzyć twarz stojącego przed nią chłopaka, który w tym momencie odwrócił się i otworzył drzwi do sypialni.
                -Stary wstawaj. Jakaś wariatka nam wpadła do domu –widziała, że głupkowato uśmiecha się pod nosem. Wyminęła go i wpadła do pomieszczenia, w którym, na łóżku, siedział skoczek w samych bokserkach, robiąc wielkie oczy.
                -O Boże, Cene –powiedziała z ulgą. –Żyjesz.

                -Anna, wytłumacz mi teraz proszę na spokojnie, dlaczego miałbym nie żyć ?
                Siedzieli w trójkę przy kuchennym stole. Przyjrzała się uważnie nieznajomemu i doszło do niej, że to przecież musi być starszy Prevc, choć wydawało jej się, że coś jest nie tak z jego nosem.
                -Wystraszyłam się, bo zadzwoniłeś przedwczoraj, że wyjeżdżasz…
                -Braciszku, nie mówiłeś, że masz tu kogoś, komu musisz meldować, że się zmywasz –brunet uśmiechnął się szyderczo. Żałowała w tej chwili, że nie założyła jednak munduru.
                -Przymknij się –dostrzegła, że Cene się zarumienił.
                -No i dzisiaj chciałam tutaj coś sprawdzić, ale na podjeździe był jakiś obcy samochód –zrobiła pauzę. –No i ta krew…

                W tym momencie bracia spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem.



Hej hej !
Jest ósemeczka. Trochę mniej się dzieje niż w poprzednich rozdziałach, ale mam nadzieję, że was nie zanudziłam i że jeszcze wrócicie. Taka retardacja była mi potrzeba, żeby połączyć to, co już się wydarzyło z tym, co planuję w przyszłości dla naszych bohaterów, bez zasypywania was nadmiarem nowych elementów układanki ;)

Chciałam wam bardzo, bardzo mocno podziękować za wszystkie komentarze! Jesteście cudowni. 
Pozdrawiam !;*

sobota, 20 lutego 2016

Rozdział VII

                 Drugi tydzień. Za siedem dni zawody w Planicy. Obiecał przecież, że do tego czasu da ostateczną odpowiedź trenerowi. I sobie. Przede wszystkim sobie. Czuł, że dłużej nie wytrzyma…
                -Halo ? –jej głos miał w sobie coś kojącego, ale zarazem był głosem kobiety, która nie boi się stawić życiu czoła.
                -Wyjeżdżam. Przepraszam.
                -Powinnam to ustalić z komisarzem –zaczęła. Czuł, że nie podoba jej się to, co przed chwilą powiedział. –Jesteś jednym z głównych świadków, poza tym…
                -Anna, posłuchaj –postanowił, że się nie ugnie. –Mam swoje problemy. I nie obchodzi mnie, co ma do powiedzenia jakiś tam komisarz. Mam dość czytania w prasie na swój temat, mam dość nieprzespanych nocy. Mam…ja… -głos zaczął mu drżeć. –Do zobaczenia kiedyś.
                Rozłączył się. Nie miał ochoty się jej tłumaczyć. To, co wydarzyło się, kiedy wyszli z pubu i, dziwnym zbiegiem okoliczności, doszli do jej małego mieszkania, nigdy nie powinno było mieć miejsca…

                Stał oparty o frontowe drzwi, trzymając rączkę małej walizki. Rzucił ostatnie spojrzenie na salon, zastanawiając się, czy na pewno niczego nie zostawił. Sprawdzał to już wcześniej dwa razy, ale nie chciał, by jakakolwiek rzecz, świadcząca o jego obecności, została na Wzgórzu. Postanowił, że już nigdy więcej tutaj nie wróci…
                Był pewny, że Lana zrozumiałaby, dlaczego podjął taką, a nie inną decyzję. Nie miał zamiaru więcej się oszukiwać: dziewczyna nie wróci. Drzwi małego domku nie otworzą się nagle i nie zobaczy w nich roześmianej twarzy przyjaciółki, która krzyknie: „Mam cię Łosiu!”. Żarty się skończyły, a on nie mógł nic na to poradzić. Na pewno jednak siedzenie na tym przeklętym wzgórzu, na którym zamiast poukładać swoje życie, jeszcze bardziej się pogubił, w żaden sposób nie pomoże ani policji, ani Lanie.
                Usiadł na schodku przed domkiem. Zapadał zmierzch, ale zarys gór dalej był widoczny na horyzoncie. Prószył drobny śnieg, więc Cene wystawił dłoń, łapiąc na nią śnieżynki. Od dzieciństwa lubił to robić: chwytać i porównywać, choć wiedział, że nigdy nie znajdzie dwóch takich samych. Było w tym coś magicznego i pięknego zarazem.
Przypomniał sobie swój pierwszy raz na skoczni. Był tam z tatą. Początkowo niczego się nie bał i pewny siebie wyjechał na górę najmniejszej, dziecięcej skoczni w Kranju. Wiedział, że nie może dać plamy bo na dole czeka Peter, który, choć niewiele starszy, ściska za niego mocno kciuki. Nie chciał go zawieść. Kiedy jednak usiadł na belce i spojrzał w dół, poczuł ucisk w żołądku. Rozbieg wydawał się taki długi, a miejsce, w którym miałby wylądować – całkowicie niedostępne. Zaczął się okręcać i schodzić, ale wtedy usłyszał głos taty: „spójrz na płatki śniegu”.  Spojrzał i…skoczył.
                Od tamtej pory robił to zawsze, kiedy się denerwował: skupiał całą swoją uwagę na delikatnej strukturze tych maleńkich cudów natury. Cieszył się więc teraz, że zimy w Słowenii nie były jeszcze tak skąpe jak w reszcie Europy i, pomimo, że był już marzec, wokoło wciąż było biało. Pomagało mu się to uspokoić.
                Nagle na ścieżce pojawił się jakiś samochód. Duży, czarny Ford. Był pewien, że go zna… Ale przecież to nie mógł być…
                -Peter !
 ***

                -Cene Prevc wyjeżdża. Właśnie dzwonił.
                Komisarz jak zwykle siedział za biurkiem, zagryzając długopis i wpatrując się w wymieszane literki, pośród których podobno kryły się jakieś słowa. Przyjrzała mu się uważniej: widać było pierwsze oznaki tego, że najlepsze lata miał już za sobą, łagodnie mówiąc. Zakola i pojawiające się siwe włosy, duży brzuch i przepocona koszula. Obstawiała w myślach, że nigdy nie budził większego zainteresowania wśród kobiet, choć pamiętała, jak kiedyś opowiadał Evie, pewnie chcąc jej zaimponować, że na swojej studniówce uchodził za najlepszego tancerza i wszystkie jego rówieśniczki zabiegały o jego względy. Nie umiała sobie tego wyobrazić…
                -Eee…co ? –popatrzył na nią pytającym wzrokiem. –Powtórz proszę.
                -Mówiłam tylko, że ten skoczek wyjeżdża. Próbowałam go przekonać, ale…
                -Najwyższy czas.
                -Słucham ? –zdziwiła się trochę, choć pracując tu już drugi rok, zdążyła się przyzwyczaić do nietypowego sposobu myślenia komisarza.
                -Ten cały szum nie był nam potrzebny. Teraz będziemy mogli skupić się na swojej pracy.
                Pomyślała, że tak naprawdę, on i tak nie zrobił jeszcze nic, co mogłoby choć trochę pomóc im w rozwiązaniu tej zagadki, ale nie chciała rozpoczynać kolejnej, bezowocnej wymiany zdań. Wycofała się, chcąc jak najszybciej wrócić do siebie. Czekał ją dziś nocny dyżur.

                Godzinę później usłyszała pukanie do drzwi.
                -Proszę. –W drzwiach stał, ubrany już i gotowy do wyjścia, Horvat. –Co się stało, szefie ?
                -Zapomniałem ci powiedzieć  -rzucił niechętnie. –Dzień przed zaginięciem, znaczy przed zgłoszeniem zaginięcia, odebrałem telefon.
                -Tak ? – miała nadzieję, że ten jeden, jedyny raz jej szef powie coś, co faktycznie będzie miało jakiekolwiek znaczenie.
                -Dzwoniła jakaś kobieta. Miała dziwny akcent i, jeśli dobrze pamiętam, powiedziała tylko, że ktoś zaginął a potem szybko się rozłączyła.
                Umysł Kos zaczął pracować na zwiększonych obrotach. W ich obecnym położeniu, wszystko mogło mieć znaczenie. Każdy, nawet najmniejszy szczegół, mógł poruszyć całą historią na tyle, że rozwiązanie dostaną na tacy. Znała takie przypadki, nie tylko z książek. Szybko opracowała więc dalszy plan działania. W jej głowie pojawiały się kolejne punkty, które miała zrealizować jeszcze dzisiaj: telefon do centrali, bilingi, lokalizacja telefonu, potem przesłuchanie… Podniosła się z fotela.
                -Trzeba…
                -Połączenie zostało wykonane z Paryża –popatrzyła na Horvata zaskoczona. –Z budki telefonicznej. Tamtejszej policji udało się zlokalizować jej dokładne położenie –rzucił jej na biurko jakieś wydruki. -Podobno mają tam jakiś specjalny system właśnie na wypadek takich sytuacji.
                Teraz stała już z szeroko otwartymi ustami, wpatrując się w komisarza. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Czyżby Nik Horvat – miłośnik wszystkiego, co nie wymagało większego nakładu pracy niż poruszenie nadgarstkiem –zainteresował się jednak porwaniem i zrobił coś więcej niż wydawanie jej poleceń ?
                -Niech mi jeszcze komisarz powie, że mają tam monitoring i wiedzą, kto to był ?
                -Niestety. Mieli w lutym jakiś kłopot z systemem. Poza tym…co to ma za znaczenie. Kto dzwoniłby do nas specjalnie z Francji ? To pewnie jakiś głupi żart albo pomyłka.
                -Przecież ten ktoś… ta kobieta, odezwała się po słoweńsku. To nie mógł być przypadek –szef nie wydawał się zainteresowany. Dalej ignorancja była jego cechą dominującą.
                -Tak, tak –założył czapkę i wskazał palcem na kartki. –Masz tu to wszystko. Do jutra.

                Czekała ją bardzo długa noc. Chciała przejrzeć wszystko od razu, ale potrzebowała najpierw kubka gorącej czekolady. Kawy nie piła, bo kofeina nie działała na nią w żaden sposób, a jedynie powodowała, że musiała częściej chodzić do toalety. Przypomniała sobie jednak, że Eva wspominała coś o zepsutym automacie z napojami. Zaklęła pod nosem. No trudno, dziś będzie musiała sobie poradzić inaczej… Poszperała w szufladzie biurka. Papierosy leżały dokładnie tam, gdzie je schowała miesiąc temu. Otworzyła okno i zaciągnęła się głęboko. Dawno nie paliła, ale dziś zdecydowanie była ku temu dobra okazja. Szczególnie, że postanowiła zapomnieć o wszystkim, co nie wiązało się bezpośrednio ze sprawą Lany Kosir. Chciała być maksymalnie skoncentrowana na swoim zadaniu, a tytoń w dużej mierze ułatwiał sprawę. W końcu Cene nie był pierwszym facetem, z którym się przespała. Pewnie też nie ostatnim… Nie będzie sobie zawracać nim głowy.

***
Dzień wcześniej...

                Niechętnie wracał do domu. Wiedział, że Mi pewnie czeka na niego jak zawsze, krzątając się w kuchni i dopracowując szczegóły kolacji, która, musiał przyznać, pewnie jak zawsze będzie naprawdę bardzo smaczna, ale nie potrafił się z tego dzisiaj cieszyć. Cały jego zapał do życia wyparował wraz ze zniknięciem Liszy.
                -Cześć kochanie –pocałowała go w policzek. –Zrobiłam twoją ulubioną zapiekankę ze szpinakiem. I mam też małą niespodziankę.
                Uśmiechnął się. Zauważył, że wyglądała dziś znacznie ładniej niż zazwyczaj. Nowa sukienka (a przynajmniej wydawało mu się, że wcześniej jej jeszcze nie widział) i ten makijaż… Zazwyczaj witała go w dresie albo pidżamie. Coś musiało być nie tak…
                -Wezmę tylko prysznic i zaraz przyjdę.

                Przewracał się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Dlaczego wszystko musiało być takie skomplikowane ?
                Nagle usłyszał wibrację telefonu. Musiał postawić go dość blisko brzegu nocnej szafki, bo spadł, robiąc hałas.
                -Co się stało ? –Mi przetarła oczy.
                -Nic, nic.. Śpij Kochanie.
                Pogłaskał ją po głowie i upewniwszy się, że z powrotem zasnęła, podniósł komórkę z podłogi. Nie wiedział dlaczego, ale był pewny, że dostał to, na co od dawna czekał. Sprawdził pocztę…

 Mon souffle se perd,
Mes jours s`éteignent,
Le sépulcre m`attend.

Mon oeil est obscurci par la douleur;
 Tous mes membres sont comme une ombre.*


L.

*Mój oddech słabnie,
Moje życie dobiega końca,
Tylko grób mi pozostaje.

Moje oko zaćmiło się bólem,
Stałem się podobny do cienia.
/Hi 17, 1 i Hi 17, 7/

środa, 17 lutego 2016

Rozdział VI

             Potrzebował kogoś, z kim mógłby porozmawiać. Mijał dziesiąty dzień jego pobytu w Kranjskiej Gorze i czuł, że zamknięty sam w czterech ścianach obcego domu, powoli zaczyna wariować. Jego wyobraźnia nie pracowała już tylko w nocy, podczas krwawych koszmarów. Słyszał szepty, widział cienie, każdy, nawet najmniejszy szmer sprawiał, że, jak pięcioletnie dziecko, chował się pod kocem lub zatykał uszy.
W końcu kupił alkohol, choć wcześniej pił rzadko, nawet bardzo rzadko. Szczerze mówiąc, nigdy do końca nie przepadał za wysokoprocentowymi napojami. Pił tylko okazjonalnie, do towarzystwa albo podczas klubowych imprez. Jaka mówił mu zawsze, że zachowuje się jak baba. Tymczasem tutaj, na Wzgórzu Noworocznym, już dwa razy obudził się na podłodze w kuchni z butelką w ręku. Czuł, że czas najwyższy z tym skończyć.
Spojrzał na telefon. Wiedział, że tylko rozmowa z Peterem uspokoiłaby go teraz na tyle, by mógł dalej normalnie funkcjonować. Wybrał już nawet odpowiedni numer, ale zanim usłyszał pierwszy sygnał, rozmyślił się i szybko rozłączył. Nie umiał mu wybaczyć tego pełnego pogardy wzroku, który zapamiętał. Gdy tylko przywoływał wspomnienie brata, słyszał w głowie ich ostatnią rozmowę przy rodzinnym stole. Za bardzo go to bolało, by mógł teraz mu się zwierzać jak kiedyś.
Usiadł na kanapie i, zostawiając gdzieś obok swoje męskie ego, które kształtował przez lata pod czujnym okiem ojca, po prostu się rozpłakał. Płakał jak dziecko, nie siląc się za bardzo by powstrzymywać głośny szloch. Miał przecież pewność, że jest sam. Nie wiedział, czy poczuje się lepiej, ale płacz był tym, czego już od dawna potrzebował. I nie chodziło tylko o sprawy związane z zaginięciem Lany. Odkąd pokłócił się z Peterem na początku sezonu, a potem przestał trenować, w jego głowie zalegały wciąż nowe czarne myśli: o studiach, o karierze, o rodzinie… Musiały w końcu znaleźć ujście.

Kiedy już się uspokoił i zjadł obiad (o ile nudle i kanapkę z żółtym serem można nazwać obiadem), postanowił przeczytać gazetę, którą kupił dwa dni temu, a której do tej pory nawet nie przejrzał. Leżała sobie po prostu obok sterty innych rzeczy, zostawionych przez niego na kuchennym stole, na którym panował taki sam bałagan, jak w całym budynku. Gdyby mama nagle jakimś cudem znalazłaby się teraz na Wzgórzu Noworocznym to, łagodnie mówiąc, nie byłaby zachwycona. W końcu od zawsze uczyła swoje dzieci, że stan domu świadczy o duszy właściciela. W zasadzie Cene nie mógł się z nią nie zgodzić. W tym momencie czuł się właśnie tak, jakby w jego wnętrzu już dawno nikt nie sprzątał…
Całą pierwszą stronę zajmowało zdjęcie Lany i nagłówek „Zaginiona czy zamordowana?”. Cenetowi znowu zaszkliły się oczy. Jego znajoma wyglądała na fotografii dokładnie tak, jak ją zapamiętał. Miała delikatną, słoweńską urodę, która przywodziła na myśl rusałki ze słowiańskich legend. Kiedy się uśmiechała, w policzkach pojawiały się dołeczki i lekki rumieniec, który kontrastował z jej bardzo jasną karnacją. Pamiętał, jak za każdym razem kiedy rozmawiali o skokach, w jej czekoladowo-brązowych oczach pojawiał się błysk. Wiedział, że kochała to, co robiła, że uwielbiała pisać o sportowcach, poznawać ich historię, śledzić bieżące wydarzenia na skoczniach, rozmawiać, czasem fotografować. Nigdy nie poznał nikogo, kto byłby tak oddany swojej pracy. No chyba, że Peter. Kiedy teraz o tym pomyślał, zrozumiał, że Lana, tak bardzo w wielu szczegółach podobna do jego brata, wypełniała pustkę. A teraz nie było ani jej, ani jego.

„Dziennikarka Lana Kosir zniknęła 29 lutego br. Od tamtej pory przez policję uznawana jest za zaginioną. Jednak wiele rzeczy wskazuje na to, że została co najmniej porwana. A może zamordowana ?
Czytaj dalej na str. 12

Szybko przerzucił strony. Zdziwiony odkrył, że w artykule oprócz zdjęć Lany, pojawiły się też fotografie przedstawiające jego, stojącego na zewnątrz domku na wzgórzu. Czy był aż tak pogrążony we własnych myślach, że nie zauważył nawet jak jakiś paparazzi robi mu zdjęcia ?... Jeszcze bardziej poruszył go jednak tekst, w którym autor sugerował, że „brat słynnego skoczka narciarskiego – Petera Prevca”  jest zamieszany w całą sprawę i prawdopodobnie coś ukrywa. Dowodem na to miało być między innymi zawieszenie sportowej kariery.
-Cholera! –zaklął na głos.

-Możemy się spotkać ?
-Yyy…tak, jasne – słyszał, że jest zaskoczona propozycją, ale była jedyną osobą, do której mógł zadzwonić. –Mam przyjść ?
-Nie !-powiedział to głośniej niż zamierzał. –To znaczy, ja…spotkajmy się gdzieś wieczorem na mieście.

***

                -Cholerne pismaki !
                -Spokojnie, szefie –Eva stała w drzwiach z kubkiem jego ulubionej, włoskiej kawy. –Co się stało?
                -Wyobraź sobie, że rozdmuchali tę historię tak, że właśnie osobiście zadzwonił do mnie dyrektor skoczni w Planicy!
                -Ale co on ma z tym wspólnego, komisarzu ? –jej opanowanie, które zazwyczaj cenił, dziś wyjątkowo go drażniło.
                -Zastanawiał się, czy nie mamy tu jakiejś mafii –wyolbrzymiał odrobinę, ale zawsze to robił, kiedy był wzburzony. –Porywaczy dziennikarzy, jak to uroczo określił.
                -Ależ przecież to niedorzeczne… To, że dziewczyna zaginęła, nie znaczy jeszcze, że nie poradzimy sobie z zapewnieniem VIP-om bezpieczeństwa.
                -Ja to wiem i ty to wiesz kochana – przyjrzał jej się bliżej. Gdyby tylko był kilka lat młodszy… -Ale oni do mafii dopisują jeszcze tego młodego Prevca i robi się niezły …bigos.
                Zastanawiał się, czy dobrze zrobili, każąc Cenetowi zostać w Kranjskiej Gorze. Może gdyby ten przeklęty fotograf nie zrobił mu zdjęć na Wzgórzu Noworocznym, sprawy nie wiązano by tak bezpośrednio ze skokami i Planicą. A tak…skojarzenia nasuwały się same. W prasie i telewizji od tygodnia nie mówiono o niczym innym. Ciągle docierały do niego coraz to nowe teorie spiskowe, pod którymi mógłby się podpisać niejeden autor bestsellerowych kryminałów. Czuł, że nawet Kos zaczyna to wszystko przerastać. Tak naprawdę od czasu wyników z laboratorium, nie mieli żadnych nowych tropów.
                Dzień wcześniej, kiedy wychodził już do domu, widział jak jego młoda podwładna przerzuca stos dokumentów i zrezygnowana chowa głowę w dłoniach. Na ścianie jej gabinetu wisiały zdjęcia z miejsca zbrodni a na dużej, ściennej mapie przypiętych było kilka kolorowych znaczników. Horvat doskonale zdawał sobie sprawę, że Anna wie o całej sprawie i samej zaginionej dużo więcej niż on, jednak nie przejmował się tym za bardzo. Gdyby któraś z tych informacji była istotna, już dawno znaliby genezę tej przeklętej historii. Szkoda głowy na nieprzydatne dane.
                -A tak w ogóle gdzie jest Kos ? –zwrócił się jeszcze do Evy.
                -Mówiła coś o jakimś informatyku.
                -Jak wróci, przekaż jej, że zalegamy z raportami. Dzwonili z Lublany.
                -Jasne, szefie –uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami.
                Wiedział, że sam powinien wypełnić stos druków, ale nie miał do tego głowy. Przyzwyczaił się już do tego, że Anna robiła to za niego. Odkąd jednak pracowała nad sprawą Kosir, zaniedbała dokumentację. Postanowił więc, że musi na nowo zadbać o dyscyplinę.

                Od godziny głowił się nad kolejną wykreślanką. Litery nie układały się jednak w żaden sposób i zrezygnowały spojrzał na zegarek. Jeszcze dwie godziny – nie jest źle.
                Nagle usiadł wyprostowany. Jak mógł o tym zapomnieć ? Kiedy teraz o tym pomyślał, stwierdził, że przecież, jako doświadczony policjant i śledczy, już dawno powinien na to wpaść. Jeden głupi telefon mógł wszystko zmienić, a on na nowo stać się bohaterem Kranjskiej Gory.
Dumny ze swojego geniuszu, postanowił działać natychmiast. Wtedy jednak doszedł do wniosku, że nie ma pojęcia jak...
                -Eva ! Chodź tutaj szybko !


***

               Przywiozła ze sobą z komisariatu cały plik dokumentów. Wiedziała, że jedna noc to za mało by się z nimi wszystkimi uporać, a mimo to, zgodziła się z nim spotkać. Zaskoczył ją tym telefonem. Początkowo chciała odmówić, w końcu umawianie się z jednym ze świadków nie było zbyt profesjonalne, szczególnie po ostatnich doniesieniach w prasie, ale potem przypomniała sobie ten niesamowicie głęboki brązowy kolor jego tęczówek... Miała świadomość, że to odrobinę niedorzeczne, ale musiała przyznać, że chłopak ją intrygował. Poza tym, wyczuła w jego głosie przygnębienie i pomyślała, że pewnie musi mu doskwierać samotność.
                Wzięła szybki prysznic, umyła zęby i znalazła czysty T-shirt. Już dawno miała zrobić pranie, ale ostatnio zaniedbywała obowiązki domowe, w tym gotowanie, co niestety odbiło się na jej wadze, bo jadła głownie kanapki i gotowe dania z paczki. Spojrzała do lustra. Oprócz czystych ubrań, przydałaby jej się też wizyta u fryzjera. Brązowe włosy zdążyły już odrosnąć na tyle, że co rano musiała męczyć się z ich układaniem. Nie zawsze jednak przynosiło to pożądany efekt, a dzisiejszy dzień był właśnie jednym z tych, w których jej włosy żyły własnym życiem. Spojrzała na zegarek. Oczywiście była już spóźniona. Zaczesała je więc szybko i nałożyła piankę. Było odrobinę lepiej.

                -Hej – spojrzał na nią nieśmiało.
                -Cześć.
                Stali przed jedną z knajp, które o tej godzinie przeżywałyby normalnie szczyt oblężenia. Jednak ostatnie wydarzenia zdecydowanie nie służyły turystyce w Kranjskiej Gorze. Co prawda cudzoziemcy mało co rozumieli ze słoweńskiej prasy, ale informacje pojawiały się już także na zagranicznych portalach internetowych, co upewniało gości w przekonaniu, że po zmroku nie jest bezpiecznie i lepiej zaszyć się w ciepłych , hotelowych pokojach.
                -Mam dość tego gównianego wzgórza – wypalił nagle, jakby bał się, że to jedyna okazja, kiedy może jej to powiedzieć, po czym, jak gdyby nigdy nic, przepuścił ją w drzwiach. –Co ci zamówić ?
                -Piwo z sokiem poproszę. Znajdę wolny stolik.
                Czuła się niezręcznie. Siedzieli naprzeciwko siebie, popijając zimne piwo i od czasu do czasu zamieniając kilka słów. Rozmowa nie kleiła się tak, jakby sobie tego życzyła, jednak widziała w oczach chłopaka, że jest jej wdzięczny za to, że mogli się spotkać. Ewidentnie potrzebował wyjścia z domu.
                Nagle Cene zaczął czegoś szukać w kieszeni swojej kurtki.
                -Patrz – podał jej małą karteczkę, która wyglądała, jakby wyrwał ją z jakiejś książki, mimo, że zapisana była pismem odręcznym. –Wszędzie tego pełno.

„Oby została spełniona moja prośba(…)
Niech mnie zniszczy,
niech podniesie rękę i mnie zgładzi”

                -Skąd to wziąłeś ? –nie była pewna, co miał na myśli, mówiąc „wszędzie”.
                -Z książek Lany. Ale to jej pismo. Jestem pewien –spuścił wzrok. –Wszystkie te cytaty pochodzą z księgi Hioba i wszystkie są bardzo podobne. Jak zauważyłaś, raczej mało optymistyczne…
                -Wiesz co Cene? Nie powinieneś teraz o tym myśleć –uśmiechnęła się do niego nieśmiało. -Masz ochotę na spacer ?
                Wzięła chłopaka za rękę i wyszli ze śmierdzącego dymem papierosowym pomieszczenia. Chciała zając jego myśli, bo widziała, że cała ta sprawa męczy go jeszcze bardziej niż ją. Sama jednak całą drogę myślała o karteczce, która spoczywała w jej kieszeni. Czy już przypadkiem nie słyszała gdzieś o tym całym Hiobie ?


Udało się !
Bardzo chciałam zdążyć z tym rozdziałem przed północą, bo dziś mija pierwszy tydzień od założenia bloga i od początku historii Ceneta :)
Na dodatek liczba wyświetleń przekroczyła 1000 a tego naprawdę się nie spodziewałam...
Miłego czytania Kochani !

wtorek, 16 lutego 2016

Rozdział V

                Sprawdzał skrzynkę co najmniej pięć razy dziennie. Zastanawiał się, czy nie jest to już pewnego rodzaju obsesja, ale odkąd Lisza się nie odzywała, nie mógł skupić się na niczym innym. Wkręcił się jak zawsze…
                Prawdę mówiąc, nie wiedział nawet jak się nazywała, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że „Lisza” to tylko pseudonim. Kiedyś nawet zapytał ją o prawdziwe imię, ale jak zwykle tajemniczo napisała tylko, że są rzeczy, o których się nie rozmawia i zmieniła temat. Ona wiedziała o nim praktycznie wszystko, on o niej-nic.
                Siedział teraz w małym, hotelowym pokoju, który niespecjalnie przypadł mu do gustu, bo był w, znienawidzonym przez niego, jasnofioletowym kolorze. Łóżko też nie było za wygodne, szczególnie, że ostatnimi czasy przywyknął do wyższych standardów. Plusem było jednak to, że mieszkał sam, a właśnie tego teraz potrzebował. No i potrzebował Liszy…
                Wszystko zaczęło się jakieś trzy miesiące temu, po jednej z większych kłótni z Mi. Wydawało mu się, że tego kryzysu nie uda się już rozwiązać, ale potem skończyło się jak zawsze. Duży bukiet róż, kolacja, sex…i znowu byli najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. A przynajmniej myślał, że tak jest, że tak powinno być.
Pamiętał dobrze, że tamtego dnia, inaczej niż miał w zwyczaju, nie sprawdził rano poczty. Zazwyczaj robił to zaraz po przebudzeniu, żeby być na bieżąco z planem na cały dzień. Przy okazji usuwał też spam i oznaczał jako ważne wiadomości, do których planował wrócić. Lubił, gdy wszystko było na swoim miejscu. Jednak wtedy zaspał i, chcąc nie chcąc, musiał zmodyfikować swój poranny harmonogram. Dopiero po południu, kiedy siedział w hotelowej restauracji i zrezygnowany patrzył na stojącą przed nim porcję makaronu, która wyglądała, jakby ktoś już przed nim jadł,  dostrzegł, że ma pięć nieprzeczytanych widomości.

„Cześć. Jestem Lisza. Nie znamy się, chociaż ja ciągle mogę Cię obserwować.
Odezwij się.”

                O tym adresie wiedzieli tylko nieliczni. Początkowo obstawiał więc, że jest to kolejny z głupich żartów, do których zdążył się już przyzwyczaić, ale które ostatnio drażniły go zdecydowanie bardziej niż zwykle. Jednak, kiedy dwa dni później otrzymał kolejną wiadomość, wiedział już, że nie mógł jej wysłać żaden z jego kumpli…

„Byłeś dzisiaj tam, gdzie chodzisz tylko wtedy, kiedy chcesz popłakać. Co się stało ?
Odpowiedz. Lisza.”

                Nikt nie wiedział o jego wyprawach do starej, zaniedbanej kaplicy. Był prawie pewien, że inni mieszkańcy miasteczka są przekonani, że nie da się do niej wejść. On sam trafił tam przez przypadek kiedy miał dziesięć, może jedenaście lat. Jedno z okien nie otwierało się normalnie, tylko przesuwało do góry, a zardzewiały zatrzask puszczał bardzo łatwo. Znajdowało się ono jednak z tyłu, tak, że między nim a skalnym zboczem pagórka było zaledwie czterdzieści centymetrów przerwy. Dalej jednak potrafił przecisnąć się do chłodnego wnętrza, w którym panowała niczym niezmącona cisza, a światło padające przez stare, pokryte kurzem witraże, dodawało mu charakteru. Nigdy nikogo tam nie zabrał, nigdy nikomu o tym miejscu nie opowiadał… Skąd Lisza wiedziała ? Nie dowiedział się tego ani wtedy, ani później.
                Sam nie był pewny, dlaczego odpisuje, ale dziewczyna intrygowała go. Wiedziała o rzeczach, którymi nie dzielił się nawet z przyjaciółmi. W tajemnicy przed Mi, założył więc nową skrzynkę pocztową, bo jego dziewczyna od czasu do czasu wpadała na genialny, w jej mniemaniu oczywiście, pomysł, by wyręczać go w porannym przeglądzie wiadomości. Z czasem zaczął zwierzać się Liszy, pisać o pracy, o Mi, o rodzinie. Nic go nie hamowało, nic nie wydawało się podejrzane. Potrzebował po prostu kogoś, kto go wysłucha, a napisanie kilku zdań nic go nie kosztowało. To było wręcz dziecinnie proste. Na dodatek nieznajoma rozumiała go lepiej niż ktokolwiek inny i nic nie oczekiwała w zamian.
                A teraz od tygodnia była offline.

***

                Kranjska Gora pogrążona była jeszcze we śnie, choć niebo powoli zaczynało robić się coraz jaśniejsze. Wokoło panowała cisza, przerywana od czasu do czasu przez nieśmiałe ćwierkanie wróbli, które, mimo surowej zimy, wystawiały główki ze swoich gniazdek. Alpy pokryte białym puchem otaczały dolinę, która z lotu ptaka musiała wyglądać jak twierdza obwarowana grubymi, niemożliwymi do zdobycia, murami.
                Cene, po kolejnej nieprzespanej nocy, siedział teraz przed chatką, obserwując wschód słońca. Przypomniało mu się, jak kiedyś razem z Peterem chodzili po górach. Powietrze pachniało wtedy podobnie, i wciągane głęboko, mroziło płuca, powodując jednocześnie, że całe ciało zastygało w bezruchu. Uwielbiał wycieczki z bratem bo od dzieciństwa mieli dobry kontakt. W zasadzie, mógł śmiało przyznać, że rozumieli się bez słów. Peter, pomimo tego, że był typem introwertyka, przed Cenetem zawsze się otwierał, a ze wspólnych żartów łatwo przechodzili na poważne tematy i odwrotnie. Oczywiście, każdy z nich miał swoje własne życie, mieli swoje tajemnice, były tematy tabu, niejednokrotnie zdarzało im się pokłócić. Jednak dopełniali się nawzajem. Poróżniła ich dopiero Mina, ale była ostatnią osobą, o której Cene chciał teraz myśleć.
               
                Zaraz po śniadaniu, postanowił zrobić to, co planował od trzech dni. Pamiętał, że Lana zawsze dużo mówiła o książkach, nieustępliwie polecając mu kolejne tytuły, co jednak było raczej syzyfową pracą, bo Cene nie miał w zwyczaju czytać czegoś, co było dłuższe niż dwie strony A4. Nie mogła mu tego wybaczyć, podobnie jak mama, która pracowała przecież w bibliotece i odkąd skończył pięć lat, uczyła go czytać, przynosząc do domu coraz to nowsze pozycje. I o ile Peter zaczytywał się w kolejnych bestsellerach Nessera, Nesbo, Kinga i Bóg wie, kogo jeszcze, o tyle Cene unikał książek jak ognia.
Jednak Lana czytała dużo. Był tego pewien. Dlatego też zaczął teraz przeglądać pozycje, które stały w równym rządku na starym, rzeźbionym regale w sypialni, którą zajmował. Była to jedyna sypialnia w domku na wzgórzu, nie miał więc wątpliwości, że przed nim, sypiała tutaj jego znajoma. Książki wydawały się stosunkowo nowe, był więc prawie pewny, że należały do Lany a nie do jej dziadków. Wśród licznych reportaży i biografii, które dziewczyna czytała pewnie nie tylko by zaspokoić ciekawość, ale także by być lepiej przygotowana do swojego zawodu i awansu, o którym marzyła już od jakiegoś czasu, stało też kilka innych książek. Cenetowi, choć kojarzył nazwiska autorów, bo przewijały się one w jego rodzinnym domu, niewiele mogły one powiedzieć o dziewczynie, choć dla zagorzałego czytelnika nie byłoby to zapewne problemem. Wyciągnął więc pierwszą lepszą, dość cienką, z biało-czarnym grzbietem. Antoine de Saint-Exupery „Le Petit Prince”. Nie wiedział, że Lana znała francuski, on sam nie rozumiał nic. Przekartkował więc tylko szybko książkę, zwracając uwagę na obrazki, które, był pewny, gdzieś już kiedyś widział.
Sam nie wiedział, czego szuka. Liczył jednak, że dowie się czegoś więcej o Lanie i o jej sposobie patrzenia na świat. Znał ją tylko z uniwersytetu jako ambitną i przeważnie uśmiechniętą dziewczynę, która była za równo świetną humanistką (czytał od czasu do czasu jej artykuły) jak i matematyczką. Gdy zapytał ją kiedyś, dlaczego przyszła na studia, odpowiedziała, że nie wie, po prostu miała ochotę nauczyć się czegoś nowego.
                Następna książka. Eric Emmanuel Schmitt „Przypadek Adolfa H.”. Chociaż nazwisko kojarzył. Choć pewnie autor tej książki miał niewiele wspólnego z byłym, niemieckim skoczkiem. Powieść była obszerna, ale Cenetowi spodobała się okładka. Przeczytał opis z tyłu. Też całkiem nieźle. Pewnie gdyby nie ogrom literek w środku, byłby nawet zainteresowany jej przeczytaniem. Na razie jednak ograniczył się do przeglądnięcia pobieżnie treści i już chciał odłożyć ją z powrotem, kiedy zauważył, że na okładce z tyłu jest coś napisane. Od razu poznał charakter pisma Lany – odrobine niedbały ale zawsze z idealnie okrągłym kółeczkiem nad „i”.

„Dlaczego nie umarłem przy narodzeniu,
i nie skonałem po wyjściu z łona matki?
Czemu przyjęły mnie kolana
i piersi podały pokarm?
Teraz leżałbym spokojnie i odpoczywał.”

/Hi 3, 11-13/

***

                 Zadzwoniła do drzwi, mając nadzieję, że chłopak nie wyszedł z domu na obiad albo na stok. Zastanawiała się, dlaczego zgodził się zostać w tym domu. Ona sama chyba nie byłaby na tyle odważna, przerażałaby ją myśl, że w tym samym miejscu doszło do rozlewu krwi. Doszła jednak do wniosku, że pewnie skoczek nigdy nie widział takich rzeczy, jakich ona mogła być świadkiem podczas pracy z policjantami w stolicy. Natychmiast wyrzuciła z głowy obrazy martwych, zmasakrowanych ciał i zadzwoniła jeszcze raz. Usłyszała dźwięk kluczy. Udało się.
                -Dzień dobry. Przepraszam, że pana nachodzę…
                -Cene –wyciągnął do niej rękę. Ucieszyła się, bo mówienie do niego przez „pan” sprawiało, że czuła się odrobinę dziwnie. Był w końcu od niej kilka lat młodszy.
                -Anna. Miło mi –uśmiechnęła się. –Jeszcze raz przepraszam, jeśli przeszkadzam, ale muszę sprawdzić kilka rzeczy. Jeśli to nie problem oczywiście.
                Widziała, że przygląda się jej przenikliwie. Chyba po ostatnim spotkaniu w sali przesłuchań, nie miał do niej zaufania i w zasadzie nie dziwiła mu się za bardzo. Pamiętała, że zachowywała się mało przyjaźnie, po trochu przez to, że była okropnie zdenerwowana, a nie chciała w żaden sposób tego pokazać. Poza tym, od dzieciństwa marzyła, żeby być „tym złym gliną”.
                -Proszę – odsunął się i wpuścił Annę do środka. –Przepraszam za bałagan, ale nie miałem do tego głowy. Napijesz się czegoś ?
                -Dzięki. Mam tylko chwilkę, o piętnastej powinnam być z powrotem na komisariacie.
                Chatka faktycznie była malutka. W salonie stała urokliwa, patchworkowa kanapa, za pewne wstawiona tam jeszcze przez państwa Kosirów. W ogóle Anna miała wrażenie, że w środku czas zatrzymał się jakieś trzydzieści lat temu, choć gdzieniegdzie stały lub wisiały przedmioty, które dodać musiała Lana, bo zdecydowanie odstawały od reszty.
                -Mogę zobaczyć sypialnię ?
                -Tak, jasne.
                Zaprowadził ją do pomieszczenia, w którym większość miejsca zajmowało łóżko i stary regał na książki. Obok niego, trochę na siłę, postawiono małe biurko, na którym stał laptop. Zastanawiała się, dlaczego technicy go nie zabezpieczyli.
                -To twój komputer ? –zapytała na wszelki wypadek Ceneta.
                -Nie –pokręcił głową.
                -A próbowałeś go włączyć ?
                -Tak. Nie działa. Z tego co pamiętam, ci dwaj, którzy przyjechali z komisarzem, też próbowali. Ale szybko się poddali, bo bateria najwidoczniej nie działa bez kabla. A kabla nie ma.
                -Nie szukałeś ?
                -Nie ma tu za dużo miejsc, gdzie mógłby być. Przejrzałem szafki ale nic nie znalazłem.
                -Dobra, dzięki.
                Uśmiechnął się. Widziała, że miał mocno podkrążone oczy, domyśliła się więc, że pewnie nie mógł spać. Nie był za bardzo podobny do swojego brata, którego kojarzyła z telewizji i wiszących w całej Kranjskiej Gorze, plakatów zapraszających na zawody w Planicy. Zwróciła jednak uwagę na kolor jego tęczówek. Podobał jej się…
                -Możesz mi jeszcze powiedzieć, czy jest stąd jeszcze jakieś inne wyjście ?
                -Tak, za łazienką są małe drzwi, ale zamknięte. A klucza, podobnie jak ładowarki, nie znalazłem. Być może ich nie używali.
                -No tak… -zamyśliła się. –Chodziłeś już wcześniej po ogrodzie ?
                -Nie, ale widziałem że jest tam mała, zadaszona altanka.
                Pomyślała, że pewnie właśnie tam technicy musieli znaleźć ślad buta, bo cała reszta obejścia przykryta była grubą warstwą śniegu. Ubrała się więc i zapadając się po kolana w zimowym puchu, w końcu dotarła do wspomnianego przez Ceneta miejsca. Od razu zauważyła to, czego szukała, mimo, że ekipa kryminalistyczna, zrobiła kilka dodatkowych śladów. Umiała je jednak rozpoznać, dzięki specjalnym nakładkom na podeszwy, z których korzystali technicy. Starała się zrozumieć, dlaczego odcisk jest tylko jeden ale żadna błyskotliwa myśl nie przychodziła jej teraz do głowy.
Cene stał oparty o drewniany stolik i patrzył na nią pytająco, kiedy po raz kolejny pochylała się nad kawałkiem ziemi. Wyjaśniła mu więc po krótce, nad czym się zastanawia. Podszedł bliżej.
                -Jak dla mnie ktoś wcale nie chciał tu stanąć –teraz to ona posyłała w jego stronę zaciekawione spojrzenie. –No bo…ślad jest trochę, hmm…rozjechany. Ktoś mocniej wbił się przodem buta, widzisz ? –faktycznie, grubość z przodu była kilka milimetrów większa. –To wygląda jakby ktoś przeszedł tu ścieżką i próbował przejść po ławce, ale się poślizgnął, utrzymując jednak równowagę na tyle, że druga noga została wyżej.
                Nie mogłam się z nim nie zgodzić. Ciężar ciała tego kogoś musiał być na tyle duży, że pozostawiony w gliniastej ziemi ślad był dość wyraźny. Jednak ławka była niska, więc teoria wysunięta przez skoczka, wydawała się idealnie pasować.
                -A jaki masz rozmiar buta ?
                -42, a co ? – podniósł lekko brwi.
                -Nic. Ale to dobrze. 



Kochani !
Wiem, że rozdziały nie są za długie, ale... jestem tu niecały tydzień a pojawiło się ich już 5 ;) Tak pisze mi się lepiej. Krótkie rozdziały nie odsłaniają za dużo i trzymają w napięciu, więc chyba będę kontynuować taki styl pisania i dodawania ;) mam nadzieję, że się nie pogniewacie. A jeśli wolicie obszerniejsze wpisy, to możecie odczekać kilka dni i przeczytać dwa-trzy rozdziały na raz :)

Co do tego rozdziału...
Pojawiła się nowa postać (a nawet dwie). Jeszcze na razie nie zdradzam kto to... Ale zapowiadam, że ten wątek okaże się dość istotny dla całej sprawy.

Liczę, że czytacie. I że choć trochę się podoba... ;)
Dziękuję za wszystkie komentarze.
Buziaki ;*

niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział IV

                -Podsumujmy, co wiemy.. –zaczął zrezygnowany.
                Od tygodnia stali w martwym punkcie. Po dziewczynie nie było śladu, a co gorsze, o sprawie dowiedziały się media. Być może nie byłoby z tego tak wielkiej sensacji, gdyby nie obecność tego młodego Prevca. Irytowało go, że jego sielankowy spokój zaburzali teraz jacyś nadęci dziennikarze, wpychający swoje przerośnięte nosy wszędzie, gdzie się dało. Na dodatek, od czasu zaginięcia panny Kosir, nie rozwiązał ani jednej wykreślanki. I nie chodzi o to, że nie miał do tego okazji, bo Kos ciągle chciała go we wszystkim wyręczać, wyraźnie podniecona całą sytuacją, ale po prostu nie miał do nich głowy. Denerwowało go to i smuciło zarazem. W tak złej formie nie był od…no właśnie, sam już nie pamiętał.
                -Zaginiona Lana Kosir, lat 25, niezamężna, prawdopodobnie też z nikim na stałe niezwiązana –zaczęła recytować Kos. –Od pięciu lat mieszka w Lublanie, nie utrzymuje kontaktu z rodzicami.
                Horvat zaczął się zastanawiać, skąd jego podwładna ma tę ostatnią informację, ale po kilkusekundowym namyśle doszedł do wniosku, że musiał przeoczyć któryś z raportów. Nie przejął się tym jednak za bardzo.
                -Według sąsiadów przebywała na Kranjskim Strehu od..
                -Gdzie ?
                -Na Wzgórzu Noworocznym –widział, że przewróciła oczami. –Kranjski Streh to oficjalna nazwa, myślałam, że…
                -Dobra, nieważne –przerwał. Nie lubił, kiedy zaczynała się wymądrzać. –Kontynuuj.
                -No więc była tu od siedemnastego lutego. A zaginęła prawdopodobnie dwanaście dni później. Ostatnia widziała ją pani Ema Pretnar, sklepikarka. Chwilę przed zamknięciem, Kosir kupiła dwie puszki coca-coli i zamówiła zieloną fasolkę. Z zeznań wynika, że nie sprawiała wrażenia wystraszonej ani roztargnionej, choć warto dodać, że zaraz po wyjściu świadek widziała, że zaginiona do kogoś dzwoniła.
                Horvata śmieszyło to, w jaki sposób inspektor mówiła, choć nie dał nic po sobie poznać, bo doszedł do wniosku, że gdyby się zaśmiał, byłoby to odrobinę niestosowne. Znał osobiście tą starą Pretnar i wiedział, że połowy tego, co zeznała, nie można było traktować poważnie. A już na pewno nigdy nie użył by do określania jej osoby słowa „świadek”. Wydawało mu się to co najmniej niedorzeczne.
              -A co z tym skoczkiem ? –nie wiedział dlaczego, ale Prevc wyjątkowo go irytował.
              -Przyjechał tu już po zaginięciu. Prawdopodobnie nie jest zamieszany w całą sprawę, przynajmniej tak wynika z jego zeznań, potwierdzają to też bilingi. Ostatni raz kontaktował się z Kosir pierwszego lutego, dzień później widział ją jeszcze na uczelni.
             -Potem już jej nie było na wykładach ? –zastanawiał się, jakim cudem pani perfekcyjna przeoczyła tę sprawę.
            -Potem zaczęła się przerwa semestralna –cały zapał komisarza prysł. – Proponowała mu, żeby ją odwiedził, jednak nie byli umówieni.
            -To po cholerę on tam przyjechał ? –Horvat zdał sobie sprawę, że mógł przeczytać relację z przesłuchania Prevca, ale wcześniej wydawało mu się to mało istotne.
           -Miał jakieś problemy w domu i chyba chciał odpocząć.
           -No dobra, a co robi teraz ?
           -Rodzice Kosir poprosili go, żeby został na wzgórzu, bo sami nie mogli przyjechać, więc, odkąd technicy skończyli swoją robotę, przebywa w domu zaginionej. Prosiłam go, żeby na razie nie ruszał się z Kranjskiej Gory. Nie miał nic przeciwko.
          Nagle przerwało im pukanie do drzwi.
          -Są wyniki z laboratorium –do sali weszła Eva trzymając w ręku plik kartek i kilka fotografii.
            -Nareszcie! – krzyknęła, wyraźnie ucieszona Kos, a Horvat zauważył, że zaczęła z przejęciem, nerwowo uderzać palcami o jego biurko. 

***


                Nie miał ochoty nigdzie wychodzić. Dzień był pochmurny i prawdopodobnie wieczorem czekała ich kolejna śnieżna zamieć. Myślał o tym, żeby pojechać do Planicy, bo z tego, co udało mu się dowiedzieć, kadra B, do której z resztą sam kiedyś należał, miała tam dziś trening, ale dalej leżał w łóżku, mimo, iż dochodziła już trzynasta. 
                Powoli zaczynał przyzwyczajać się do domku Lany. Naturalnie, czuł się nieswojo, przede wszystkim dlatego, że miał świadomość, iż tydzień wcześniej wydarzyło się tutaj coś bardzo niepokojącego, ale pod wpływem państwa Kosir, z którymi rozmawiał telefonicznie na prośbę tej młodej policjantki, postanowił zostać tu przynajmniej do czasu zawodów na Letalnicy. Oczywiście miał nadzieję, że jeszcze wcześniej znajdzie się jego znajoma i że okaże się, iż cała ta sytuacja to jedno, wielkie nieporozumienie, ale podświadomie czuł, że są to tylko pobożne życzenia.
                Z zamyślenia wyrwał go dźwięk sms’a.
OD: Peter
Gdzie ty do cholery jesteś ?
                Uświadomił sobie, że od tygodnia nie odezwał się do nikogo z rodziny. Raz czy dwa odrzucił połączenie od mamy, obiecując sobie, że oddzwoni, ale oczywiście później tego nie zrobił. Pomyślał teraz, że pewnie musiała się o niego martwić, bo nie wierzył w to, że jego starszy brat, sam od siebie, nagle zaczął interesować się jego życiem. A już na pewno nie po tym, co usłyszał od niego podczas ostatniej rozmowy. Wysłał więc, zamiast do brata, dość lakoniczną wiadomość do mamy i postanowił, że idzie coś zjeść.

Trzy godziny później siedział już na wygodniej, czteroosobowej kanapie, która wiozła go na szczyt stoku. Miał nadzieję, że jeżdżąc na nartach, zapomni choć na chwilę o tym, co się wydarzyło.
Od ostatnich siedmiu dni nie myślał prawie o niczym innym. Nawet, kiedy już udało mu się zasnąć, oczami wyobraźni widział kontrastujące z białym dywanem, plamy krwi. Jego umysł tworzył wizje, po których zlany potem, budził się w środku nocy, najczęściej krzycząc.  Najgorsza była świadomość, że nie jest w stanie nic zrobić, a Lana prawdopodobnie potrzebuje teraz pomocy. Miał nadzieję, że dalej jej potrzebuje…
-Ty jesteś Cene Prevc ? –podjechała do niego jakaś mała dziewczynka, trzymająca w rączce kartkę papieru i marker. Mimo młodego wieku, całkiem dobrze radziła sobie na nartach, bo z gracją zatrzymała się tuż przed nim, gdy regulował zapięcia w butach. –Mogę prosić o autograf ?
-Jasne –mimowolnie się uśmiechnął.
Jadąc w dół czuł, że nic nie jest w stanie go zatrzymać. Śnieg był dobrze zmrożony, więc tyły nart nie hamowały go podczas zakrętów, a dobrze nasmarowane spody ułatwiały nabieranie coraz większej prędkości. Trasa, którą wybrał, nie należała do najłatwiejszych, ale Cene uwielbiał wyzwania, choć oczywiście uczucie, które mu teraz towarzyszyło, nie mogło równać się z tym, którego doznawał podczas skoków. Mimo to, nareszcie czuł się wolny.

***

Wiedziała, że Kranjska Gora to tylko jedno z wielu małych miasteczek w Słowenii, ale była zła na ekipę kryminalną, że wyniki z laboratorium wysłali dopiero dzisiaj. W końcu sprawa wydawała się poważna, a ta biedna dziewczyna, jeśli faktycznie została uprowadzona, mogła teraz bardzo cierpieć. O ile w ogóle żyła…
W pracy nie czuła się wystarczająco skupiona, bo szef stał nad nią cały dzień, więc postanowiła, że weźmie dokumenty do domu i na spokojnie je przejrzy. Wiedziała, że jest w tej układance kilka niewiadomych i miała cichą nadzieję, że wyniki badań rozwieją choć niektóre jej wątpliwości.
„(…)badanie DNA krwi, pozwoliło ustalić, że należała ona do zaginionej. Ustalono to, przez porównanie próbki z materiałem genetycznym zawartym w, pobranym ze szczotki, włosie.”
     Z raportu wynikało też, że nie znaleziono w mieszkaniu żadnego innego materiału biologicznego, który nie należałby do Lany Kosir. Inspektor była rozczarowana tym faktem bo liczyła na choć mały przełom. I nagle jej wzrok padł na zdanie, które wcześniej, nie wiedzieć czemu, przeoczyła:
„Na tyłach domu zlokalizowano odcisk buta, rozmiar 40 (…)”.
                Już wiedziała od czego zacznie jutro…