środa, 30 marca 2016

Rozdział XVII

                Kiedy wpadł do mieszkania było już grubo po północy. Nie był pewien, jak długo siedział w kaplicy, domyślał się jednak, że Mi nie była zachwycona. Nie przyszło mu długo czekać, żeby się o tym przekonać. Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi, nagle na jego głowie wylądował gruby, wełniany koc i poduszka.
                -Kanapa czeka -usłyszał jej rozpaczliwy głos a zaraz potem trzask zamykanych drzwi do sypialni.
                Znowu płakała. I tym razem nawet wiedział dlaczego... Tydzień wcześniej Mi wymyśliła sobie, że na pewno ją zdradza, czego potwierdzeniem miał być jego ostatni wyjazd. Na nic zdały się tłumaczenia i zapewnienia, że nie potrzebuje -jak Mi zdołała to uroczo określić -"jednonocnych kurw" (o tak, język jego dziewczyny, kiedy wpadała w te swoje przedmiesiączkowe histerie, był bogatszy o kilka łacińskich wyrażeń), a stwierdzenie, że powinna się przyzwyczaić do jego nieobecności, bo zawodowo też przecież ciągle wyjeżdża, tylko dolało oliwy do ognia. Od tamtej pory każdy jego ruch wydawał jej się podejrzany.
                Tej nocy nie miał jednak siły na potulne podkulenie ogona i przepraszanie Mi, choć czuł, że dziewczyna właśnie na to teraz liczy i jeśli zaraz tego nie zrobi, rano zastanie ją stojącą w drzwiach z walizką i grożącą, że już nigdy nie wróci. Potem będzie musiał czekać godzinami z bukietem kwiatów w ręce pod domem przyszłych teściów, a kiedy już łaskawie otworzą, tłumaczyć jej grubej matce i łysemu ojcu, dlaczego tak bardzo zranił ich córeczkę. Znał ten schemat na pamięć. Jedynym nowym elementem w ostatnich miesiącach był wielki, czarny rottweiler, który rzucał się na niego, gdy starał się przejść przez bramkę. O dziwo reagował tak tylko na niego...
                Stwierdził jednak, że akurat tym razem pozbycie się na trochę Mi będzie mu na rękę. Położył się na kanapie i włączył telewizor. Nie chciało mu się spać, a poza tym potrzebował czegoś, co zagłuszy coraz głośniejszy, teatralny szloch jego dziewczyny. Szybko przerzucił kanały. Na MTV transmitowano koncert jakiegoś zespołu rockowego, o którym nigdy wcześniej nie słyszał. Pogłośnił. Będzie potrzebował bardzo dużego bukietu...

                Obudził się nagle, zlany zimnym potem. Telewizor dalej był włączony. Spojrzał na zegarek. Piętnaście po trzeciej. Przetarł twarz rękami, które ostatnio wydawały mu się strasznie szorstkie i poszedł do kuchni napić się wody.
                Nie potrafił sobie przypomnieć, co go obudziło. Pamiętał tylko, że śniła mu się Lisza. W jego wyobrażeniach była zawsze niską, krótkowłosą i ciagle uśmiechniętą dziewczyną o przenikliwym spojrzeniu, w którym kryła się jakaś tajemnica. Ostatnio jednak jej wzrok robił się coraz mniej pewny siebie a uśmiech bladł. Być może tej nocy zniknął zupełnie... Nie pamiętał.
                Nagle usłyszał dzwonek przychodzącego połączenia. Cholera, zapomniał przestawić telefon na tryb nocny. Usłyszał nerwowe kroki Mi w pokoju obok.
                -Halo ? -numer na wyświetlaczu był zastrzeżony.
                -Vite!
                Na kolejne pytanie odpowiedziała mu tylko cisza...

                -Kto to był ? -stała nad nim z założonymi na piersiach rękami.
                -Nie wiem -starał się na nią nie patrzeć.
                -Kolejna...
                -Skończ! -odstawił szklankę na stół, uderzając nią o blat. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem podniósł głos na Mi. -Najlepiej po prostu stąd wyjdź.
                Odwróciła się na pięcie i po chwili słyszał już jak z hukiem wyrzuca rzeczy z szafy. Pięć minut później wróciła do kuchni w kurtce i czapce. Przypuszczał, że torba stoi w przedpokoju.
                -Kluczyki -wyciągnęła rękę w jego stronę.
                -Słucham ? -miał wrażenie, że stara się go zabić wzrokiem.
                -Jest do cholery czwarta w nocy. Daj mi te pieprzone kluczyki. Nie mam ochoty dłużej na ciebie patrzeć.
                -Na stole w salonie.
                Nie próbował nawet jej zatrzymać. Prawdę mówiąc mało go teraz obchodziła. W głowie wciąż słyszał jedno słowo: "vite!"...

***

                Obudziła się w znakomitym humorze. Nie było ani za wcześnie, ani za późno. Miała jeszcze chwilę na szybki prysznic i zrobienie delikatnego makijażu. Nie wiedziała co Cene lubi, stwierdziła jednak, że nie zaszkodzi od czasu do czasu pokazać się w bardziej „kobiecym” wydaniu. Otworzyła szafę.
„Kiedy ja ostatni raz wychodziłam z domu w sukience?” –pomyślała.
Pamiętała jednak, że jakiś czas temu kupiła jedną bordową, którą miała ubrać na urodziny Horvata, jednak później wydała jej się zbyt „codzienna” i w końcu założyła białą koszulę i jakieś czarne spodnie. I może dobrze zrobiła, bo impreza przypominała bardziej stypę niż radosne przyjęcie. Tyle tylko, że było zdecydowanie więcej alkoholu.
W końcu znalazła zgubę. Nawet miała dalej przyczepioną metkę z ceną. No i oczywiście była okropnie pomięta.
Anna starała się przypomnieć sobie, gdzie ostatnim razem odstawiła żelazko, kiedy nagle zadzwonił telefon. Chciała go zignorować, ale dzwonek był na tyle irytujący, że w końcu podniosła słuchawkę.
-Tak ? –prawie warknęła. Nie miała ochoty by ktoś psuł jej ten radosny dzień upierdliwym telefonem.
-Anna? –tylko nie on, pomyślała. –Masz być zaraz na komisariacie.
-Komisarzu, ale ja…
-Nie masz wyjścia, bo…
-Ale ja mam dziś popołudniową zmianę! –wyrzuciła z siebie te słowa na jednym oddechu, po czym wcisnęła na ekranie czerwoną słuchawkę.
Wróciła do szukania żelazka. Nie miała ochoty na nadgodziny ani żadne zastępstwa. To miał być jeden z lepszych poranków w jej codziennej monotonii i nie chciała pozwolić, żeby jakiś podstarzały gbur niszczył jej plany.
Po chwili jednak telefon zadzwonił znowu. Tym razem Eva.
-Nie przyjdę teraz.
-Anna –zaczęła jak zawsze spokojnie –wydaje mi się, że jak nie przyjdziesz, to to będzie największa katastrofa w dziejach tego komisariatu.
-Słucham ? –co ten idiota znowu wymyślił?
-Kontrola –coś nagle zaszumiało w słuchawce. -Muszę lecieć. Horvat sam postanowił znaleźć dokumentację ze sprawy Kosir.
-Jadę.
Sukienka poleciała w kąt pokoju, a Anna nerwowo zaczęła dobierać elementy munduru, równocześnie naciągając na nogi rajstopy. Kontrola nie byłaby niczym strasznym w zwykłych okolicznościach, ale patrząc na to, co ostatnio działo się w Kranjskiej Gorze, mogli chcieć prześwietlić każdy ich ruch. Że też nie mogli przyjechać miesiąc wcześniej!
Wiedziała, że nie ma za dużo czasu. Eva na pewno nie pozwoli dobrać się komisarzowi do jej biurka, ale Horvat pod naciskiem z góry, będzie robić wszystko, żeby udowodnić, kto tam rządzi. A prawda była taka, że wiedział o tym śledztwie tyle, co ona o sytuacji politycznej na Sri Lance.
Wybiegła z domu, klnąc pod nosem bo nagle z nieba zaczął padać deszcz. A przecież jeszcze pół godziny temu uśmiechało się do niej zza okna piękne słońce. Co za głupi dzień!

***

-Inspektor Anna Kos –spojrzał z odrazą na swoją podwładną, która ze sztucznym uśmiechem na twarzy podawała rękę prokuratorowi.
Co ona sobie w ogóle myśli ? Najpierw jak do niej dzwoni, to odpowiada mu w szczeniacki sposób, a teraz nagle zjawia się tu i zamierza zrobić z siebie gwiazdę. Proszę bardzo. Niech się tłumaczy z tego całego burdelu. On nie podpisze się pod żadnym raportem, w którym będzie choć słowo o nadużyciach albo niedopełnieniu procedur. Mówił przecież tej nadambitnej idiotce, że powinni odesłać w diabły te całe śledztwa. Niech się teraz sama męczy.
-Eva! –wiedział, że to sekretarka zadzwoniła ponownie do Kos. Cała jego sympatia do tej młodej kobiety nagle się ulotniła. –Zrób proszę kawy dla mnie i pana prokuratora.
-A pani Kos ? –mężczyzna posłał mu zdzwione spojrzenie, które zaraz potem przeniósł na Annę. Horvat widział, że uśmiechnęła się triumfalnie.
-Dla mnie jak zwykle czekolada.
Co za dziecinada… Mogła choć raz zachować się jak zrównoważona psychicznie, skoro i tak postanowiła już ośmieszać jego szanowany komisariat swoją osobą.
Sekretarka posłusznie zniknęła za drzwiami, a Kos wróciła do przedstawiania prokuratorowi swojego dotychczasowego raportu z dochodzenia. Horvat ze znudzeniem przysłuchiwał się jej niezbyt wybitnym wywodom. Był pewien, że zrobiłby to dużo lepiej.
Musiał przyznać, że kontrola go zaskoczyła. Kiedy Eva rano zawołała go nagle, wyrywając go z dobrej, wykreślankowej passy, którą złapał po pierwszej porannej kawie, miał ochotę rozwalić stojącą na jego biurku doniczkę. Potem jednak dojrzał, że sekretarka nie jest sama. Stała w holu z wysokim, szpakowatym mężczyzną w okularach. Miał mniej więcej tyle lat co Horvat, jednak komisarz musiał przyznać, że wyglądał dużo lepiej niż on. Jego idealnie skrojony garnitur i błyszcząca, skórzana aktówka sprawiały, że komisarz poczuł do niego wewnętrzną niechęć połączoną z zazdrością.
Jak się później okazało stał przed nim sam prokurator Janko Rudolf, o którym krążyły legendy, w całym policyjnym światku. Podobno kiedy Rudolf przyjeżdżał na kontrolę, przenosiny komisarzy były tylko formalnością…
-…jak pan widzi, cała sprawa wydaje się być bardziej zagmatwana, niż podejrzewaliśmy na początku –przewrócił oczami. Znowu te jej teorie o morderstwie.
-Ma pani może fotografie z miejsca zbrodni ? –prokurator chyba jednak je kupił. –I jeszcze raport od patologa! –zawołał za Kos, która zniknęła już za drzwiami.
-Musi pan komisarz być zadowolony z tej młodej inspektor. Jest naprawdę bystra –podniósł do ust kubek z gorącą kawą. –Sekretarka też niezła, skoro robi taką kawę. Szczęściarz z pana.
-Oczywiście –Horvat uśmiechnął się sztucznie. „Szczęściarz?” On chyba kpi!
-Proszę, wszystko jest tutaj –Kos wróciła szybciej niż się spodziewał i położyła na jego biurku grubą, brązową teczkę.
-Wyśmienicie –zaczął podejrzewać, że Kos wpadła prokuratorowi w oko. –Trop z komputerem się nie udał ? –trzymał w ręce jakąś kartkę.
-Niestety, jak na złość informatyk dalej nie przesłał odpowiedzi.
Kiedy Anna powiedziała te słowa, komisarz nagle przypomniał sobie druki, które ostatnio przyniosła mu Eva. Podrapał się po udzie. Przecież nie mógł się przyznać, że je wyrzucił. Nie przed Rudolfem. Postanowił, że może później podrzuci je Annie na biurko. Na razie mogła żyć w nieświadomości. Z resztą… to tylko kilka głupich maili.

***

                To był jeden z cięższych dni, które pamiętała. Czuła smród swojego nerwowego potu, kiedy wychodziła z komisariatu. Oczywiście było już ciemno, a szyba w jej samochodzie pokryta była zamarzniętym deszczem. Palce bolały ją z zimna, kiedy próbowała się pozbyć lodowej warstwy.
                -Co jeszcze może się dzisiaj wydarzyć ? –zapytała pod nosem sama siebie, po czym wsiadła do auta, zbyt mocno zatrzaskując za sobą drzwi.
                Na szczęście chyba przypadła temu prokuratorowi do gustu. Słyszała już kiedyś jego nazwisko i kiedy zmierzył ją wzrokiem, gdy podawała mu rękę na przywitanie, poczuła ciarki przechodzące jej po plecach. Ale potem było już lepiej. Na koniec zapytał nawet, czy myślała kiedyś o karierze w sądownictwie. Wyraz twarzy Horvata w tamtym momencie był bezcenny. Przypomni go sobie, gdy następnym razem wyrzuci jej, że kobiety w policji do niczego się nie nadają.

                Miała nadzieję, że Cene pozwoli jej wejść pod prysznic. I że będzie miał coś do jedzenia. Burczenie jej brzucha zagłuszało nawet radio. Mocniej nacisnęła pedał gazu.

Anna!
Pewnie kiedy to przeczytasz, będę już w Dolenji Vas. Chciałem rano się pożegnać, ale cię nie zastałem.
 Mam nadzieję, że znajdziesz tę karteczkę.
To co się wydarzyło między nami to przeszłość. Proszę uszanuj to.

Cene.



Wiem, że z lekkim poślizgiem, ale mam nadzieję, że mimo to, tych 1706 słów przypadnie wam do gustu :)
Dziękuję, za komentarze i życzenia świąteczne ! Jesteście cudowni :)
Do soboty!
Sladkie sanje in lahko noc! ;*

sobota, 26 marca 2016

Rozdział XVI

Równolegle do wydarzeń nad Velikim Slapem…

                Wpadła na komisariat okropnie spóźniona. Eva uśmiechnęła się pod nosem, podnosząc palec do ust. Anna domyśliła się, że komisarz śpi i lepiej będzie jeśli go nie obudzi, tylko niepostrzeżenie wślizgnie się do swojego gabinetu.
                Na biurku stał stos raportów do wypełnienia. Chcąc, nie chcąc musiała się za nie zabrać. Wzdychając głęboko, rzuciła spojrzenie na okno. Dzień był naprawdę piękny i gdyby tylko mogła, chętnie wybrałaby się na stok. Po drodze do pracy widziała małą dziewczynkę, która niosła pod pachą króciutkie, różowe narty, uśmiechając się niepewnie do swojego taty. Anna nigdy jako dziecko nie uprawiała sportów zimowych. Dopiero na studiach dała się zaciągnąć na stok i musiała przyznać, że nawet jej się spodobało.
                Potrząsnęła głową. „Dość myślenia o głupotach” –skarciła w myślach samą siebie. –„Bierz się do roboty, kobieto!”.
                Wyciągnęła z torebki zdjęcie, które dostała od Ceneta. Przypięła je do korowej tablicy obok zdjęć z Velikiego Slapu. Postanowiła, że da głowie trochę odpocząć, oddając się monotonii wypełniania druków do Lublany. W tym momencie jednak ktoś zapukał do drzwi.
                -Proszę.
                Do środka weszła Eva, trzymająca w ręce kubek z gorącą czekoladą. Anna była jej niezmiernie wdzięczna.
                W ogóle odkąd jej sympatyczna rówieśniczka pracowała z nimi na komisariacie, inspektor Kos czuła się w pracy dużo lepiej. Początkowo na ogłoszenie o tym, że poszukują sekretarki nikt nie odpowiadał i komisarz miał już ochotę się poddać, jednak Anna, zalana papierkową robotą i zirytowana ciągłym parzeniem Horvatowi kawy, w czasie w którym powinna była pracować, nie planowała odpuszczać. W końcu zgłosiła się Eva. Przyjechała wtedy dopiero co do Kranjskiej Gory ze swoim małym synkiem i potrzebowała pracy. Co prawda skończyła tylko zawodówkę i jedyne, czym mogła się pochwalić to dyplom ukończenia kursu baristycznego, jednak szybko się uczyła i na dodatek chyba wpadła w oko komisarzowi, co Annę osobiście przyprawiało o mdłości. Evie na szczęście nieskromne komentarze nie przeszkadzały i szybko zadomowiła się na komisariacie, robiąc naprawdę dobrą robotę.
                -Jesteś wielka! –delikatny aromat mlecznej czekolady unosił się w powietrzu i Anna od razu poczuła się bardziej zmotywowana do dalszej pracy.
                -Nie przesadzaj –uśmiechała się jak zawsze radośnie. –Komisarz uciął sobie drzemkę więc trochę mi się nudziło.
                -A jak tam… -„kurczę, jak ten mały miał na imię ?” –Tim ?
                -Już lepiej. Dalej się drapie, ale na szczęście już nie zaraża, więc doktor pozwolił mu wrócić do przedszkola.
                -Podziwiam cię –Anna zrobiła łyk czekolady. Po jej ciele rozeszło się przyjemne ciepło. –Sama go wychowujesz, pracujesz i jeszcze zawsze jesteś taka uśmiechnięta.
                -To taki firmowy uśmiech. Czasem tak jest łatwiej.
                Obróciła się i już chciała wychodzić, kiedy nagle się zatrzymała i znów spojrzała na Annę.
                -Przyszedł mail od grafologa.
                -Sprawdzałaś moją pocztę ? –Kos była zdziwiona, że Eva ma dostęp do jej skrzynki.
                -Wysłałaś tę wiadomość z poczty ogólnej.
                -Naprawdę ?
                -No tak –Eva się zaśmiała widząc zdziwienie na twarzy Anny. –Ale niestety odpowiedź cię nie usatysfakcjonuje. Profesor Bartol napisał, że niestety nie jest w stanie pomóc.
                -No trudno. Możesz mi wydrukować tę wiadomość ? Włożę ją do akt.
                -Ojej –zmieszała się. –Usunęłam ją. Myślałam, że…
                -W porządku –Anna posłała jej uśmiech. Eva niepotrzebnie się aż tak przejmowała. –Przynajmniej Horvat nie będzie się znowu czepiać.
                -Miłej pracy –sekretarka zamknęła za sobą drzwi.

***
                Żadnej odpowiedzi. Nic.
                Odświeżał pocztę co najmniej pięć razy dziennie. Co prawda był ostatnio trochę zabiegany- z jednego spotkania na drugie, z balu charytatywnego na poranny trening na siłowni i tak w kółko- jednak na przegląd wiadomości zawsze znajdywał czas. Czasem w samochodzie na parkingu, czasem wchodząc wieczorem pod prysznic… Zdarzyło mu się nawet, że robił to w sali konferencyjnej pod stołem, bo miał wrażenie, że słyszy charakterystyczny dźwięk dzwonka lub czuje wibracje.
                I za każdym razem kończyło się tak samo. Komunikat: „Świetnie! Wszystkie twoje wiadomości są przeczytane.” sprawiał, że miał ochotę coś rozwalić. Najlepiej ten głupi telefon, ewentualnie tablet, w zależności, co akurat trzymał w ręce.
                Bo co on mógł zrobić ? Nie miał pojęcia, czy powinien szukać Liszy. A może zgłosić to na komisariat ? Oczami wyobraźni widział już drwiące miny przedstawicieli władzy i słyszał ich pełen drwiny głos, który mówił: „Znalazł se ją pan w Internecie i się zmyła po prostu. Nie ma co panikować. Widocznie się pan za mało starał. Zmieni pan awatara to może pójdzie lepiej”.
                Nie mógł się narażać na pośmiewisko. W jego sytuacji była to ostatnia rzecz, której teraz potrzebował. Poza tym, co miałby powiedzieć Mi, gdyby jednak jakimś cudem policja zainteresowała się wiadomością Liszy o jej nadchodzącej śmierci ? „Kochanie to tylko moja internetowa przyjaciółka” ? Prawda była taka, że sam sobie by nie uwierzył… A jego dziewczyna nie dość, że nigdy nie wierzyła w damsko-męską przyjaźń, to na dodatek uwielbiała dopowiadać sobie historie. Była w tym prawdziwą mistrzynią.

Lisza!
Napisz cokolwiek, wyślij chociaż pustą wiadomość.
Muszę wiedzieć, że nic ci nie jest…
Muszę.

                W przeciągu niecałego tygodnia, wysłał już chyba z pięć podobnych wiadomości. Za każdym razem liczył, że może poprzednie po prostu nie dotarły i właśnie ta będzie tą, na którą doczeka się reakcji ze strony internetowej znajomej. Miał taką nadzieję również i tym razem.
               
                Zapadał już wieczór, kiedy postanowił, że musi wyjść na spacer. Nie mógł usiedzieć w miejscu. Od godziny wpatrywał się w telewizor, ale drażniły go nawet fragmenty piosenek w reklamach, które zazwyczaj po prostu ignorował. Na dodatek z kuchni docierał do jego nosa zapach gotowanych na parze brokuł.
Miał dość. Od tygodnia Mi upierała się, że zdrowa dieta dobrze mu zrobi i postanowiła gotować według przepisów jakiegoś znanego włoskiego dietetyka. Zero mięsa, zero nabiału, zero glutenu. W zasadzie to zero wszystkiego. Tylko warzywa. Na dodatek prawie wyłącznie zielone. Po cholerę mu to ?
                -Wychodzę – zawołał, stojąc w drzwiach.
                -Teraz ? –Mi wybiegła z kuchni i spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem. –Zaraz będzie kolacja. Nie powinieneś zmieniać godzin posiłków w środku diety, bo…
                -Będę później –musnął jej policzek swoimi wargami i szybko zamknął za sobą drzwi, nie chcąc się narazić na kolejną dawkę niepotrzebnej wiedzy na temat jego złych nawyków żywieniowych.
                Doskonale wiedział, gdzie chce pójść. Jego kryjówka była idealnym miejscem, żeby się wyciszyć i może przy okazji zjeść coś niezdrowego. Na szczęście pobliska pizzeria była jeszcze otwarta. Kupił dużą pepperoni, dobrał sos czosnkowy i chwilę później przeciskał się już przez szparę pomiędzy kaplicą a skalną ścianą.
W środku jak zwykle panował chłód, a ze stropu zwisało kilka dość pokaźnych sopli lodu. Pewnie dach był nieszczelny. W końcu budynek musiał pamiętać jeszcze ubiegłe stulecie, może nawet dwa, a nikt nie używał go od czasów wojny. Odpalił świece. Ich nikły płomień odbijał się w złoconych elementach elewacji, dodając miejscu niezwykłego charakteru. Po chwili zrobiło się nawet trochę cieplej.
„Po cholerę jej wtedy w ogóle odpisałem ?” –pomyślał, odgryzając duży kawałek pizzy. Nie smakowała tak dobrze jak ta, którą jadł podczas podróży po Toskanii, ale na pewno była wymarzoną alternatywą dla mdłych warzyw. – „Byłby jeden problem mniej.”
Kiedy tak siedział i rozmyślał, nagle jego wzrok padł na dawny ołtarz. Na okrągłym stole stało coś, czego nigdy wcześniej tam nie widział. Czyżby jednak ktoś jeszcze wiedział o wejściu do kaplicy ?
„Niemożliwe” –wstał i podszedł bliżej.
Na blacie leżała otwarta księga. Domyślił się, że była to Biblia. Wyglądała na bardzo starą i w zasadzie pasowała do wystroju całego wnętrza. Dotknął zżółkniętych kartek. Papier był wilgotny i przez to lekko pofalowany. Znalezisko śmierdziało palonym kadzidłem. A może to jednak był dym papierosowy ?
Na stronie, na której książka została otwarta, było podkreślone jedno zdanie:

„Wołaj! Czy ktoś ci odpowie ?”

Księga Hioba. Nie pamiętał nic na temat tej postaci ani jej księgi, choć był pewien, że kiedyś już o niej słyszał. Pewnie jeszcze w szkole. Jednak w tej chwili nie to się liczyło. Obok wyróżnionego fragmentu, ktoś dopisał niewyraźnie jedno słowo: „Paryż”…
Czy to możliwe, żeby Lisza… ?

***

Ten wieczór miała spędzić samotnie. Kupiła więc tanie, półwytrawne wino i pudełko belgijskich czekoladek, do których miała słabość od czasów liceum. Chciała odpocząć od … w zasadzie to od wszystkiego. Dokładnie od dwudziestu dni nie miała ani chwili dla siebie. Lana, Jesicca, Cene… i tak w kółko. Co chwila nowe tropy prowadzące do nikąd, jedna zaginiona, jeden trup i jeden kochanek. Musiała przyznać, że była to mieszanka zabójcza nawet dla ambitnej i pełnej życia, niezależnej singielki.
Włączyła muzykę, mając nadzieję, że nie obudzi tym samym nadwrażliwej sąsiadki z drugiego piętra i weszła do wanny. Coś było nie tak, jak powinno. Czuła to, choć nie mogła zlokalizować źródła tego przeczucia. Zanurzyła się w wodzie. Zgodnie z filmowymi wytycznymi, nad jej głową powinna się teraz unosić lekka i pachnąca piana, ale nie miała czasu by kupić nowy płyn do kąpieli. Nie zapaliła też świeczek i nie ustawiła kadzidełek. Jej życie nigdy nie przypominało filmu. Ani nawet taniej telenoweli. Po chwili skończyło się jej powietrze i musiała się wynurzyć.
Zaczęła myśleć o Cenecie. A przecież to miał być wieczór kobiety niezależnej…
Nie mogła się jednak powstrzymać i sięgnęła po telefon. Na szczęście był wodoodporny. Kupiła go specjalnie, bo swój poprzedni „utopiła” w herbacie…

DO: Cene Prevc
Może masz ochotę na… ?

Po godzinie komórka dalej milczała. Przypuszczała, że chłopak po prostu zasnął i nie zdążył odczytać wiadomości, jednak i tak zrobiło jej się trochę przykro.
Polubiła go. Może nawet bardzo. Fizycznie też ją pociągał, choć na pierwszy rzut oka bynajmniej nie był kobiecym ideałem mężczyzny. Mimo to miał w sobie coś, co sprawiało, że za każdym razem kiedy odległość między nimi zmniejszała się do kilku centymetrów, czuła na plecach przyjemne mrowienie.
Postanowiła, że rano go odwiedzi. Miała nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko wspólnemu śniadaniu. A może nie tylko śniadaniu…
Zasnęła.




No i jest :) Miłego czytania, Kochani !

I niech te zbliżające się święta będą dla nas wszystkich czasem pełnym radości, czasem spędzonym w gronie najbliższych, czasem miłości i czasem odpoczynku od codziennych trudów...
A dla nas piszących niech będzie to również czas szukania nowych inspiracji!
Życzę wam wszystkim naprawdę radosnych Świąt Wielkiej Nocy :)
Buziaki ;*

czwartek, 24 marca 2016

Rozdział XV

                Znieruchomiał…
                Naprzeciwko niego stał mężczyzna. Wyglądał na dużo starszego od Ceneta. Skóra na jego twarzy była zniszczona i zżółknięta, prawdopodobnie przez papierosy, a może też inne używki. Mrocznego charakteru dodawał mu długi, czarny płaszcz, który sprawiał, że nieznajomy wyglądał jakby przed chwilą urwał się z planu filmowego niskobudżetowego horroru.
Patrzył na skoczka wypuszczając powoli dym z płuc. Jego gęste, czarne brwi zastygły na moment w wyrazie zdziwienia, po czym odezwał się niskim, gardłowym głosem:
-Znałeś ją ?
Cene nie był pewny, o kogo dokładnie mu chodzi. Nagle jednak przed oczami stanęła mu fotografia, którą dostał od pani Kosir. Czy to możliwe, żeby ten czarny płaszcz …
-Byłeś na tym zdjęciu!
-Słucham ? –dopiero teraz Cene usłyszał wyraźnie obcy akcent.
-Co tutaj robisz ?
-Mógłbym cie zapytać o to samo –znów zaciągnął się papierosem po czym rzucił niedopałek na śnieg. –Mieszkasz u Lany, prawda ?
Cene bezgłośnie przełknął ślinę. Skąd ten dziwny typ wiedział o Wzgórzu Noworocznym ? Nigdy wcześniej nie widział go w okolicy. Śledził go ?
-Przeszkadza ci to ? –nie chciał dać po sobie poznać, że żołądek zaciska mu się ze strachu.
-Nie, no co ty stary –wykrzywił dziwnie twarz, próbując się chyba uśmiechnąć. –Znałem ją z dobrych lat i jak usłyszałem, że zaginęła to wsiadłem w samochód i przyjechałem.
-Przecież ona zaginęła prawie miesiąc temu –spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem. Dalej coś mu tutaj nie pasowało. Przyjechał niby do Lany, ale teraz stał obok Velikiego Slapu, kilka dni po śmierci tej drugiej (z nadmiaru emocji nie mógł sobie przypomnieć jak miała na imię), popalając sobie spokojnie kolejnego papierosa.
-Z Paryża trochę tu daleko – pokazał swoje żółte zęby. –Musiałem jeszcze pozałatwiać kilka spraw po drodze. Tak w ogóle to jestem Julien –wyciągnął do Ceneta rękę.
-Cene.
-Mogę u ciebie przekimać ?
-Słucham ? –miał nadzieję, że się przesłyszał. Co prawda domek nie był jego, a Julien pewnie znał Lanę dużo lepiej niż on, ale wpuszczanie pod dach podejrzanego typa wydawało się Cenetowi nie najlepszym pomysłem.
-No wiesz, robi się ciemno –czyli jednak dobrze zrozumiał. –Zostawiłem samochód pod domem Lany. W zasadzie to nie miałem zamiaru zostawać w tej dziurze, ale teraz dojechałbym do Lublany w środku nocy. Wszystko będzie pozamykane.
Skoczek zaczął się zastanawiać, gdzie Francuz nauczył się mówić po słoweńsku. Musiał przyznać, że za równo gramatykę jak i słownictwo miał opanowane do perfekcji. Zdradzał go tylko prowansalski akcent, przez który, nienaturalnie dla słoweńskiego, przeciągał "r".
-Chodź –powiedział i odwrócił się plecami do nieznajomego, podążając ścieżką w dół. Coś w środku podpowiadało mu, że robi błąd…

Julian rozglądał się ciekawie po salonie, choć –nie wiedzieć dlaczego –Cene był pewny, że mężczyzna nie jest tutaj po raz pierwszy. Od czasu do czasu chwytał do rąk przedmioty należące do Lany lub jej dziadków, przyglądał się im przez chwilę, po czym starannie odkładał na miejsce. Sprawiał wrażenie jakby czegoś szukał, choć nie chciał dać tego po sobie poznać. W końcu usiadł obok Ceneta na kanapie i otworzył puszkę z piwem, którą przyniósł wcześniej z samochodu.
-Nie masz jakiś szklanek ? Nie lubię pić prosto z puszki.
-Zaraz przyniosę.
W kuchni Cene spojrzał na telefon. Zastanawiał się czy nie powinien napisać do Anny. W końcu Julian byłby cennym świadkiem. Bo skoro był z Laną w Paryżu, to posiadał na pewno wiele informacji o jej życiu z okresu, o którym państwo Kosir nie chcieli mówić. Pomyślał jednak, że może przecież sam wypytać nieznajomego, a potem przekazać informacje pani inspektor. Na pewno będzie zadowolona. Może nawet bardzo… Uśmiechnął się pod nosem, zabrał szklanki i wrócił do salonu.
-Tak w zasadzie, to jak się poznaliście z Laną ? –podał Julianowi to, o co prosił i sam nalał sobie piwa. Francuz kupił akurat to, którego Cene nie lubił, ale postanowił, że z grzeczności się napije. Liczył, że znajomy Lany otworzy się bardziej, jeśli atmosfera między nimi nie będzie aż tak sztywna jak na początku.
-Była na kursie językowym w Paryżu –obracał w ręce szklankę. Cene zauważył, że ma bardzo zniszczone paznokcie. –W ramach studenckiego wolontariatu oprowadzałem jej grupę po Luwrze. No i jakoś tak się zgadaliśmy. Będzie ci przeszkadzać jak sobie zapalę ?
Dym papierosowy to była jedna z tych rzeczy, których Cene unikał jeszcze bardziej niż książek. Nie chciał jednak, aby Julian wychodził. Miał nadzieję, że uda się dowiedzieć czegoś więcej.
-Nie, spokojnie. Tylko chyba nie mam popielniczki…
-Poradzę sobie –wyciągnął papierosa i przysunął talerzyk, na którym leżały jakieś cukierki. Zrzucił je na stolik. –Lana się nie obrazi. Sama dymiła jak smok.
-Naprawdę ? – nie przypominał sobie, żeby dziewczyna kiedykolwiek przy nim paliła. Poza tym był wyczulony na smród papierosów, więc nawet gdyby robiła to w tajemnicy, po czasie na pewno by i tak się dowiedział.
-Może ostatnio już nie. Dawno się nie widzieliśmy.
-Nigdy cię tutaj nie zapraszała ? –Cene starał się nie krzywić, kiedy Julian wypuszczał z płuc dym.
-Nie. Miała zostać w Paryżu, ale potem nagle wyjechała. To było jakieś trzy lata temu.
-Czemu wyjechała ?
-Nie wiem –miał wrażenie, że Julian blefuje. Ale może niepotrzebnie wrogo się nastawiał. Sam już nie wiedział, co myśleć o Francuzie.
Czuł wpływ wypitego alkoholu. Ogarnęło go przyjemne uczucie rozluźnienia, które pozwalało inaczej spojrzeć na to niespodziewane spotkanie z Julianem. Zaczął dostrzegać coraz więcej pozytywów, a czarne myśli jakby po kolei się ulatniały. Początkowo trochę się zdziwił. Wypił w końcu tylko kilka łyków, a przecież w ostatnich dniach raczej nie stronił od wysokoprocentowych trunków. Doszedł jednak do wniosku, że to skutek picia na pusty żołądek.
-A wy jak się poznaliście ? –Francuz trzymał w zębach kolejnego papierosa, siłując się z zapalniczką. –Tanie dziadostwo…
-Studiujemy razem. Mam chyba tylko zapałki –wstał, chcąc wyjść po nie do kuchni, ale nagle poczuł, że kręci mu się w głowie. Na szczęście w tym momencie Julianowi udało się jednak odpalić fajkę. Mógł usiąść z powrotem.
-Matmę.
-Skąd wiesz ? –musiał zmrużyć oczy, bo obraz jakby tracił ostrość. „Ile to ma procent ?”-ukradkiem spojrzał na puszkę. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek ktoś upił się jasnym Unionem. A już na pewno nie kilkoma łykami…
-Wspominała coś kiedyś, że jak będzie starsza to pobawi się w matematyka –zaśmiał się, ale zabrzmiało to okropnie sztucznie.
Gdyby nie dziwny stan, w którym Cene się znalazł, skojarzyłby pewnie, że Lana zawsze powtarzała, że decyzja, co będzie studiować była zupełnie przypadkowa i w zasadzie dopiero w dniu rekrutacji los padł na ten, a nie inny kierunek. Teraz jednak całą uwagę skupiał na tym, żeby siedzieć prosto.
-Była świetna –to była jedyna w miarę logiczna odpowiedź, jaka przyszła mu teraz do głowy. –A ty, czym się zajmujesz ? –starał się spojrzeć na Juliana ale nie mógł skupić wzroku w jednym punkcie. Z jego koncentracją było coraz gorzej.
-Jestem, hmm… -chyba szukał odpowiedniego słowa –biblistą.
-Kim ? –słuch też płatał mu figle.
-Gościem od Bibli.
-Aaa… -nagle bardzo zachciało mu się siku, ale wiedział, że nie może wstać, bo runie na stolik. To, że w ogóle siedział, wydawało mu się teraz cudem. Obraz już nie tylko był rozmazany. Świat wokół wirował z prędkością światła.
-Źle się czujesz ?

O co on go do cholery pyta ? Najpierw przywozi to podejrzane, choć na szczęście słoweńskie, a nie francuskie, piwo, a potem jeszcze pyta czy się dobrze czuje. Poczuł chęć przywalenia mu tak, jak to zrobił, kiedy Peter zażartował z Lany. Nie wiedział jednak po której stronie dokładnie siedzi Francuz. Zrobił dziwny ruch ręką, a potem nagle obraz się urwał. Czuł tylko, że pada na zimny, szklany blat stolika...



Łapcie Kochani następną dawkę Zaginionej. Niektórzy już wydzwaniają do mnie, pytając o kolejne rozdziały... Wyczuwam pierwsze objawy uzależnienia ;p Rozdział jest króciutki, ale już się biorę za następny, więc spokojnie - będzie na dniach :)
Życzeń świątecznych też jeszcze nie składam.
Do jutra (ew. soboty)!
Buziaki :*

piątek, 18 marca 2016

Rozdział XIV

                Miała wrażenie, że czas stanął w miejscu. Czuła jego zapach. Delikatnie ściągnął z niej płaszcz, zmuszając do kroku w tył. Ściana, o którą się oparła była zimna, a przemoczone ubrania kleiły się do ciała. W tej chwili jednak w ogóle jej to nie przeszkadzało…

                Kiedy się obudziła, Cene jeszcze spał. Nie chciała go budzić. Postanowiła, że pójdzie pod prysznic a potem jak gdyby nigdy nic zmyje się na komisariat.
                Ciepła woda otulała jej ciało. Zazwyczaj rano myła się zimną, bo tak łatwiej było się jej obudzić, jednak tego dnia nie miała na to ochoty. Sięgnęła po męski płyn pod prysznic. Poczuła wyraźny zapach drzewa sandałowego, który tak bardzo lubiła. Wczoraj też go czuła, kiedy Cene nachylał się nad nią…
                -Wyłaź! –ktoś dosłownie walił w drzwi. –Zrobiłem śniadanie.
                Podświadomie liczyła na to, że chłopak ją zatrzyma. Z zadowoleniem spojrzała w lustro. Z jej krótkich, brązowych włosów kapała woda, a niebieskie oczy wyjątkowo nie wyglądały dziś na zmęczone. Nie miała co prawda ze sobą żadnych kosmetyków, ale tego dnia nie potrzebowała makijażu. Potrzebowała Ceneta.

                -No to, ten… -widać było, że czuł się niezręcznie. –Tak w zasadzie, to po co wczoraj przyszłaś ?
                Unikał jej wzroku, choć widziała, że uśmiechał się pod nosem. Miała nadzieję, że nie żałował tej nocy.
                -Chciałam ci podziękować.
                -Mi ? –nie przestawał smarować kanapki. –Za co ?
                -No za pomoc w szpitalu. Poza tym chciałam się wygadać…
                -Oj no to chyba niefortunnie zamknąłem ci usta.
                -Powiedzmy, że takie zamykanie ust mi nie przeszkadza.
                -Naprawdę ? –spojrzał jej w oczy. Z jednej strony wiedziała, że tylko się przekomarzają, ale z drugiej… Może to pytanie miało głębszy sens ? Popatrzyła na niego. Przez chwilę żadne z nich nie mrugało.
                -Naprawdę.
                Cene w końcu oderwał od niej wzrok i zajął się z powrotem swoją kanapką.
                -Chyba już pójdę –powiedziała po chwili. -Horvat będzie wściekły jak drugi dzień się nie zjawię –zaczęła zbierać swoje rzeczy. Wstała, szukając wzrokiem swojego płaszcza. Nie wiedziała kiedy chłopak to zrobił, ale wisiał na kaloryferze w przedpokoju.
                -Poczekaj –widziała, że szuka czegoś w pamięci. –Gdzie ja to położyłem… ?
                -Znalazłeś coś ?
                -Powiedzmy, że… -urwał, przeszukując kieszenie kurtki –zdobyłem.
                Podał jej fotografię. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że rozpoznaje na niej Lanę.
                -Paryż ?
                -Tak. Była na kursie językowym.
                Anna odwiesiła płaszcz i usiadła na sofie. Teraz dostrzegła jeszcze coś…
                -Cene –chłopak nachylił się nad nią –znasz tę drugą dziewczynę ?
                -Nie. Pierwszy raz zobaczyłem ją na tym zdjęciu.
                -A mógłbyś mi jednak powiedzieć, skąd je wziąłeś ?
                -Byłem u rodziców Lany – „czy jemu rozmowa z każdą nieprzejednaną istotą przychodzi z taką łatwością ?”- Anna próbowała rozmawiać z panią Kosir trzy razy. Bez skutku. –A co ?
                -I oni też nie wiedzieli ?
                -Nie.
                -Cholera.
                -No ale co ? –widziała, że nic nie rozumie. Z resztą, skąd mógł wiedzieć ?
                -Bo widzisz… Znaleźliśmy ją martwą ostatnio. To przez nią byliśmy w Lublanie…

***

                „IMMANENTNY”
     „Co za głupie słowo” –pomyślał. Szukał go już od godziny i dalej nie mógł znaleźć odpowiedniego zbioru literek. A przecież podwójne „m” w wyrazie powinno nie sprawiać trudności. –„I co to w ogóle znaczy ?”
                Sięgnął po kubek z kawą, jednak okazało się, że już dawno go opróżnił i do ust wlała mu się tylko resztka cieczy połączona z fusami. Skrzywił się i zaczął pluć. Szukał wzrokiem chusteczek, ale jak zwykle Eva zapomniała dołożyć nowych do pudełka, choć przypominał jej o tym w zeszłym tygodniu.
Był wściekły. Cały ten dzień to jedno wielkie nieporozumienie.
-Komisarzu ? –sekretarka włożyła głowę pomiędzy lekko uchylone drzwi.
-Słucham ? –odburknął, dalej wyciągając językiem drobinki kawy spomiędzy zębów. –Co znowu ?
-Przyszedł fax od informatyka. Zastanawiam się czy zostawić to Annie, czy…
-Dawaj. Pewnie znowu jakieś głupoty.
„Co ona kombinuje za moimi plecami ?” –od ostatniej rozmowy postanowił nie ułatwiać Kos życia.
-I przynieś mi wody z łaski swojej!
-Oczywiście –zniknęła, stukając obcasami o podłogę.
Komisarza drażnił dziś każdy dźwięk, obiecał więc sobie, że przy najbliższej okazji zwróci jej na to uwagę.
Po chwili przyniosła mu plik kartek, na których były wydrukowane jakieś zdjęcia i kilka dłuższych wiadomości tekstowych. Nad jedną dojrzał adnotację od informatyka:

„Więcej nie udało mi się znaleźć. Dysk musiał być regularnie czyszczony, pamięć przeglądarek też. Na pierwszy rzut oka laptop w ogóle wygląda jak nieużywany, ale udało się jednak coś wyciągnąć. Mam nadzieję, że pomogłem ;)”

                Tak jak myślał –marnowała ich czas i pewnie też pieniądze. Ciekawe ile zapłaciła temu głupiemu specjaliście ? Poza tym co to za buźka na końcu ? Zero szacunku dla organów policji.
                Miał ochotę wyrzucić od razu wszystkie pliki do kosza, uznał jednak, że –dla zabicia czasu- może rzucić na nie okiem. Jak przypuszczał, ani zdjęcia ani widomości nie były nić warte. Czy Kos robiła sobie żarty ze swojej pracy ? Przerzucił strony ze zdjęciami. Co prawda była na nich ta cała Kosir, ale przecież nikomu nie przydadzą się do poważnego śledztwa jej zdjęcia z wakacji.
„Co za absurd” –pomyślał i wrzucił papier do kosza.
Podobnie z resztą było z wiadomościami.
„Jakieś miłosne cholerstwo” –przewrócił oczami. –„Pewnie była nienormalna i tyle.”
Nagle jego wzrok padł z powrotem na wykreślankę. Jest! Podwójne „m”. Znalazł. Rzucił kartki, które trzymał w ręku na stos innych dokumentów, zapominając o śledztwie i wracając do swojego ukochanego świata literowych zagadek…

***
Pomimo, że wokoło dalej leżał śnieg, w powietrzu dało wyczuć się już nadchodzącą wiosnę. Słońce świeciło tego dnia wyjątkowo intensywnie, więc na ulicach Kranjskiej Gory pojawiało się coraz więcej śmiałków, którzy chętnie opuszczali swoje ciepłe domostwa i hotelowe pokoje po ostatnich śnieżycach. Turystów było  jednak już niewielu, bo sezon zimowy dobiegał końca, a po skokach w Planicy, oprócz ostatnich otwartych jeszcze stoków, nie było tutaj żadnych dodatkowych atrakcji.
Dla mieszkańców, którzy nie żyli z turystyki, był to wymarzony czas. Mogli w spokoju nacieszyć się ostatnimi oddechami zimy bez ciągłego ścisku wśród gości. Dopiero teraz wyciągali więc narty, sanki i łyżwy by wieczorami, po pracy, wykorzystać swoje zniżkowe wejściówki. Miasteczko zaczynało żyć wolniejszym tempem. Puby opustoszały a muzyka nie grała już wieczorami na każdym rogu ulicy. Zniknęły nawet budy z produktami regionalnymi i ciepłymi przekąskami.
Cene spacerował po centrum, zastanawiając się, czy nie powinien wrócić do domu. Był pewien, że mama ucieszyłaby się na jego widok. Może nawet tata ochłonął trochę po ostatniej rozmowie. W końcu minęło już trochę czasu. Poza tym zwycięstwa Petera pewnie bardziej ich teraz interesowały niż syn marnotrawny i jego niespełnione ambicje. Tak, to na pewno był dobry czas by wrócić do domu z podkulonym ogonem i wtopić się w tło codziennego życia… Ale czy tego właśnie chciał ?
W tym momencie czuł, że w Kranjskiej Gorze trzyma go już nie tylko sprawa Lany. Cały dzień myśli zaprzątała mu pani inspektor. I nie była to tylko kwestia jej delikatnego dotyku, który sprawiał, że na samą myśl przechodził go przyjemny dreszcz. Nie chodziło też chyba o niesamowicie głębokie i przenikliwe spojrzenie jej niebieskich oczu ani o promienny uśmiech, który zobaczył, gdy zasypiali razem. Po prostu zaskakiwało go to uczucie, że łączy ich jakaś niewidzialna nić porozumienia, coś co sprawia, że pomimo wszystkich nieporozumień dziwnym trafem zawsze wracają do…no właśnie. Chodziło tylko o łóżko ?
Nie przyznał się Annie, że była jego pierwszą. Z resztą pewnie sama się domyśliła. Odniósł wrażenie, że jest już doświadczona w tej kwestii. Na początku ta myśl trochę go przytłaczała, potem jednak starał się zachowywać już naturalnie. A podczas wczorajszego wieczoru to on przejął inicjatywę. I, prawdę mówiąc, był z siebie zadowolony.

Nawet nie wiedział kiedy doszedł do ścieżki prowadzącej nad Veliki Slap. Wcześniej w domu sprawdził mapę, ale nie sądził, że dotarcie tutaj przyjdzie mu z taką łatwością. Chociaż –patrząc z drugiej strony- była to jedna z głównych atrakcji miasteczka, droga musiała być dobrze oznakowana.
Zapadał się w śniegu, ale z determinacją szedł dalej. Anna pokazała mu zdjęcia techników kryminalnych, choć zastrzegła, że nie może nikim o tym mówić.
Zdecydowanie nie nadawałby się do tej pracy. Widok nagiego, sinego ciała przyprawiał go o mdłości. Parę razy musiał zacisnąć zęby, żeby nie odwrócić głowy i tym samym, nie dać po sobie poznać, że raczej nie należy do tej grupy mężczyzn, których nie ruszają takie obrazki.
Musiał jednak przyznać, że krajobraz morderstwa był naprawdę piękny. Wodospad, na którym wisiały teraz zamarznięte sople, sprawiał wrażenie jakby zatrzymał się w czasie. Promienie słońca załamywały się w kryształkach lodu, tworząc obraz wielowymiarowej tęczy.
Jessica nie mogła jednak tego zobaczyć. Anna wytłumaczyła mu jak przebiegło morderstwo. Pomyślał z ironią, że człowiek który to zrobił musiał mieć wyrafinowane poczucie estetyki…
Nagle w jego wyobraźni pojawił się obraz Lany. Nigdy nie widział jej nagiej, ale wiedział, że jej sylwetka była nienaganna. Miał nadzieję, że jej ciało nie wisi gdzieś też na jakimś drzewie, zakonserwowane przez mróz. Już wiedział, jaki koszmar dziś mu się przyśni…
               
                -Halo ? –sam głos matki sprawiał, że czuł się o wiele lepiej.
                -Cześć mamo.
                -Cześć synu –wiedział, że się uśmiechnęła. –Co u ciebie słychać ?
                -Wszystko dobrze…
                -Tylko ? –zawsze przeczuwał, że mama ma zdolności telepatyczne.
                -Nic, nic. Po prostu się stęskniłem.
                -Naprawdę ?
                -No tak –przetarł dłonią twarz. –Chciałem zapytać, co u dziewczynek ?
                -To co zwykle, Cene. Ema przyszła dziś z przedszkola z podbitym okiem –zaśmiała się. –Chyba za bardzo wdała się w starszych braci. No a Nika nie może się pogodzić z tym, że skończyły się treningi na skoczni.
                -Nigdy nie lubiła treningów „na ziemi” –teraz on też się zaśmiał.
                Kochał swoje młodsze siostry. W zasadzie nie wyobrażał sobie, jak wyglądałoby jego życie gdyby ich nie było. Znajomi zawsze dziwili się jak wytrzymuje z tak dużą rodziną, ale on sam nigdy nie miał z tym problemu. Uważał, że inaczej byłoby nudno.
                -A u ciebie co słychać, synu ? –czuł, że zaraz padnie kolejne pytanie, na które nie znał odpowiedzi. Nie pomylił się. –Kiedy wracasz ?
                -Mamo, ja…
                -No jasne. Przecież wiem –westchnęła głęboko. –Ale Peter mówił mi, że nie odżywiasz się tam najlepiej. Jakbyś miał ochotę na dobry obiad, to wiesz…otwarte 24 na dobę.
                Zaśmiali się oboje.
                -Dziękuję. Chyba muszę kończyć…
                -No więc do zobaczenia, mam nadzieję.
                -Mamo ?
                -Tak ?
                -Ja… -urwał. –Nie. Nic. Miłego dnia.
               
                Zrozumiał teraz, że siadanie na śniegu nie było za mądrym pomysłem. Spodnie przemokły a czekała go jeszcze droga powrotna do domu. Poza tym temperatura spadła o kilka stopni. Ile czasu spędził nad tym wodospadem ? Na szczęście nie było jeszcze całkiem ciemno.

Odwrócił się i wtedy zobaczył, że ktoś mu się przygląda. Znieruchomiał…




Kochani !
W końcu jest ;) jakoś nie mogłam się zebrać w sobie do napisania tego rozdziału... przepraszam Was bardzo ! Wiem, że nadwyrężyłam waszą cierpliwość. Mam jednak nadzieję, że mi wybaczycie. 
W święta chyba będzie dobry czas by popchnąć akcję jeszcze bardziej do przodu... 
Dziękuję, że jesteście :)
Dobranoc :) (a tym, którzy przeczytają rano: "Miłego dnia!")




niedziela, 13 marca 2016

Rozdział XIII

                -Morderstwo!
                Rzuciła mu na biurko plik kartek, jednocześnie nie przestając piorunować go wzrokiem. Widział, że jest z siebie zadowolona. Nawet bardzo. „Cholera” –pomyślał. Naprawdę liczył, że to on będzie patrzył na nią z góry, robiąc wyrzuty, że niczego nie potrafi załatwić i tylko zawraca mu niepotrzebnie głowę, kiedy on stara się pracować. Tymczasem to pani - pożal się Boże –inspektor z ironicznym uśmiechem na twarzy czekała teraz na jego reakcję.
                -Wiedziałem od początku…
                -Ale…
                -…więc teraz, kiedy już oficjalnie to potwierdzono, możemy wszcząć odpowiednie procedury.
                Rozsiadł się wygodnie, udając, że nowe informacje nie wywarły na nim wrażenia. Obok kawy leżała niedokończona wykreślanka. Miał nadzieję, że Anna zrozumie aluzję i wyjdzie jak najszybciej.
                -W takim razie proponuję jeszcze raz przeanalizować wszystko, co wiemy –inspektor opadła na fotel naprzeciwko niego, zakładając nogę na nogę i krzyżując ręce na piersi. Ponownie wbiła w niego wzrok. Widocznie nie miała dziś zamiaru odpuścić tak szybko, jak na to liczył.
                -Możemy to po prostu odesłać do Lublany. Ona i tak była imigrantką.
                -Słucham ?! –wyprostowała się i miał wrażenie, że chce wbić w niego długopis, który trzymała w ręce.
                -To co słyszałaś. Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy…
                -Ona znała Lanę!
                -Nikt tego nie udowodnił –widział, że jego poza ją drażni. -Mamy jedno śledztwo. Po co nam drugie ?
                -Komisarzu –przybrała poważny ton, czuł jednak, że w środku aż kipi ze złości –po pierwsze, dobrze pan wie, że nie możemy oddać tej sprawy bez podania ważnej –to ostatnie słowo wyraźnie zaakcentowała –przyczyny. Poza tym, chyba nie chce pan narażać swojej reputacji, prawda ?
                Trafiła kosa na kamień. Chyba nie doceniał swojej podwładnej. Ale miała rację… Nie mógł sobie pozwolić teraz na choćby mały błąd. Szczególnie, że wczoraj zapewniał burmistrza, że trzyma rękę na pulsie. Głęboki wdech.
                -Masz miesiąc –teraz to on spojrzał jej prosto w oczy.
                -Jasne.
                Nie mrugnęła ani razu. Wstała, odwróciła się i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi.
                Do tej pory ich relacje może nie były najlepsze, ale zawsze okazywała mu szacunek. Czuł jednak, że znaleźli się na wojennej ścieżce. Nienawistne spojrzenie, którym go obdarzyła na sam koniec, wskazywało, że przyjęła wyzwanie. On był usatysfakcjonowany.  Teraz nie będzie musiał nic robić. Adrenalina pomieszana ze złością i jej chorą ambicją nie pozwolą jej zostawić tego śledztwa, choćby miała sama dać się powiesić jakiemuś psychopacie. A on w tym czasie spokojnie rozwiąże kolejne wykreślanki. A potem odbierze zaszczyty…

***

                Zauważył, że dzień stawał się już coraz dłuższy. Nigdy tak bardzo nie czekał na wiosnę, jak w tym roku. Miała przynieść długo oczekiwany spokój. Wciągnął powietrze głęboko do płuc. Było mroźne i rześkie.
                Ile jeszcze razy wróci na to wzgórze, którego z całego serca nie cierpi?
                Stał teraz przed wejściem, zastanawiając się, co by było gdyby w ogóle nie zdecydował się tutaj przyjechać. Jak wyglądało by jego życie gdyby nie zawiesił treningów? Albo gdyby Lana nie zaginęła? Pytania mnożyły się w jego głowie, nie dając mu spokoju.
Zanim dotknął klamki, zobaczył swoje odbicie w małym okienku na drzwiach. „Wyglądasz źle” –skarcił w myślach samego siebie. Włosy sterczały na wszystkie strony, choć to zazwyczaj on jako jedyny z trójki braci, nie miał z nimi żadnego problemu. Przyjrzał się swojej twarzy. Zaczął się zastanawiać, czy to zasługa brudnej szyby, czy faktycznie miał aż tak bardzo podkrążone oczy. A może było to tak widoczne, bo mocno kontrastowało z bladą cerą ? Sam nie wiedział…
W środku panował już półmrok. Zapach również nie był przyjemny, sugerował raczej, że coś w kuchni dawno straciło swój termin przydatności do spożycia. Na podłodze w salonie leżało kilka puszek po piwie i pusta paczka po chipsach. W ostatni wspólny wieczór, świętowali już zwycięstwo Petera. Uśmiechnął się na myśl o bracie. Dzisiaj był jego wielki dzień.
Cieszył się, że spotkał rano Annę. Oderwała go od natrętnych myśli. Poza tym, to, że pomógł choć trochę w sprawie Lany, zagłuszyło wyrzuty sumienia, jakie nachodziły go, gdy pomyślał o lotach w Planicy i rozmowie z trenerem. Miał ochotę zrobić więcej, ale nie chciał się zbytnio wychylać.
Gdy wracali z Lublany, Anna nie odezwała się do niego ani słowem, wyraźnie skupiona na tym, co usłyszała podczas rozmowy z patologiem. Wydawało mu się jednak, że jest zadowolona. Cieszył się, że mógł przyłożyć do tego rękę.
                Postanowił trochę posprzątać. Okazało się, że to pulpety ze słoika, które kupili z Peterem w środę, a które okazały się być niejadalne, zaczęły obrastać pleśnią i wydzielać nieprzyjemny zapach. Szybko zawiązał worek ze śmieciami i wystawił na zewnątrz. Obiecał sobie, że jutro wyniesie je do kontenera, który znajdował się za samochodem, teraz po prostu mu się nie chciało. Kiedy wszedł z powrotem do domku, potknął się, zahaczając nogą o komodę w salonie. „Co się z tobą dzieje człowieku?” –zapytał sam siebie w myślach, podnosząc się jednocześnie z ziemi. Wtedy jego wzrok padł na dziennik Lany, o którym zdążył już zapomnieć.
Już wiedział, co będzie jutro robić…

-Dzień dobry. Ja… -stojąca w drzwiach kobieta onieśmielała go.
Szczerze mówiąc, nie tak wyobrażał sobie dom rodzinny Lany. Trochę pobłądził, zanim znalazł odpowiednią ulicę. Był przekonany, że powinna być w centrum miasta. Tymczasem, wyjechał już na obrzeża Lublany. Wydawało mu się wręcz, że znalazł się na wsi i gdyby nie to, że z nieba padał gruby śnieg, mógłby sobie z łatwością wyobrazić pasące się na mijanych polach krowy i wzrastające złociste zboże. Nawigacja pokazywała jednak, że to dalej teren stolicy, ulica też pasowała.
Rezydencja robiła wrażenie. Kosirowie zamieszkiwali stary ziemiański dwór, który musiał pamiętać jeszcze czasy Napoleona. Wymalowany z zewnątrz na biało, składał się z części głównej i dwóch, przylegających do niej skrzydeł. Dach pokrywała strzecha, co dodawało uroku, nie odbierając jednak wzniosłego charakteru. Cene czuł się nieswojo. Jego własny dom rodzinny był trzy razy mniejszy i skromniejszy.
-Tak ? –jeśli była to pani Kosir, to musiał przyznać, że pomimo wieku, jest kobietą nad wyraz zadbaną i elegancką. –W czym mogę pomóc ? –uśmiechnęła się niepewnie.
-Cene Prevc –wyciągnął rękę na przywitanie. Uścisnęła ją, patrząc na niego podejrzliwie. –Jestem przyjacielem Lany. Rozmawialiśmy przez telefon jakiś czas temu…
Widział, że waha się, czy wpuścić go do środka. Pamiętał, że Anna wspominała mu, iż Lana nie miała najlepszego kontaktu z rodzicami.
-Proszę, niech pan wejdzie.
Wnętrze było urządzone z dobrym smakiem, ale skromnie. Podobało mu się. Sprawiało wrażenie dużo bardziej przytulnego, niż mogłoby się wydawać, patrząc z zewnątrz.
 Gospodyni zaprosiła go do salonu i zachęciła, żeby usiadł. Sama zniknęła w innym pokoju, wracając po chwili z tacą, na której znajdował się dzbanek, dwie filiżanki i talerz z ciasteczkami.
-Zielona herbata –powiedziała, wskazując na naczynie, z którego ulatniała się gorąca para. –Nie pijemy kawy.
Zaczął się zastanawiać, czy dobrze zrobił, że tutaj przyjechał. Szukał w głowie pytań, które przygotował sobie jadąc samochodem, ale teraz wydawało mu się, że ma w głowie pustkę.
-Przepraszam, że panią nachodzę, ale… -szukał słów –Lany ciągle nie odnaleziono i…
-Niech pan posłucha–westchnęła, siadając naprzeciwko niego. –Nasza córka rzadko chciała, żeby ktoś jej szukał.
Zaczął się zastanawiać, co kobieta chciała przez to powiedzieć.
-Od zawsze chodziła swoimi ścieżkami, aż w końcu wyprowadziła się stąd, mówiąc, że nie życzy sobie, żebyśmy wtrącali się w jej życie –wypowiedziała te słowa bez żadnych emocji.
-Nie chcę być niegrzeczny, ale coś musiało się chyba wydarzyć, że podjęła taką decyzję ? Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby Lana…
-To proszę spróbować –nie była niesympatyczna, ale stanowcza. –Właśnie tak się to stało. Po prostu. Robiliśmy dla niej wszystko, wyjechała za nasze pieniądze a potem… - miał wrażenie, że się rozpłacze, jednak najwidoczniej jej duma nie pozwalała na pokazanie chwili słabości w towarzystwie.
-Dokąd wyjechała ?
-Do Francji. Na kurs językowy. Byliśmy tacy dumni… i głupi –spojrzała na niego wyraźnie smutnym wzrokiem.
-Co się tam stało ?
Cisza.
Kobieta patrzyła na niego przez chwilę, po czym wyszła z pomieszczenia. Słyszał, że wchodzi po schodach, ale nie odważył się ruszyć i spojrzeć dokąd poszła.
Herbata smakowała okropnie. Była gorzka, nigdzie też nie widział cukru. Z grzeczności starał się jednak wypić do końca. Po chwili usłyszał kroki.
Pani Kosir trzymała w ręce ramkę ze zdjęciem. Podała mu ją bez słowa.
Na fotografii zobaczył trzy postaci, trzymające się za ręce pod wieża Eiffla. Rozpoznał wśród nich Lanę, która stała pośrodku, uśmiechając się delikatnie. Wzrokiem uciekała od obiektywu. Wyglądało to tak, jakby zobaczyła coś na niebie, bo oczy były wzniesione do góry i lekko przymrużone. Pozostałej dwójki nie znał. Z prawej strony stała dziewczyna trochę niższa niż jego znajoma, z charakterystycznym francuskim czerwonym beretem na głowie, z lewej –chłopak, a raczej mężczyzna w czarnym, długim płaszczu. Wyglądał bardzo poważnie i jako jedyny nie uśmiechał się, tylko spoglądał z zainteresowaniem w stronę Lany.
-Spójrz na nadgarstki – kobieta dostrzegła chyba, że Cene zastanawia się dlaczego pokazała mu akurat to zdjęcie.
Widział wyraźne ślady. Świeże rany, których nie starała się schować i nawet z odległości, z której fotograf robił zdjęcie, były możliwe do rozpoznania.
-Wtedy się zaczęło…
-Ale…
-Nic więcej nie wiem –znowu ten sam zimny ton, co na początku rozmowy. -Możesz sobie wziąć to zdjęcie, a potem proszę…wyjdź.

***

                „Gdzie on do cholery jest…” –miała wrażenie, że zaraz zamarznie.
                Nie poszła dzisiaj do pracy, bo przysługiwał jej dzień wolnego z racji roboczej niedzieli. Poza tym po wieczornej wymianie zdań z komisarzem, nie miała ochoty marnować całego przedpołudnia na zastanawianiu się jak wytrzymać, nie wbijając mu paznokci w gardło.
                Miesiąc. Dużo i niedużo zarazem. Wiedziała, że trzeba działać szybko. I że jeśli chce wyjaśnić jedną sprawę, to musi powiązać ją z drugą. Była pewna, że upozorowane samobójstwo nie było przypadkiem. Musiał istnieć pomiędzy Jessicą a Laną jakiś wiążący je szczegół. Coś, co będzie kluczem do rozwiązania tej zagadki. Teraz wystarczyło tylko to znaleźć…
                Oślepiło ją światło samochodu. „Nareszcie…” –pomyślała.
                -Gdzie byłeś ? –widziała, że Ceneta zdziwiła jej wizyta.
                -A co ty tu robisz ?
                -Pytam, gdzie byłeś.
                -Anna… -spojrzał na nią uważnie. –Chodź, cała jesteś przemoknięta.

                -Ten idiota, z którym muszę pracować, jest cholernym starym szowinistą i na dodatek utrudnia mi całą pracę –wypaliła, kiedy już znaleźli się w środku. -Najpierw podważa moje tropy dotyczące Lany a teraz doszło jeszcze to samobójstwo, a on dał mi miesiąc i…

                Podszedł i pocałował ją w usta.

środa, 9 marca 2016

Rozdział XII

            Ostatnie zawody w tym sezonie. Święto skoków w Planicy.
Jak co roku Nik Horvat siedział w loży dla VIP-ów, zagadując od czasu do czasu siedzące obok niego, dużo młodsze kobiety, które chyba tylko z grzeczności uśmiechały się i kiwały głowami, nie odrywając jednak wzroku od telebimów. Musiał przyznać, że dawniej dużo lepiej orientował się kto jest w czołówce i dla kogo przyjeżdżają tysiące fanów. Teraz przychodził na widowisko głównie z przyzwyczajenia. Oczywiście gdyby nie darmowe wejściówki, w ogóle nie pomyślałby nawet o tym, by opuścić wygodny fotel w swoim ciepłym mieszkaniu.
                Lubił jednak to uczucie, kiedy mógł godnie, jak mu się wydawało, reprezentować słoweńską policję na tak ważnych wydarzeniach. Szczególnie w tym roku jego obecność tutaj wydawała mu się wyjątkowo istotna. Specjalnie wypolerował nawet policyjną odznakę, w której odbijały się teraz promienie słoneczne, przyciągając zafascynowane oczy dzieciaków. Kiedy więc tylko nadarzała się okazja, z dumnie wypiętą piersią podchodził do organizatorów, chwaląc się jak dobre wyniki osiąga w Kranjskiej Gorze i o ile zmniejszył się poziom przestępczości w ostatnich latach.
Naturalnie zdawał sobie sprawę, że trochę naciąga fakty, przede wszystkim dlatego, że młodej Kosir dalej nie znaleźli i co gorsza nie mieli nawet dobrego tropu, jednak nie przeszkadzało mu to w odgrywaniu roli wybitnego śledczego przed dyrektorem generalnym, który pobłażliwie uśmiechał się za każdym razem, gdy próbował mówić do niego łamaną angielszczyzną. Na szczęście media skupiały się ostatnio głównie na Kryształowej Kuli Prevca, więc cała sprawa z dziennikarką trochę ucichła. Udało się im nawet uniknąć przecieku o samobójstwie.
Tym bardziej nie rozumiał więc narzekania Kos, która od trzech dni nie mówiła o niczym innym, pytając go tysiąc razy dziennie, czy otrzymał już raport z prosektorium. W końcu wysłał ją do Lublany, żeby sama wypytała patologa o szczegóły. Miał ochotę w spokoju pooglądać skoki, bez jej ciągłych telefonów. Co prawda istniały marne szanse, że ktoś ją wpuści do szpitala w niedzielę, a tym bardziej, że udzieli jej przydatnych informacji, ale wydał jej służbowe polecenie, więc, chcąc nie chcąc, musiała się zgodzić. Dzięki temu mógł cieszyć się ciepłą, słoneczną pogodą bez ciągłych wibracji w kieszeni służbowych spodni. Zapowiadał się piękny dzień…

***

Jeśli ten nadęty bufon myślał, że po prostu się jej łatwo pozbędzie, a potem wypomni jej, z tym głupkowatym uśmiechem na twarzy, że nic nie udało jej się osiągnąć, to grubo się mylił. Postawiła sobie jasny cel: zdobędzie informację o zwłokach Jessici Clavel. Choćby nawet miała wejść do tego głupiego prosektorium kanałami, to nie odpuści. Nie dziś.
Czuła, że komisarz rzucił jej wyzwanie, licząc, że kolejny raz udowodni wszystkim, że kobiety do niczego się nie nadają. Już słyszała w głowie te głupie komentarze, których na pewno nie omieszkałby wygłosić pod jej adresem. Nie miała zamiaru kolejny raz dać się poniżyć.
Bojowy nastrój udzielił jej się po wczorajszych zawodach, które z grzeczności obejrzała razem z Evą na komisariacie. Jeśli ten głupek, który paradował przed nią w różowym ręczniku, może wygrywać, na dodatek w takim stylu, to ona nie będzie gorsza. W końcu w jej żyłach też płynie słoweńska krew.

Zjechała na drogę wylotową z Kranjskiej Gory, mając nadzieję, że jakoś uda jej się ominąć korki. W razie co mogła włączyć syreny, ale nie chciała łamać prawa, jeśli nie okazało by się to naprawdę konieczne. Pogłośniła muzykę, wbijając paznokcie w kierownicę służbowego samochodu. Nagle zorientowała się, że ktoś wchodzi na pasy przed jej maską. Zahamowała z piskiem opon.
-Idiota!
Przyjrzała się uważniej. Znała tą zieloną kurtkę. Uchyliła szybę.
-Cene ! Wsiadaj.
Chłopak odwrócił się, wyrwany z zamyślenia. Obiegł samochód i szybko wsiadł na miejsce pasażera, bo z tyłu dobiegały już dźwięki klaksonów.
-Wedle rozkazu, pani władzo –powiedział, zapinając pas.
-Co ty tu robisz ?
-Spaceruję –uśmiechnął się szeroko.
-Tak po prostu ?
-No… tak. Wiem, że miałem siedzieć grzecznie w domu, ale dziś i tak wszyscy dziennikarze są w Planicy, więc…
-Oj przecież wiesz, że nie o to mi chodziło –skręciła ostro i Cene musiał chwycić się rączki nad głową. –Twój brat skacze i myślałam, że…
-Że będę na skoczni –dokończył. –Pewnie powinienem tam być.
-Ale nie jesteś –popatrzyła na niego pytającym wzrokiem. –Coś się stało ?
Miała wrażenie, że jest przybity, ale usilnie stara się tego nie okazywać. Nie lubiła pozerstwa. Irytowało ją ono jeszcze bardziej niż jawny szowinizm Horvata.
-Nie chciałem tam jechać. Po prostu.
Cene dostrzegł chyba, że zgrywanie twardziela nie idzie mu najlepiej, bo uśmiech zniknął z jego twarzy i zaczął wpatrywać się w swoje buty.
-Jadę do Lublany. Mam cię gdzieś tutaj wysadzić czy masz ochotę na małą wycieczkę ? –sama nie wiedziała, dlaczego mu to zaproponowała.
-Jak chcesz.
Skręciła na autostradę.

-Powiesz mi co się stało ?
Siedzieli w McDonaldzie, bo przypomniała sobie, że jeszcze nic dziś nie jadła, poza tym męczyła ją podróż w kompletnej ciszy. Potrzebowała przerwy.
-Nic się nie stało.
-No przecież widzę.
-Anna, nie obraź się, ale… -wyraźnie unikał jej wzroku –chyba nie powinno cię to za bardzo obchodzić.
-Jasne –nie miała pomysłu, jak do niego dotrzeć.
Zrezygnowana zaczęła przyglądać się swojej kanapce. Nie wyglądała zbyt apetycznie, a już na pewno nie przypominała tej ze zdjęć na plakatach. Przeniosła wzrok na Prevca. On też nie prezentował się za dobrze.
Peter wyjechał dwa dni temu, więc Cene pewnie znowu nie mógł spać. Miał podkrążone oczy, które mocno kontrastowały z bladą skórą. Gdyby spotkała go na ulicy, pewnie pomyślałaby, że nieźle zabalował. Znała jednak prawdę. Sytuacja z Laną, a teraz jeszcze skoki w Planicy… Położyła swoją dłoń na jego. Żadne z nich się nie odezwało.

***

                -Przyjechałam do doktora Mateja Zagara.
                Przyglądał się uważnie Annie kiedy stała przed biurkiem rejestratorki w szpitalu św. Wojciecha. Imponowała mu swoją zawziętością. Z uporem maniaka powtarzała pielęgniarce, że bardzo pilnie musi dostać się do prosektorium i nie obchodzi ją, że jest niedziela.
                No właśnie niedziela… Rano zadzwonił do trenera i powiedział, że nie wraca. Być może wybrał nieodpowiedni moment, ale zamiast komentarza, usłyszał tylko dźwięk odkładanej słuchawki. Zawiódł kolejną osobę. Czuł się podle, ale nie potrafił nawet pojechać pod skocznie. O powrocie do trenowania nie było mowy. Chyba po prostu za bardzo się bał.
                Dzień wcześniej Peter zapewniał go, że cokolwiek postanowi, postara się go zrozumieć. Dużo to dla niego znaczyło, jednak w głębi duszy czuł, że brat do końca życia nie wybaczy mu tego pójścia na łatwiznę. O tacie wolał nawet nie myśleć.
                -Powtarzam pani kolejny raz, że doktor nie przyjmuje dziś nikogo.
                -Czyli jest w szpitalu! –Anna uśmiechnęła się triumfalnie.
                -Tak, jest –z tonu głosu pielęgniarki można było wywnioskować, że jest na granicy wytrzymałości. –Ma dziś dyżur, ale…
                -Proszę mnie z nim połączyć.
                -Od pięciu minut tłumaczę, że nie mogę tego zrobić. Doktor pracuje dziś nad ciałami dla policji.
                -Ależ ja jestem z policji ! –wyciągnęła legitymację.
                -To nie zmienia faktu, że prosił, aby nikt mu dziś nie przeszkadzał.
                Cene widział, że rejestratorka jest nieugięta, a Anna zaczyna się robić coraz bardziej nerwowa. Podszedł do biurka.
                -Dzień dobry –uśmiechnął się, widząc zdumienie na twarzy kobiety.
                -O pan Prevc. Jak miło. Dziś nie na skoczni ?
                Znała go. Odetchnął z ulgą. Wiedział już co powinien zrobić.
                -No widzi pani –westchnął teatralnie –niestety. Musiałem pogodzić się z tym, że nie będę towarzyszyć bratu w tym ważnym dniu…
                I zaczął opowiadać, koloryzując trochę, jaki to jest nieszczęśliwy z powodu zaginięcia Lany oraz tego, że Peter nie będzie widział kompletu rodziny po otrzymaniu Kuli.
                -…jednak dziś może się wiele rozjaśnić, dlatego tak ważne jest dla nas to, żeby zobaczyć się z doktorem…yyy… -Anna podsunęła mu ukradkiem karteczkę z nazwiskiem. –Zagarem. Rozumie pani ? Czasem musimy dokonywać trudnych wyborów…
                -Oczywiście… Już dzwonię.

***

                Cene był niesamowity. O mało nie wybuchnęła ze śmiechu, kiedy opowiadał tej biednej kobiecie, jak to okrutny los pokrzyżował jego plany, nie pozwalając mu cieszyć się młodością. Jeśli faktycznie plotki o tym, że rzuca skoki były prawdziwe, to powinien rozpocząć karierę aktorską. Wszystkie płaczące na telenowelach czterdziestki pokochałyby go w mgnieniu oka.
                -Jesteś geniuszem.
                -Wiem –mrugnął do niej zawadiacko.
                Szli długim, zielonym korytarzem prowadzącym do prosektorium. Anna była tu już kilkakrotnie podczas ćwiczeń na studiach, ale ciągle, wdychając do płuc powietrze przepełnione zapachem środków odkażających, przechodził ją dreszcz fascynacji. Nie czuła obrzydzenia ani strachu i pewnie, gdyby miała w szkole zacięcie do biologii i chemii, dziś pracowała by jako patolog. Zawsze intrygowało ją to, jak dużo można dowiedzieć się z ludzkich zwłok.
                Doktor Zagar nie należał do ludzi o łatwym charakterze, ale był bardzo dobrym specjalistą, cenionym wśród grup śledczych w stolicy. Cieszyła się więc, że to właśnie on miał zbadać ciało Francuzki.
                -Cene będzie lepiej jak tutaj poczekasz, dobrze ?
                -Jasne.
                Wolałaby, żeby chłopak wszedł z nią. Zasłużył sobie na to, bo gdyby nie on, mogłaby wracać do Kranjskiej Gory już teraz. Nie chciała jednak nadwyrężać cierpliwości patologa nieskładnymi tłumaczeniami, dlaczego przyprowadziła skoczka ze sobą.

                -Nie mam za dużo czasu. Muszę jednak stwierdzić, że są to jedne z ciekawszych zwłok, z jakimi przyszło mi ostatnio pracować.
                Nie wiedziała co ma odpowiedzieć, uśmiechnęła się więc tylko niepewnie.
                -Nie mogłem za bardzo naruszyć ciała, bo dalej nikt nie zgłosił się do identyfikacji. Macie z tym jakiś problem ?
                -Niestety. Denatka nie miała rodziny w Słowenii. Musimy więc czekać na odpowiedź z Francji.
                Jedyną osobą w Kranjskiej Gorze, która wiedziała coś o Jessice, była sympatyczna starsza kobieta, u której dziewczyna wynajmowała pokój. Podobno płaciła regularnie, choć nigdzie nie pracowała. Nie mówiła jednak za dużo o sobie, głownie spędzając czas na czytaniu i rysowaniu. Niczego więcej Annie nie udało się ustalić.
                -Samobójstwo było upozorowane. Była już nieprzytomna, kiedy ktoś wieszał ją na tym drzewie. Wcześniej podano jej rohypnol, prawdopodobnie w jakimś napoju. Mieliśmy szczęście, że znalazła się tutaj tak szybko, inaczej nie bylibyśmy w stanie go wykryć. Ulatnia się po 72 godzinach.
                -Ktoś ją zgwałcił ?
                -Na 99% nie. Ale miała siniaki na nadgarstkach. Jak pani pewnie wie, po podaniu rohypnolu przez 20-30 minut ofiara zachowuje się dość agresywnie. Prawdopodobnie ktoś musiał ją mocno przytrzymać.
                -Inne otarcia albo ślady przemocy ?
                -Nie. Jedynie odmrożenia. Wisiała w końcu naga przez kilka godzin.
                -Rozumiem.
                -Nie udało mi się też znaleźć żadnych śladów biologicznych sprawcy. Ale radzę się jeszcze raz przyjrzeć fotografiom techników. Wszystko widzi się w innym świetle, mając świadomość, że ma się do czynienia z morderstwem.
                -Dziękuję. Naprawdę bardzo panu dziękuję.




I ja wam bardzo dziękuję, że jesteście, czytacie i komentujecie :)
Gdyby nie to, pewnie już dawno straciłabym chęci do pisania. 
Buziaki ;*

P.s. Co my zrobimy jak sezon się skończy... ?:(