środa, 24 sierpnia 2016

Rozdział XXIV + EPILOG

Kochani!
Nie jestem pewna, czy jestem gotowa, żeby to zrobić, ale... To już koniec. ("Już" albo "w końcu"... Jak kto woli ;) ).
Nie wszystkim przypadnie do gustu. Nie musi. To zakończenie dojrzewało we mnie dość długo i pewnie wiele w nim, jak i w całym opowiadaniu moża byłoby jeszcze poprawić. Jestem świadoma swoich niedoskonałości... Ale! To była niesamowita przygoda. Kolejne cenne doświadczenie. Walka z własnym lenistwem, własnymi ograniczeniami, niepewnością i brakiem pokory. Cieszę się, że to zrobiłam i że dziś mogę sobie dopisać do własnego życiorysu, że jestem "pisarką" ;) To niesamowite!
Dziękuję Wam. Bez Was by się nie udało. Bez miłych słów w komentarzach, bez motywujących rozmów i sms'ów. Bez ciągłego pytania o następne części... Jesteście cudowni. Chętnie poznałabym każdego z Was osobiście. Nie wiem, czy jeszcze tu wrócę, czy dalej będę pisać fanfiction, ale na pewno o Was nie zapomnę. Dziękuję. 

Nie przeciągajmy... Finiszujmy.


ROZDZIAŁ XXIV


                Huk jej bijącego sto razy szybciej niż zwykle serca, można było porównać jedynie z natężeniem decybeli notowanym przez odpowiednie czujniki podczas startu odrzutowca. Słyszała go mimo zagłuszającej ryk silnika muzyki, którą włączyła, licząc, że, oprócz ledwo wytrzymującej narzucone przez nią tempo, maszynę, zagłuszy też jej nieuporządkowane myśli. Odkąd przekroczyła próg domu Prevców, w jej głowie rozpętał się prawdziwy huragan. Nagle każdy najmniejszy szczegół śledztwa postanowił wypłynąć na powierzchnię, stając się falą zalewającą jej umysł niczym kilkumetrowe tsunami. I choć czuła, że jej zmysły wyostrzyły się do granic możliwości, na żadnej z tych tysiąca pojedynczych myśli nie była w stanie skupić się dłużej niż kilka sekund. Szukając dalej porównań, można byłoby powiedzieć, że odbijały się one od ścian jej mózgu niczym piłeczki pingpongowe, odporne na wszelkie ziemskie siły grawitacyjne, które mogłyby sprawić, że w końcu zatrzymają się w jednym punkcie i będzie można każdej z nich przyjrzeć się z osobna. Anna miała dziwne przeczucie, że coś w jej wnętrzu za chwilę eksploduje.
                -Pieprzony Paryż!
                Z piskiem opon zatrzymała samochód na poboczu i opierając się łokciami o kierownicę, schowała twarz w dłoniach. Od Kranjskiej Gory dzieliło ją niecałe 15 kilometrów, ale czuła, że potrzebuje przerwy. Wiedziała, że nie może sobie pozwolić na więcej niż kilka dłuższych oddechów, które teoretycznie powinny ją uspokoić, jednak wizja skutków dalszej jady w stanie Armagedonu, który jeszcze kilka chwil temu rozgrywał się w jej głowie była, łagodnie mówiąc, niezbyt przyjemna. Opuściła szybę. Chłodne, wiosenne powietrze przyniesione przez wiatr znad Alp, pozwoliło na nowo przejąć kontrolę nad jej własnym ciałem. Wyłączyła radio. W ciszy, którą udało jej się osiągnąć, myśli powoli zaczęły zwalniać i w końcu mogła przyjrzeć się szczegółom. Znała cel podróży.

                Domek na Wzgórzu Noworocznym podobnie jak poprzednim razem przywiódł jej na myśl stare pocztówki, które kiedyś oglądała u dziadków. Nie wiedzieć czemu zapisały się one w umyśle piegatej pięciolatki, którą wówczas była, z taką siłą, że dziś, pomimo upływu lat, potrafiła odtworzyć z nich najmniejszy szczegół. Alpejskie widokówki, niektóre zbrudzone od kawy, czy uszkodzone przez niezdarnego listonosza, pamiętające jeszcze czasy wojny, choć czarno-białe w jej głowie nabierały najpiękniejszych barw, podobnych do tych, które teraz widziała w ożywionej na nowo po srogiej zimie Kranjskiej Gorze. I choć widok zapierał dech w piersiach, musiała przezwyciężyć w sobie chwilowe, choć błogie uczucie nicości, po czym mocniej niż planowała popchnęła drzwi wejściowe, które uderzyły o ścianę, powodując głośny trzask, niosący się echem po pustym, jak jej się początkowo wydawało, wnętrzu.
                Tutaj wszystko się zaczęło i to tutaj chciała poskładać wszystkie tropy w jedną całość. Czuła, że sama tylko obecność w tym miejscu, pomoże jej lepiej zrozumieć, co tak naprawdę kryło się za tajemniczym zniknięciem młodej Kosir. Rozwiązanie zagadki było na wyciągnięcie ręki. Usiadła przy kuchennym stole, starając się nie myśleć o tym, że ostatnim razem towarzyszył jej w tym miejscu Cene, po czym położyła przed sobą notatnik i długopis. Nic więcej nie było jej potrzebne. Resztę miała w głowie.
                Zrobiła głęboki oddech. Zapach starego, drewnianego domu pomieszany był z jakiś innym, którego nie umiała dokładnie określić, choć miała wrażenie, że gdzieś już się z nim wcześniej spotkała. Rozejrzała się dookoła. Kuchnia została przez budowniczych otwarta na salon, który teraz pogrążony był w półmroku. Anna przymrużyła oczy, które po chwili przyzwyczaiły się do zmiany natężenia światła i odległości. To, co dostrzegła sprawiło, że wypuściła z ręki długopis. Na patchworkowej kanapie leżała kobieta. Już wiedziała, skąd znała tajemniczy zapach. Krew.

                -Eva! –gdyby nie głębokie nacięcia na nadgarstkach kobiety i duże plamy, wciąż jeszcze nie zakrzepniętej krwi, można byłoby pomyśleć, że sekretarka tylko drzemie w najlepsze. –Dobry Boże, co się tutaj do cholery dzieje?
                Kos próbowała zachować spokój, jednak drżenie rąk stało się na tyle silne, że ciężko jej było wyciągnąć z kieszeni telefon, nie mówiąc już o wybraniu jakiegokolwiek numeru. Łzy same napłynęły jej do oczu, a w głowie pojawił się obraz małego chłopca, którego zdjęcie Eva trzymała na swoim biurku. O co w tym wszystkim chodziło ?
                -Wiedziała za dużo –głos pojawił się tak nagle, że Anna prawie podskoczyła. Obejrzała się na wszystkie strony, wypuszczając przy okazji z rąk komórkę. Czuła, że będzie tego później żałować, ale była zbyt sparaliżowana, by schylić się i ją podnieść. Wkoło zapanowała cisza. Anna bała się ją przerwać, jednak jakaś część jej świadomości uporczywie przypominała jej, że na służbie jest się niezależnie od okoliczności.
                -Jestem z policji. Proszę wyjść  -wiedziała, że nie jest zbyt przekonywująca, bo ton jej głosu przypominał raczej wystraszoną trzylatkę, ale musiała trzymać się reguł. Nawet w takich sytuacjach. W końcu tego jej uczyli. Szkoda, że nie powiedzieli też, że w praktyce jest odrobinę ciężej…
                -Anna. –głos na pewno należał do kobiety. Młodej kobiety.  –Tak masz na imię, prawda ?
                -Skoro ty znasz mnie, byłoby miło gdybym ja też miała tę możliwość.
                -Wydaje mi się, że jesteś na tyle bystra, żeby skojarzyć jak mam na imię. A ile się o mnie dowiedziałaś, nie zdążyłam do końca ustalić –było słychać, że rozmówczyni się uśmiecha. Ton głosu zdradzał jednak, że nie jest to przyjazny uśmiech. –Trochę się wymknęłaś spod kontroli.
                -O czym ty mówisz, przecież ja…  -nagle Anna zrozumiała. Więcej niż chciała. –Lana.
                -Od trzech lat Lisza. Ale tak, w zasadzie zgadłaś.
                Postać wyszła z cienia. Drobna brunetka powolnym krokiem zbliżyła się do Anny na tyle, że gdyby wyciągnęła rękę, mogłaby dotknąć ją dokładnie w czubek nosa. Śmierdziała dymem tytoniowym, który nijak pasował do jej delikatnej urody, odziedziczonej za pewne po słowiańskich przodkach. Wyraz jej twarzy nie zdradzał za dużo, z jej oczu biło samozadowolenie pomieszane z pewnego rodzaju szaleństwem.
                -Po co tu przyszłaś, Anno ?
                -Mogłabym zadać to samo pytanie.
                Dziewczyna zmierzyła ją wzrokiem, nie przestając sarkastycznie się uśmiechać. Było w tym coś niepokojącego.
                -A no tak… Szukałaś odpowiedzi. I proszę –teatralnym ruchem wskazała na siebie –oto jestem. Tak, tak… miałam być ofiarą w tej szopce, no ale –zaśmiała się –różnie bywa, nie ?
                -Skoro nie ofiarą, to kim w takim razie jesteś ?
                -Pytanie numer jeden. Odpowiem ci na pięć. Może być ? –zręcznym ruchem wyciągnęła z kieszeni papierosa i odpaliła go od fluoroscencyjnej zapalniczki. –Potem wymyślę jak się ciebie pozbyć. Palisz ?
                Wyciągnęła do Anny rękę z paczką fajek jak gdyby chwilę wcześniej nie powiedziała jej, że ma zamiar dziś dokonać jeszcze jednego mordu.
                -Dzięki –pokręciła głową równocześnie z trudem przełykając ślinę. Powinna uciekać. Dobrze o tym wiedziała, jednak trudno jej było oprzeć się pokusie poznania prawdy o śledztwie, które nie pozwalało jej spać co najmniej przez ostatni miesiąc. Nie ruszyła się więc, czekając na pierwszą odpowiedź. Gdyby tylko udało jej się niezauważenie schylić i zabrać ten głupi telefon…
                -Dzieci Hioba, mówi ci to coś ?
                -Niewiele.
                -Posłuchaj. Być może marnuję czas, ale jakoś cię trochę lubię, więc ci opowiem –odwróciła się nagle i weszła do kuchni, nalała wody do dwóch szklanek i usiadła przy stole, wskazując Annie wolne miejsce.  –Trzy lata temu wyjechałam do Paryża. Rodzice myśleli, że jadę na kurs językowy. Do dziś pamiętam jacy byli dumni z siebie, że mają taką córkę. Idioci –z głuchym trzaskiem postawiła szklankę przed sobą. –Od lat się cięłam i marzyłam tylko o jednym. Śmierć. To było moje przeznaczenie. A że miałam naturę romantyczki, postanowiłam zrobić to w mieście miłości. Wydawało mi się to nad wyraz piękne i coś tam jeszcze. Rozumiesz ?
                Anna nie wiedząc, czy dziewczyna pyta tylko retorycznie, pokiwała posłusznie głową.
                -Nie sądziłam, że sama wpadnę w sidła Amora. No ale wyszło jak wyszło. Poznałam Juliena. To on opowiedział mi o Dzieciach Hioba. O tym, że przeżyją naprawdę tylko ci, który sami się zabiją, którzy oddadzą krew w imię Mesjasza. To piękna idea. Musisz mi uwierzyć na słowo, bo raczej na Duszę się nie nadajesz, więc za dużo nie mogę ci powiedzieć.
                To co mówiła Lana, wydało się Kos na tyle enigmatyczne, że pomimo, iż uważała się raczej za inteligentną osobę, po krótkiej chwili czuła się już kompletnie zagubiona.  Dziewczyna wspominała coś o jakimś Domu i inicjacji, przeplatając swoją historię od czasu do czasu przerywnikami w stylu: „no nie?”, „rozumiesz?, na które Anna reagowała tylko cichym potakiwaniem. Głupio jej było przyznać się samej przed sobą, że boi się szaleństwa, które wyraźnie rysowało się na twarzy siedzącej naprzeciwko Słowenki o pięknych, brązowych oczach, przypominających głebokie spojrzenie Ceneta.
                -No więc teraz jestem Liszą. Znalałam nową Duszę i czuję się spełniona. Jakbym miała czas, to z grzeczności zapytałabym o twoje życie… Ale nie mam. Albo inaczej: ty nie masz.
                -Nową duszą jest Peter ?
                -Bystra jesteś. Ciężko było się do niego dostać, ale kiedy już poznałam wszystkie szczegóły z jego życia, nawiązanie kontaktu było tylko kwestią czasu. Wiedziałam, że nas potrzebuje. W środku był tak samo zraniony jak inne Dusze. Dzięki mnie przeżyje. Nie uważasz, że to piękne ?
                -Przeżyje próbując się zabić ?
                -Upraszczasz.
                -No dobra, a Cene ? Jego też chciałaś odmienić, ożywić czy jak to się tam nazywa ?
                -Cene –zrobiła dziwną pauzę, jakby zastanawiał się, co powinna odpowiedzieć –niestety był tylko środkiem do celu. Bez jego śmierci, Peter nie zdecydował by się zostawić tej głupiej blondyny i przyjechać w poszukiwaniu tajemniczej Liszy aż do Paryża. Wbrew pozorom w słabości rodzi się nasza największa siła, pozwalająca coś w życiu zmienić. Kogoś trzeba było poświęcić.
                -A Jessica, Eva ? Je też trzeba było poświęcić ? W imię czego ? –poczuła, że na nowo wraca jej siła by przeciwstawić się Lanie. Miała dość tego sztucznego uśmiechu.
                -Z nimi to trochę inna historia –odpaliła kolejnego papierosa. –Nie były posłuszne. A żyjąc wiecznie, musisz być posłuszna. Inaczej bracia i siostry są zmuszone by pomóc śmierci na nowo cię znaleźć. Choć wiedz, że to dla nas trudne…
                -Gadasz jak opętana.
                -Dziękuję. Potraktuję to jako komplement.
                -Chwila…  -Annie nagle fakty zaczęły układać się w jedną całość. Czyli Eva, ona…
                -No…
                -Oszukała nas. Cały czas to robiła. Maile od grafologa…
                -Trafiony.
                -Kontrola z prokuratury, kiedy chciałam przyjechać tutaj, bo…
                -Znowu celny strzał.
                -I to ona wam doniosła na Jessicę. Temu tak szybko uciekła z komisariatu.
                -Naprawdę szybko myślisz. Podziwiam cię wiesz, bo…
                -Zamknij się –myśli w głowie Anny przemieszczały się z prędkością światła. Jak mogła wcześniej tego nie zauważyć. Informatyk też był sprawką Evy. Dlatego wcześniej nie dostała tych maili… -A co z Timem ?
                -No to mam się zamykać, czy odpowiadać ? Prawdopodobnie była dziewicą, nie wiem. Ale co ty… dziecka to ona na pewno nie miała. Za dużo już tych pytań. Kończmy zabawę.
                Lana podeszła do Anny. Ta zaczęła podnosić się z krzesła, jednak brunetka była szybsza. Kos poczuła tylko ukłucie, gdzieś w okolicach barku. To nie mógł być nóż. Ale co w takim razie ? Nagle nogi odmówiły posłuszeństwa i musiała z powrotem usiąść.
                -Co ty mi zrobiłaś ? –teraz się nie bała. Była przerażona.
                -Julien uwielbia eksperymenty z truciznami. To pewnie pochodna akonityny, albo jakaś mieszanka. Przyznam ci szczerze, że nie pamiętam.
                Pokazała strzykawkę w której jeszcze chwilę temu musiała znajdować się odpowiednia dawka śmiertelnej substancji, jak gdyby proponowała jej piwo. I dalej się uśmiechała.
                Anna zaczęła się pocić. Cokolwiek to było, działało zdecydowanie szybciej niż akonityna, o której słyszała na studiach. Pamiętała, że paraliż powinien pojawić się jakieś pół godziny po dostaniu się trucizny do organizmu, a ona już teraz nie była w stanie podnieść ręki. Poza tym ten okropny ból czaszki…  Wiedziała, że to długo nie potrwa. Ale musiała jeszcze coś powiedzieć. Była prawie pewna, że się nie myli. Nie po tym, co wcześniej usłyszała.
                -Cene żyje.
                -Słucham ? –Lana spojrzała jej prosto w oczy. Widziała ją jak przez mgłę, ale chciała jeszcze usłyszeć zakończenie tej historii. Niczego w tej chwili nie pragnęła bardziej.
                -Nie pozwoliłaś go zabić. Ten wypadek, on… –przerwała, bo poczuła, że żołądek podnosi się jej do gardła. W gorzkim smaku wymiocin było coś jeszcze. Splunęła na podłogę. Krew. Musiała wytrzymać. –Ukartowałaś to. Kochasz go.
                Dziewczyna przestała się uśmiechać. Jej oddechy zrobiły się długie i głośne.
                -Masz rację –wbiła w nią swój chory wzrok. –Chciałam go uratować. Uratowałam. Przekonałam Juliena. Ale on… kochał już ciebie.
                Anna zwymiotowała. Treść żołądkowa wymieszała się z krwią kapiącą z nosa. Musiała zamknąć oczy, a ręce zaczęły się trząść w dziwny, chaotyczny sposób. Drgawki. Umierała.
                -Dlatego możecie dziś umrzeć razem. Będę romantyczna jak Szekspir.  
                Przesłyszała się ? Cene tu był ? Jest ?
                Zaczęło jej się kręcić w głowie. Czuła, że upada. Była jak kłoda rzucona przez wiatr w wir rzeki. Nie kontrolowała swojego ciała. Nie wiedziała, czy jest już na podłodze, czy dalej siedzi na krześle. Usłyszała trzask drzwi. Lana wyszła. Otoczyło ją zimno. I ciemność. Ale musiała jeszcze…
                -Cene ?
                Nie była pewna, czy naprawdę wydała z siebie te dźwięki, czy działo się to tylko w jej głowie. Teraz nawet rozmowa z Laną wydawała się tylko wymysłem umysłu. Co było prawdą ? Chciała by przestało szumieć, marzyła by to się skończyło. Zimno. Ciemność. Nie czuła własnego ciała. Tylko w jej umyśle działo się coś dziwnego. Ból rozsadzał jej wnętrze. To nie mógł być ból fizyczny. Chciała śmierci. Pragnęła jej równie mocno jak…
                -Anna.
                Cene.
               

KONIEC







EPILOG

Otworzył duże, kamienne drzwi. Przed nim rozpostarła się ogromna przestrzeń auli, która pogrążona teraz  w półmroku rozświetlonym tylko przez trzy duże świece, sprawiała wrażenie jeszcze bardziej tajemniczej niż za dnia. Przestrzeń Domu, ze wszystkimi swoimi zakamarkami, fascynowała go równie mocno jak filozofia Dzieci Hioba. Marzył o tym, by zostać tu na zawsze.
                -Wejdź.
                W drugim końcu sali za stołem czekały na niego dwie postaci ubrane w długie, białe szaty z kapturem. Jedną z nich była Lisza. Jego Lisza. Nie mógł się doczekać tego spotkania, a teraz stało się faktem. Był krok od inicjacji. Krok od nowego życia…
                Nowe Dziecko Hioba. 

sobota, 25 czerwca 2016

Rozdział XXIII

              -Osoba, do której dzwonisz, ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem sieci. Spróbuj ponowie później.
                Kiedy, do cholery, będzie „później” ? –pomyślała i równocześnie z całej siły nacisnęła na klakson, bo stojący przed nią kierowca czerwonego samochodu nauki jazdy od minuty próbował zapalić silnik, podczas gdy światło zdążyło zmienić się już z zielonego na pomarańczowe.  Wiedziała, że nie powinna tego robić, bo sama jeszcze nie tak dawno miała problem z wyczuciem sprzęgła i nie raz zdarzało jej się spowodować niemały korek na światłach, ale dziś wyjątkowo wszystko ją denerwowało. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nie powinna już zacząć się jej miesiączka, ale przez ostatnie wydarzenia pogubiła się w rachubie cyklu. Nie zmieniało to jednak faktu, że jedyne o czym teraz marzyła, to długie wakacje z daleka od Słowenii i, tym bardziej, Francji.
                Ostatni tydzień mogła uznać za przełomowy. Od czasu rozmowy z informatykiem, czuła, że w końcu znalazła się na odpowiednich torach i nie obchodziło jej to, że Horvat zagroził, że jeszcze jeden taki wyskok i straci premię, dodając, że cała ta informatyczna bzdura w ogóle go nie obchodzi i nie przyłoży ręki, nie mówiąc już o pieniądzach, do kontynuowania tej dziecinnej farsy. Na własną odpowiedzialność i w tajemnicy przed, nie oszukujmy się, niezbyt czujnym okiem komisarza, zaczęła więc sprawdzać źródła informacji, które udało jej się zdobyć po rozmowach m.in. z przedstawicielami paryskiej służby miejskiej. Okazało się, że sekta, z którą prawdopodobnie należy wiązać tajemnicze zaginięcie młodej dziennikarki, a możliwe, że również śmierć Clavel, choć nie jest oficjalnie zarejestrowana jako związek wyznaniowy, na pewno skupia co najmniej 50 członków i co jakiś czas jej aktywność daje o sobie znać, choć najczęściej nie afiszują się ze swoimi przekonaniami, nowe niewinne duszyczki werbując tajnymi sposobami, których nie udało się jak dotąd ustalić. Na jej pytanie, czy w sprawie Dzieci Hioba służby musiały kiedyś interweniować, rozmawiający z nią mężczyzna odpowiedział łamaną angielszczyzną, że nigdy nie złapano ich na żadnym gorącym uczynku, choć niejednokrotnie podejrzewano, że niektóre osoby trafiające do kostnicy paryskiego szpitala śledczego, musiały mieć wcześniej styczność z niejakim Julienem Tresmontant –swoistym guru sekty. Dodał jednak szybko, że mają obecnie dużo poważniejsze problemy w Paryżu i nie może zajmować się jakimiś zakompleksionymi nastolatkami, ale jeśli będzie potrzebowała konkretniejszych informacji, to zrobi co w jego mocy. Annie przeszła wtedy przez głowę myśl, że pewnie to samo odpowiada Horvat, gdy ktoś prosi go o pomoc, ale nie chciała być niemiła i uprzejmie podziękowała Francuzowi, odkładając słuchawkę.
                Kolejnym obiecująco zapowiadającym się tropem były dwa maile zostawione przez niejaką „Liszę”, kimkolwiek była. I właśnie dlatego Anna siedziała teraz w samochodzie, gnając słoweńską autostradą do Kranju i klęła w myślach, gdy wybierany raz za razem numer telefonu, nie odpowiadał.

                -Słucham ?
                Kos nienawidziła domofonów. Nie dość, że nigdy nie wiedziała, co ma nacisnąć, to na dodatek mówienie do metalowej kratki wydawało jej się nad wyraz idiotyczne. Ale czego się nie robi dla śledztwa…
                -Anna Kos. Policja. Czy mogę wejść i porozmawiać ?
                -Jeśli trzeba.
                Usłyszała charakterystyczny dźwięk i zaczęła z całej siły ciągnąć drzwi w swoją stronę, jednak najwyraźniej tego dnia nie tylko telefon nie chciał z nią współpracować, bo wyglądające na solidne, szklane drzwi do kilkupiętrowego apartamentowca na jednym z najdroższych osiedli na obrzeżach Kranju, ani drgnęły. Anna głośno przełknęła ślinę, kiedy dźwięk zasygnalizował, że wejście ponownie zostało zablokowane i jeszcze raz wybrała odpowiedni numer mieszkania.
                -Tak ?
                -Przepraszam, ale te drzwi…
                -Niech pani naciśnie tą dużą klamkę i pchnie.
                -Dziękuję.
                Anna poczuła się jak idiotka, kiedy za drugim razem drzwi bez najmniejszego oporu otworzyły się, wpuszczając ją do przestronnego holu.
                -Dzień dobry. Anna Kos –podała rękę wysokiej blondynce, która otworzyła jej drzwi, kiedy w końcu znalazła właściwe mieszkanie.
                -Mina Lavtiżar –zmierzyła ją wzrokiem. Choć dochodziła trzynasta, dalej była w pidżamie i prawdopodobnie dopiero niedawno się obudziła. –W czym mogę pani pomóc ?
                Dalej stały w drzwiach, ale Annie udało się dostrzec, że mieszkanie było urządzone w nowoczesnym stylu, bez przesytu, choć z łatwością można było się domyślić, że właściciele raczej nie muszą martwić się o pieniądze.
                -Szukam Petera Prevca. Mam do niego kilka pytań dotyczących śledztwa, ale nie mogłam się dodzwonić i pomyślałam, że…
                -Nie ma go –dziewczyna przerwała jej już dzisiaj drugi raz i Anna, sama nie wiedząc czemu, poczuła, że jej nie lubi.
                -A czy wie pani, gdzie mogę go znaleźć ?
                -Nie –współpraca nie zapowiadała się obiecująco.
                -A kto może wiedzieć ?
                -Pewnie jego mamusia –przewróciła oczami i ostentacyjnie oparła się o framugę, dający tym samym znać, że rozmowa wyjątkowo ją nudzi i nie ma ochoty jej kontynuować.
                -A mogę prosić adres ?
                -Nie pamiętam jaka tam jest ulica, o ile w ogóle jest, ale jak pani dojedzie do Dolenji Vas i zapyta o Prevców, to wszystkie dzieci rzucą się, żeby pani pokazać. To jakieś pół godziny stąd.
                -Dziękuję –starała się uśmiechnąć, ale blondynka dalej patrzyła na nią jak na kosmitę, więc postanowiła, że musi jak najszybciej opuścić to miejsce. –A od kiedy nie ma pana Prevca ?
                -Wyjechał dzień czy dwa po pogrzebie jego uroczego braciszka –teraz Anna nie miała już wątpliwości, że nie lubi swojej rozmówczyni. –Od tego czasu się nie odzywał.
                -Dobrze, w takim razie to wszystko. Do widzenia.
                -Do widzenia.
                Kos odwróciła się i zaczęła iść w kierunku windy.
                -A i niech mu pani powie, że rachunki trzeba zapłacić !
                „Niesamowicie urokliwa osóbka” –pomyślała Anna i z ulgą nacisnęła guzik windy. Miała nadzieję, że tym razem drzwi wejściowe otworzą się bez problemu.


                Musiała jednak przyznać, że Mina miała rację, co do łatwości znalezienia domu Prevców. Dolenja według jej przypuszczeń, nie mogła liczyć więcej niż 400 mieszkańców i wyglądała na jedną z tych słoweńskich wiosek, w których sąsiedzi wiedzą o tobie więcej niż ty sam. Wystarczyło więc tylko, że zatrzymała się przy małym monopolowym sklepie i zaproponowała mniej lub bardziej trzeźwemu towarzystwu papierosa, by z łatwością poznać drogę do niewielkiego, białego domku położonego nie dalej niż 200 metrów od kościoła, stanowiącego centralny punkt wioski.
                Pierwsze, co przyszło Annie do głowy, to to, że skromny, dwupiętrowy dom pokryty czerwoną dachówką nijak ma się do ekskluzywnego apartamentu, który należał do najstarszego syna państwa Prevców, a ludzie w nim mieszkający muszą być dużo mniej zarozumiali niż jego wybranka. Taką przynajmniej miała nadzieję…
Kiedy zaparkowała samochód na poboczu wiejskiej drogi, z ulgą spostrzegła, że na podwórku bawi się ta mała ruda istotka, którą pamiętała ze cmentarza.
-Cześć –podeszła do bramki. –Są rodzice ?
-Dzień dobry –kiedy dziewczynka się uśmiechała, wyglądała naprawdę uroczo. –Mama powinna za chwilę wrócić, wyszła do sklepu. A co ?
-Jestem z policji wiesz –pięciolatka zrobiła dziwną minę, po czym kichnęła i wytarła rękawem zaczerwieniony nosek –Na zdrowie. Mogę z tobą poczekać na mamę ?
-Nie.
                -Dlaczego ? –Anna nie wiedziała dlaczego, ale stanowczość w głosie dziewczynki szczerze ją rozbawiła.
                -Mama nie pozwala.
                -Dobrze, to poczekam tutaj.
                -Dobra.
                Widziała jednak, że mała z ciekawością jej się przygląda, co chwila zbierając się by o coś zapytać. Za każdym razem jednak otwierała tylko i zamykała buzię, nie ruszając się z miejsca. Po chwili wyciągnęła z kieszeni lizaka i przez dobrą chwilę mocowała się z opakowaniem.
                -Pomóc ci ? –Anna dalej stała za płotem, choć mogłaby się założyć, że bramka nie była zamknięta na klucz.
                -A możesz ? –z nieufnością wyciągnęła w jej stronę rączkę, jak gdyby bojąc się, że Anna pozbawi ją słodkiego skarbu.
                -Jasne.
                Bez trudu otworzyła CzupaCzupsa i oddała dziewczynce, czym zasłużyła sobie na nieśmiały uśmiech. Po chwili usłyszała za plecami głośne „Dzień dobry”. Odwróciła się. Stała przed nią pani Prevc z dwiema dużymi torbami zakupów w rękach.
                -O dzień dobry. Anna Kos. Jestem z policji –kobieta momentalnie zbladła, prawie wypuszczając z ręki reklamówkę. Anna zrozumiała, że nie zaczęła najlepiej, mając na uwadze ostatnie wydarzenia. –Nie, nie spokojnie. Chciałam tylko zapytać o kilka rzeczy.
                -Proszę. Emma zaprowadź panią do salonu, włożę zakupy do lodówki i zaraz przyjdę.
                Dziewczynka, zachęcona przez mamę chwyciła Annę za rękę i pociągnęła za sobą do środka domu. Wnętrze, ku zaskoczeniu Kos, było dużo przestronniejsze, niż wydawało się z zewnątrz, a ten, kto go urządzał musiał naprawdę znać się na rzeczy. Szczególną uwagę Anny zwróciło nietypowe drzewo genealogiczne, złożone z kolorowych ramek ze zdjęciami poszczególnych członków rodziny Prevców. Kiedy jej wzrok padł na zdjęcie Ceneta, przewiązane czarną tasiemką, znów poczuła, że do jej oczu napływają łzy. Zamrugała szybko kilka razy.
                -Napije się pani czegoś ? –nie wiadomo skąd, w salonie nagle pojawiła się pani Prevc.  
                -Nie, dziękuję. Proszę nie robić sobie kłopotu.
                Kobieta usiadła obok niej, rzucając zaskoczone spojrzenie w stronę dziewczynki, którą dalej trzymała nadgarstek policjantki.
                -Emma, puść panią –mała nie zareagowała, wpatrując się w swojego lizaka, do którego przykleił się mały włos. –Emma!
                -Nie szkodzi –Anna zaśmiała się.
                -Nie wiem, co się z nią ostatnio dzieje. Żyje w swoim świecie…
                -Naprawdę nie szkodzi.
                -W takim razie w czym mogę pani pomóc ?
                -Prowadzę śledztwo w sprawie zaginięcia Lany Kosir, nie wiem, czy pani…
                -Tak, wiem. Cene ją znał –widać było, że wspomnienie syna sprawia jej ból, choć starała się tego nie okazywać.
                -Właśnie –Anna urwała, nie wiedząc, co dalej powiedzieć. Odchrząknęła. –Pojawił się nowy trop, który doprowadził nas do pani najstarszego syna.
                -Petera ? Ale…ale co on może mieć z tym wspólnego ?
                -Tego jeszcze dokładnie nie wiem. Chciałam z nim porozmawiać, ale problem w tym, że nie mogę się z nim skontaktować. Nie wie pani, gdzie mogę go znaleźć ?
                -Tydzień temu poleciał na wakacje, choć to może za dużo powiedziane… –kobieta wyglądała na zdezorientowaną. –Prosił, żeby mu nie przeszkadzać. Wydaje mi się, że próbuje w ten sposób przeżyć żałobę.
                -Dokąd poleciał ? –Anna miała nadzieję, że ten jeden, jedyny raz, jej kobieca intuicja jednak się myli…
                -Do Paryża.
               Ciszę przerwał głuchy trzask upadającego lizaka…

niedziela, 5 czerwca 2016

Sesja i inne zjawiska pogodowe...

Kochani!
Ja, Anna i (jeśli faktycznie przeżył) Cenet jesteśmy pełni podziwu dla Waszej ogromnej cierpliwości i wytrwałości.
Niestety ten tydzień (i być może kawałek następnego) będziemy musieli poświęcić logice, konstytucji (bynajmniej nie słoweńskiej) i jakże fascynującym tajemnicom prawa rzymskiego...
Liczymy na zrozumienie. No i oczywiście mamy nadzieję, że nas nie opuścicie, bo cudowniejszych czytelników nie potrafimy sobie wyobrazić:)
Serdecznie pozdrawiam(y)!! ;*

środa, 25 maja 2016

DZIECI HIOBA cz. IV

Paryż, 8 września 2013

                Szła sama opustoszałym korytarzem. Reszta mieszkańców Domu pewnie jeszcze spała albo, obudzona pierwszymi, słonecznymi refleksami, przebijającymi się przez witrażowe okna dormitorium dla powołanych, odmawiała poranne lamentacje. Dookoła panowała niczym niezamącona cisza, a chłód bijący od grubych kamiennych ścian sprawiał, że Lana czuła się tego ranka wyjątkowo rześko.
                Za cztery dni znów będę w Słowenii –to ta myśl obudziła ją, zanim jeszcze do jej osobistej sypialni przyniesiono śniadanie i czystą szatę. Od czasu rozmowy z Jessicą i Julienem nie mogła już uczestniczyć otwarcie w życiu Wspólnoty. Zaawansowane przygotowanie do powrotu do świata, zmusiło ją do pustelniczego życia, które-szczególnie na początku-wydawało się nie do przejścia dla jej nowej, otwartej natury, odkrytej po inicjacji. Z czasem jednak nauczyła się dostrzegać plusy całej tej sytuacji, wyobrażając sobie nawet, że po powrocie zaszyje się gdzieś w niższych partiach jej ukochanych Alp, a jej jedynym towarzyszem będzie wysłużony egzemplarz Księgi Hioba z aneksem zawierającym opisy wizji Mesjasza, spisane kilka lat temu przez Juliena- swoisty „nowy testament” Dzieci Hioba. Kiedy jednak zwierzyła się ze swoich przemyśleń Nassowi, który teraz pełnił wobec niej rolę kogoś pokroju osobistego spowiednika, ten kategorycznie sprzeciwił się jej samotnemu życiu. „Twoja misja jest inna, Liszo” – powtarzał uparcie, aż w końcu słowa te pojawiały się w jej umyśle, niczym czerwona lampka ostrzegawcza, za każdym razem, gdy zaczynała snuć marzenia o Alpach.
                -Znajdę Duszę –wyszeptała i uśmiechnęła się do siebie. Nie istniała chyba żadna bardziej odpowiedzialna rola niż wybranie, a potem poprowadzenie Duszy do Wiecznego Życia.
                Otworzyła drzwi do auli, w której czekała już na nią Jessica.

                -…musisz poznać lepiej niż kogokolwiek wcześniej – Lana uwielbiała ton głosu swojej przyjaciółki, który przywodził jej na myśl ciepłe, chrupiące, pszenne bułeczki. Nie miała pojęcia, skąd wzięło się w jej głowie to porównanie, ale kiedy kilka miesięcy wcześniej powiedziała o nim Julienowi, stwierdził, że ją rozumie. Nie mogło być więc aż tak dziwaczne, na jakie -na pierwszy rzut oka-wyglądało. –…nic, co związane z Duszą nie może być ci obce ani…
                Jess przerwała i spojrzała na nią uważnie.
                -Lisza, czy ty mnie w ogóle słuchasz ?
                -Tak – na policzkach Lany pojawił się rumieniec. –Przepraszam.
                Wiedziała, że jej mentorka robiła wszystko, by mogła jak najlepiej pełnić misję, ale patrząc na nią, nie mogła powstrzymać przewijających się przed jej oczami obrazów wspomnień, związanych z Jessicą i życiem w Domu. Przez chwilę czuła nawet naganne uczucie tęsknoty. A przecież pierwsza zasada udanej inicjacji brzmiała mniej więcej tak : „nie będziesz tęsknić za niczym, bo czas to pojęcie ziemskie, a ty już na zawsze żyjesz w Wieczności”.
                -Wyłącz te myśli – jej rozmówczyni od zawsze świetnie czytała z ludzkich reakcji i zachowań. W zasadzie nie dało się mieć przed nią tajemnic. –Pamiętaj, że Wspólnota oddycha jednym tlenem, nie ważne jak daleko od siebie znajdą się jej poszczególne członki.
                -Co to znaczy ?
                -Że cokolwiek by się nie stało, już nigdy nie będziesz osobnym bytem. Będziesz Wspólnotą. Na zawsze. W każdym z nas jest pełnia, a zarazem część.
                -Coś jak katolicka Trójca ? –zaczęła się zastanawiać, dlaczego te pytania pojawiał się w jej głowie dopiero teraz.
                -Nie do końca –Lana nie mogła sobie przypomnieć, do jakiego wyznania należała wcześniej Jess. Pamiętała jednak, że na pewno, w przeciwieństwie do niej – wiecznie poszukującej agnostyczki, choć ochrzczonej jako dziecko przez rodziców na katoliczkę, była mocno związana ze swoim wcześniejszym Kościołem. –Choć to coś pokrewnego. Każde dziecko nosi w duszy odbicie całości Idei Wspólnoty. A Wspólnota składa się z poszczególnych Dzieci. Rozumiesz ?
                -Staram się –uśmiechnęła się delikatnie. –A jak jest z nowymi Duszami ? Są we Wspólnocie jeszcze luki przeznaczone na nich ?
                -To już w zasadzie jest tajemnica Mesjasza, Liszo.
                Tak, Lana już nieraz czytała o owej tajemnicy. Wielu rzeczy nie była w stanie pojąć, ale wierzyła, że kiedyś Wspólnota pozna całą prawdę i również dla niej to, co niezrozumiałe, stanie się w końcu jasne. Nikt na przykładnie obecnie  nie wie, jak wiele osób jest powołanych by żyć wiecznie, ani kiedy rozpocznie się era zejścia Mesjasza do krainy Dzieci. Te sprawy ciągle pozostają ukryte.
                Lana czuła, że musi zapytać o coś jeszcze.
                -Jess ?
                -Tak ?
                -Kiedy znów się spotkamy ?
                -Julien nie były zachwycony, że o to pytasz –Jessica spuściła wzrok.
                -Wiem, ale…
                -Lisza –ciągle na nią nie patrzyła, wbijając uparcie wzrok w swoje paznokcie. –Posłuchaj, co jakiś czas Julien wysyła mnie, bym sprawdziła, jak radzą sobie Dzieci. Nigdy na zbyt długo. Ale nie ma pewności , że dowiesz się, że cię obserwuję.
                -Obiecaj –Lana chwyciła przyjaciółkę za rękę mocniej, niż pierwotnie planowała, czym w końcu zmusiła dziewczynę, by na nią spojrzała. –Obiecaj, że dasz mi znak.
                Przez kilka sekund patrzyły na siebie w milczeniu. W końcu Francuzka odwróciła głowę w drugą stronę, jak gdyby coś zainteresowało ją nagle w nagiej ścianie zimnej, starej komnaty i –ku zdziwieniu Lany- odezwała się po słoweńsku:
                -Nie mogę.
                Czy przez chwilę Lana widziała w jej oczach smutek ? Nie, to niemożliwe. Przecież są piękne… i szczęśliwe.


Paryż, 11 września 2013

                Późny wieczór. Słońce powoli chowało się za horyzontem, ale nagrzana po upalnym lecie ziemia, wciąż oddawała jeszcze niezliczone pokłady ciepła, więc Lana mogła spokojnie w samej tylko szacie siedzieć na tarasie widokowym Domu, z którego rozpościerał się widok na budzący się dopiero do życia, nocny Paryż. Piękny, tajemniczy, a jednocześnie tak bliski jej sercu obraz przypomniał jej zasłyszane kiedyś słowa Victora Hugo: „Wszystko, co istnieje w dowolnym miejscu na ziemi, istnieje też w Paryżu”. To tutaj poznała Juliena, tu została powołana i tutaj przeszła długą, trudną, a równocześnie tak piękną drogę do Życia.
                Ostatni raz mogła spokojnie zaciągnąć się francuskim powietrzem. Aby lepiej go poczuć, zrezygnowała nawet z papierosa.  Jutro rano w pośpiechu pojedzie taksówką na lotnisko, by po niecałych dwóch godzinach wylądować  w Lublanie. Julien i Jess zadbają o to, by nie miała ani chwili na zastanowienie. Ani chwili by zwątpić. W zasadzie była im za to wdzięczna. Sama była wciąż za słaba.
                Nagle usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się.
                -Witaj Piękna –Julien uśmiechał się w taki sposób, w jaki rodzic uśmiecha się na widok swojego dawno niewidzianego dziecka. Odwzajemniła uśmiech.
    -Mogę ? –wskazał na puste krzesło obok niej.
                -Tak, proszę.
                Kiedy usiadł obok niej, chwyciła jego dłoń, dokładnie tak, jak robiła przed inicjacją. Kiedyś siadali tutaj razem i w milczeniu podziwiali nocne niebo, albo odbijające się w Sekwanie światła miasta, które mimo tego, że należały do śmiertelnego świata, dla tej dwójki były w pewien sposób przejawem wiecznego piękna, które ogarnie ziemię po przyjściu Mesjasza.
                -Dziękuję, że przyszedłeś.
                Spojrzał na nią i delikatnie, jak gdyby robił to po raz pierwszy, pocałował ją w usta.
                Tej nocy kochali się jak nigdy wcześniej.
                Dzieci Hioba.

środa, 18 maja 2016

DZIECI HIOBA cz. III

Paryż, 1 września 2013

                Czarne nuty kontrastowały ze śnieżnobiałym papierem, tworząc na nim wzory, które, gdy Lana mrużyła oczy, wydawały się jej nieziemsko piękne i pełne, niczym nie zaburzonej, harmonii. Lecz jeszcze piękniejszy był śpiew, który wydobywał się z, wyćwiczonych wielogodzinnymi próbami, młodych gardeł powołanych. Cztery głosy, na które rozpisano fragment trzeciego rozdziału Księgi Hioba, odbijały się od pustych kamiennych ścian, by po chwili złączyć się w jedną, pełną zadumy melodię, która przenikała słuchaczy do szpiku kości, sprawiając, że Lana aż drżała w środku.
               
                „Bo łzy stały się moim chlebem,
                A mój jęk rozlewa się jak woda.
                Bo opanowało mnie przerażenie
                I spadło na mnie to, czego się bałem.
                Nie mam chwili spokoju ani wytchnienia,
                Jeszcze nie ochłonąłem, a znów zjawia się trwoga.”

                Pomyślała o tym, że jeszcze niedawno sama z ciarkami na plecach śpiewała z innymi powołanymi. Tamta rzeczywistość wydała jej się taka odległa i niedostępna. Już nigdy nie wróci do tamtego życia. A może lepiej -do tamtej śmierci. Bo naprawdę żyje dopiero teraz.

               
Paryż, 5 września 2013

                -Liszo, musimy porozmawiać –Julien obudził ją pocałunkiem, kładąc obok niej na dywanie czystą, białą szatę. –Przyjdź do auli, kiedy się ubierzesz.
                Od kilku dni przeczuwała, że w końcu musi to nastąpić. I tak mieszkała tu zdecydowanie dłużej niż inne Dzieci Hioba. Nie licząc oczywiście Nassa, Jess i Juliena, którzy kierowali duszami i usługiwali przy inicjacjach.  Na początku wydawało jej się, że być może jej również pozwolą zostać, jednak kiedy trzy dni temu jej kochanek przedstawił wspólnocie swoją nową wybrankę, marzenia o pozostaniu w Domu prysły niczym mydlana bańka, która wzniosła się na tyle wysoko, że nie mogła już wytrzymać naporu powietrza.
Nie było jej jednak smutno. W zasadzie nie czuła obecnie nic, co przypominałoby wcześniejszy ból, którego doświadczała w śmiertelnym życiu. Annabelle była piękna, choć do słowiańskiej, delikatnej urody Lany wiele jej brakowało. Mimo to, dziewczyna cieszyła się, że wybranka Juliena sprawiała wrażenie silnej i nieugiętej. Miała pewność, że nie ulegnie śmierci, a jej mentor znów będzie się cieszył życiem kolejnej ukochanej osoby. W pewien sposób i ona pokochała już Annabelle. Była w końcu jej młodszą siostrą. I następczynią.

                -Julien ?
                Odsunęła ciężkie drzwi i weszła do ciemnego pomieszczenia. Jej  wzrok stopniowo przyzwyczajał się do panującego w środku półmroku i w końcu udało jej się dostrzec dwie postaci w długich, białych szatach z kapturami, siedzące za stołem na końcu sali.
                -Wejdź.
                Podobnie zaczynała się inicjacja. Była pewna, że to Julien i Jessica są tajemniczymi, zakapturzonymi postaciami. Trzecie krzesło jak zwykle symbolicznie pozostawało puste. Bo o ile o tych, którzy nie przeszli inicjacji i tym samym okazali się ulegli śmierci, szybko zapominano, o tyle Gołąbki nie sposób było wymazać z historii Domu. Stanowiła jej nieodłączną część, choćby tylko w umysłach tej dwójki.
                Lana powoli podeszła do stołu, uważając by nie potknąć się o coś po drodze. Kiedy dotarła do stołu poczuła zapach kadzidła, pomieszany z czymś, czego nie umiała określić. Był to jednak zapach bardzo przyjemny, odrobinę przypominający różany olejek, który kiedyś, bardzo dawno temu, jej mama dolewała do wody, tworząc pięknie pachnącą, gęstą pianę. Teraz jednak Lana nie miała już rodziców. Ta nowa rzeczywistość nie była w żaden sposób z nimi związana. Niczego jednak nie żałowała.
                -Witaj –oboje równocześnie wstali od stołu, obeszli go i stanęli po dwóch stronach Lany, kładąc na jej policzkach delikatne pocałunki. –Usiądź.
                Sami również wrócili na miejsce, a Jessica zapaliła trzy świece stojące obok siebie na małym, pozłacanym świeczniku. Ciepłe światło zaczęło odbijać się w szklanym żyrandolu, wiszącym nad ich głowami i Lana pomyślała, że dokładnie tak wygląda teraz jej dusza – rozświetlona milionami iskier, sprawiających, że życie wychodzi z ciemnej komnaty udręki.
                -Najpierw Księga –Julien podał jej ciężki, stary wolumin, który do tej pory widziała tylko raz. Kiedy pierwszy raz nacinała nadgarstki, Jess czytała z niego lamentacje Hioba. Teraz przesłanie należało do niej. Czuła, że Julien wybrał je nieprzypadkowo.
                - „Dlatego drży moje serce i usiłuje wyrwać się ze mnie. Wsłuchajcie się uważnie w huk głosu, który z Jego ust się wydobywa. Roznosi się on po całym niebie, światło błyskawicy mknie aż po krańce ziemi. Po niej huczy piorun-to Bóg grzmi swoim potężnym głosem. –zrobiła pauzę i spojrzała na Juliena. Pokiwał głową, dając jej sygnał, że ma czytać dalej. – Pieczętuje rękę każdego człowieka, aby wszyscy ludzie poznawali Jego dzieło…”
                Doczytała do końca i nagle w auli zapadła grobowa niemal cisza. Czas na refleksję. Lana zrozumiała, że przez ten fragment Wspólnota posyła ją, by stała się głosem Boga. A zatem miała przyprowadzić nowych powołanych, cieszyła się na to zadanie, choć wiedziała, że nie jest takie łatwe, na jakie mogłoby wyglądać. Wymaga wielu godzin, dni, a nawet lat…
                -Liszo –łagodny ton głosu Jess wyrwał ją z zamyślenia –zostaniesz z nami jeszcze tydzień.
                -A potem –dodał Julien – wyjedziesz z powrotem do Słowenii. Skończysz studia, zajmiesz się pracą. W swoim czasie poznasz Duszę.
                -Skąd będę wiedzieć, że to ona ?
                -Poznasz.
                -Poza tym –Jessica delikatnie musnęła palcami jej dłoń. Wyraźnie nie umiała pogodzić się z tym, że będą musiały się rozstać, choć takie uczucia nie przystały Dzieciom. W końcu żyły już wiecznie, a teraz muszą tylko dokończyć misję – przez kolejne pięć dni będziemy cię wtajemniczać. Z resztą wiesz już więcej, niż ci się wydaje.
                -A co z innymi Dziećmi z mojej inicjacji ? –uważała, że jej ciekawość jeszcze nie jest grzechem. W końcu spędziła z powołanymi prawie rok czasu, z niektórymi zdążyła się nawet zaprzyjaźnić.
                -Liszo – Julien nie był zachwycony, że o to zapytała. –Dzieci żyją i są piękne. Każde spełnia swoją misję. Nic więcej nie mogę ci powiedzieć.
                -Rozumiem, ale…
                -Już czas na śniadanie. Proszę wyjdź Liszo.
                -Jesteś piękna – Jess zgasiła świece i wokoło znów zapanowała ciemność. 


Kochani!
Dziś krótko, ale myślę, że wystarczająco :) Jeszcze jeden, może dwa rozdziały o Lanie, a potem wracamy do śledztwa. Cieszę się bardzo, że dalej tutaj zaglądacie, czekacie, komentujecie... jesteście wspaniali. Niestety zbliża się czas zaliczeń, sesji itd., więc rozdziały nie będą się już tak regularnie pojawiać, choć oczywiście będę się starać. Pamiętam o was i to własnie wy jesteście moim głównym źródłem motywacji! Jeszcze raz wielkie DZIEKUJĘ :*
Buziaki z (chciałaby napisać-słonecznej) stolicy!
Trzymajcie się i do następnego ;*

środa, 11 maja 2016

DZIECI HIOBA cz.II

„I później (…) Miał także siedmiu synów i trzy córki. Pierwszej dał na imię Gołąbka, drugiej Kwiat Cynamonu, trzeciej Szkatułka Karminu. W całym kraju nie można było znaleźć kobiet piękniejszych od córek Hioba. Ojciec dał im też prawo dziedziczenia na równi z braćmi.”
/Hi 42, 13-15/



Paryż, 7 sierpnia 2013

                -Julien ?
                Leżeli nadzy na miękkim, białym kocu. Gdyby wokoło nie panowała nieprzenikniona czerń nocy, dałoby się dostrzec na nim jeszcze kilka niewyraźnych czerwonych plam, które ktoś niedbale starał się zmyć czystą wodą. Ciepłe, letnie powietrze przenikało przez uchylone okno, sprawiając, że kochankowie nie potrzebowali żadnego wierzchniego okrycia.
Coś jednak nie pozwalało Lanie spać tej nocy.
-Julien ?
Mężczyzna leżał na brzuchu, oddychając miarowo. Jak zawsze miał twardy sen i cichy głos dziewczyny nie był w stanie wyciągnąć go z krainy Morfeusza. Lana usiadła więc po turecku obok niego i delikatnie zaczęła gładzić ręką jego plecy. Widziała zaledwie kontury jego delikatnego ciała, które chował zazwyczaj pod czarnym, skórzanym płaszczem, ale znała je na tyle dobrze, że, wędrując teraz po nim palcami, z łatwością omijała części pokryte bliznami, które w pewnym sensie stanowiły dla niej niedostępną strefę sacrum.
-Dziecko Hioba –powiedziała jakby sama do siebie i zamknęła oczy.
Inicjacja Juliena nie należała do tematów, o których chętnie opowiadał. Dziewczyna wiedziała więc tylko, że na samym początku wspólnotę tworzyła trójka osób: on, Jessica i kobieta, której prawdziwego imienia nigdy nie poznała. Za równo Jess jak i Julien mówili o niej „nasza Gołąbka”, dodając zazwyczaj, że była niesamowicie piękna i delikatna. I, choć mężczyzna starał się to zakamuflować, kilka razy dostrzegła, że na jej wspomnienie, jego oczy zachodziły łzami. Domyślała się więc, że musiało ich łączyć coś więcej, ale nigdy nie pytała o szczegóły ich znajomości. Podobnie z resztą jak nie pytała o jego życie przed inicjacją. „O tamtych sprawach się nie rozmawia” –jego głos, niesamowicie poważny i stanowczy, wybrzmiewał w jej głowie za każdym razem, kiedy na końcu języka pojawiało się pytanie o to, kim był, zanim został Julienem. Z czasem pogodziła się z tą aurą tajemniczości, która owiała ich relację. Przynajmniej jej też nikt nie kazał się zwierzać z przeszłości.
Gołąbka zmarła. Kolejna zdawkowa informacja i kolejna tajemnica. Bo z założenia inicjacja pierwszej trójki miała pozostać sekretem. Nikt do końca nie wiedział jak wyglądała, kiedy dokładnie się odbyła ani jakie żniwo ze sobą zabrała. Część powołanych nie wiedziała nawet, że Gołąbka istniała. Lana należała do nielicznych wtajemniczonych tylko dlatego, że Julien się w niej zakochał. Choć może lepiej powiedzieć, że ją wybrał. Na dodatek udało jej się zaprzyjaźnić z Jessicą, która nawet kiedyś, podczas ich wspólnych wycieczek po Paryżu, przez przypadek zwróciła się do niej „Gołąbko”, po czym szybko zakryła ręką usta, jakby wypowiedziała najgorsze bluźnierstwo, a Julien rzucił jej jedno z tych spojrzeń, w których tliła się karcąca iskra, potwierdzająca równocześnie jego dominację.
-Jesteś piękny –szepnęła mu nad uchem, wciągając do płuc zapach jego włosów. Lubiła te krótkie momenty, w których nie śmierdziały dymem.
Piękni byli tylko nowonarodzeni. I, choć Lana nie często miała z nimi do czynienia, bo zazwyczaj kilka dni po inicjacji opuszczali Dom, by „żyć wiecznie”, zauważyła, że zwyczajem było, iż często to sobie nawzajem powtarzali, jak gdyby te słowa miały stać się pewnego rodzaju błogosławieństwem. Teraz w końcu i ona mogła swobodnie porozumiewać się językiem Dzieci Hioba. I wiedziała, że ona również jest piękna.
Położyła głowę na jego plecach i widząc pierwsze, nieśmiałe promienie słońca, które zaczęły przebijać się przez szparę pomiędzy zasłonami, zasnęła.

                -Ty też jesteś piękna.
                Obudził ją, pochylając się nad nią i wypuszczając dym z papierosa prosto w jej twarz. Nie znosiła, kiedy tak robił, ale tym razem, oczarowana promiennym uśmiechem i milionem iskier w jego oczach, które rzadko można było w nich dostrzec, prawdopodobnie wybaczyłaby mu wszystko. Musiała przespać kilka dobrych godzin, bo w pokoju było już zupełnie jasno. Słyszała także dobiegający z przedpokoju gwar.
                -Podsłuchiwałeś ?-oparła się na łokciach i posłała w jego stronę figlarny uśmiech.
                -Mhm.
                -To dlaczego udawałeś, że śpisz ?
                -Bo lubię… –podał dziewczynie papierosa, widząc jej wygłodniały wzrok, który co chwilę uciekał w stronę jego fajki -…lubię, kiedy mówisz do mnie, myśląc, że śpię.
                -To nie fair!
                -Kochanie –zaciągnął się głęboko i, jak to miał w zwyczaju, wyrzucił z siebie, kłębiący się w płucach, dym, niczym ziejący ogniem smok – życie jest nie fair.
                Przez kilka minut siedzieli w milczeniu, dopalając swoje papierosy. Lana, choć nie cierpiała smrodu, jaki zostawiało po sobie palenie, nigdy nie udawała, że nie jest nałogowcem. Podobno, kiedy palisz dłużej, duszący zapach z czasem staje się dla ciebie niewyczuwalny. Musiała w takim razie być wyjątkiem potwierdzającym regułę.
                -Julien ? –tym razem ton jej głosu stał się poważny.
                -Tak ?
                -Dlaczego nazwałeś mnie „Lisza” ?
                -Nie wiem –powiedział to całkowicie szczerze, ale widać było, że nad czymś się zastanawia. -Przyszło mi to do głowy, kiedy spojrzałem na twoje jeszcze niezabliźnione nadgarstki. Nigdy nie będą gładkie*, ale twoja dusza-już na zawsze. Chciałem też by brzmiało trochę słowiańsko –uśmiechnął się. –Ale nie łudź się, że myślałem nad nim długo. Pojawiło się ot tak –pstryknął palcami – i już zostało.
                -Brzmi trochę –szukała w głowie odpowiedniego słowa, ale zawsze miała problem z nazywaniem dźwięków –hmm… ostro. Jak żyletka.
                -Tym lepiej, Liszo. Tym lepiej.


Paryż, 10 sierpnia 2013

                Lubiła przyglądać się sali jadalnej Domu, kiedy oświecały ją tylko ogromne świece, stojące wzdłuż podłużnych stołów, przy których raz dziennie zasiadali wspólnie. Nieliczne momenty, kiedy powołani mogli swobodnie porozmawiać z, przebywającymi jeszcze tutaj, Dziećmi, zawsze były dla Lany wyjątkowe. Nie zmieniło się to nawet po inicjacji. Teraz po prostu czuła się bardziej odpowiedzialna za losy dwudziestu, przeważnie młodych, ludzi, ubranych –w odróżnieniu od żyjących wiecznie- na czarno.
                -Mesjasz przyjdzie i weźmie do siebie tylko tych, którzy już teraz żyją na wieki! –głos Nassa, który jako jeden z pierwszych przeszedł inicjację i zgodził się zostać we wspólnocie, by kierować duszami powołanych, odbijał się echem od pustych, kamiennych ścian jadalni.
                -Je meprise mon existence! –odpowiedzieli chórem. Lanie zawsze to, wykrzykiwane głośno, hasło kojarzyło się z chrześcijańskim „Amen”, kończącym każdą modlitwę.
                Jednak wspólnota nigdy się nie modliła. Mesjasz nie oczekiwał na puste słowa, czcze obietnice czy zabobonne rytuały. Liczył na krew. A celem miało być życie wieczne, które osiągali już na ziemi. Tak jak Hiob. Różnica polegała na tym, że byli tylko jego dziećmi. Dziećmi, na które czeka śmierć z rąk szatana. Mogli ją jednak przezwyciężyć, sami się w niej zanurzając pełni żalu i pokory, ale jednocześnie pewni swego zwycięstwa. Gdy któregoś z tych elementów brakowało… śmierć ziemska zbierała plon.
                -Lisza! –przy jej boku nagle pojawiła się Jessica.
                -Witaj –pocałowały się w usta, co również stanowiło wśród wspólnoty pewien zwyczaj, po czym Jessica sięgnęła po dzban z winem.
                -Jak się czujesz ? –zapytała, radośnie się uśmiechając. Jej optymizm zawsze kojąco wpływał na Lanę. Nawet wtedy, gdy myślała, że dalej nie da już rady, uśmiech Jess sprawiał, że na nowo stawała do walki.
                -Wyśmienicie – w zasadzie nie kłamała. Odkąd przestały ją boleć nadgarstki, czuła, że w końcu żyje naprawdę.
                -Cieszę się –spojrzała jej w oczy i położyła rękę na jej ramieniu. –Naprawdę się cieszę, Liszo.
                -Jess ?
                -Tak ?
                -Jak myślisz, jak długo będę mogła tutaj zostać ?

                -Oj kochanie –podniosła kielich w jej stronę –pijemy teraz twoje zdrowie, a nie myślimy o przyszłości. Mamy na to całą wieczność. 

*Julien ma tutaj za pewne na myśli francuskie słowa: "lissage" -wygładzony lub "lisse" -gładki



Kochani!
Chciałam tylko przeprosić za długą nieobecność. Nie będę się usprawiedliwiać. Po prostu, jeśli tu jeszcze jesteście oczywiście, spróbujcie mi wybaczyć, że aż tak nadwyrężyłam waszą cierpliwość. 
Trzymajcie się ciepło, a maturzystom życzę połamania piór! 
Buziaki :*

niedziela, 24 kwietnia 2016

DZIECI HIOBA cz.I

Kochani!
Pozwólcie, że dziś wyjątkowo zacznę od krótkiej notki.
Wchodzimy właśnie w inną część "Zaginionej", która jest równocześnie retrospekcją dotyczącą... A z resztą, sami zobaczycie :) Będzie to kilka krótkich rozdziałów, zatytułowanych "DZIECI HIOBA". 
Początek wydaje się znajomy ?? ;)
Miłego czytania :*




Paryż, 25 lipca 2013r.

                Wiedziała, że nie jest sama bo w powietrzu dało się wyczuć zapach męskich perfum. Była pewna, że już kiedyś się z nim spotykała, ale teraz nie umiała sobie przypomnieć gdzie. Umysł nie pracował tak jakby sobie tego życzyła. Zamroczony silnymi lekami, z trudem łączył informacje, nie mówiąc już o kojarzeniu wspomnień z przeszłości z tym, co były jeszcze w stanie odbierać jej zmysły.
                Oprócz silnego piżmowego zapachu, czuła też zimno, które przenikało ją do szpiku kości. Nie pamiętała gdzie jest, ani dlaczego wokół panuje taki chłód. A może to tylko jej organizm w tak szybkim tempie tracił ciepło?  Na to pytanie też nie znała odpowiedzi.
                Leżała na czymś miękkim i delikatnym w dotyku, jednak nie mogła poruszyć żadną częścią ciała, a oczy łzawiły tak bardzo, że wolała je zamknąć. Raz czy dwa próbowała wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk ale najwidoczniej paraliż dosięgnął także krtań i struny głosowe. W jej głowie pojawiały się pytania bez odpowiedzi, które sprawiały,  że czuła się jeszcze bardziej bezbronna. Po czasie zrozumiała, że jest naga.
                -Lisza. Obudziłaś się.
                Ten głos. Niski baryton, podchodzący już prawie pod bas. Trochę podobny do głosu jej ojca, a jednak tak bardzo od niego różny. Chłodny, przepełniony nieodgadnionym bólem.
                Ból. Zimno. Ból…
                -Nie bój się. Udało się.
                Ale co się udało ? Chciała sobie przypomnieć. Resztkami sił zaczęła intensywnie szukać informacji w pamięci, jednak czuła tylko ogarniające ją poczucie pustki. Jej umysł zakryty był mgłą, tak gęstą, że nie potrafiła sobie nawet przypomnieć do kogo należy, odbijający się teraz echem od pustych ścian, głos. A przecież na pewno go znała. I znała ten zapach.
                -Spokojnie –poczuła, że ktoś przykłada rękę do jej czoła. Przypominało to ruch, jakim matka sprawdza, czy jej dziecko nie ma gorączki, jednak dłoń, która ją dotknęła, była szorstka i zimna. Poczuła jak po nagich plecach przechodzi ją dreszcz. Powinna się bać ?
                -Spokojnie –głos stał się bardziej stanowczy, choć dało się w nim wyczuć nikłą nutę troski. –Nie otwieraj oczu. Jeszcze nie.
                Ból.
                Jej nadgarstki płonęły. Nie potrafiła inaczej określić tego, co w tej chwili poczuła. Dalej nie mogła się poruszyć, a to tylko potęgowało, targające jej wnętrzem, uczucie, które rozprzestrzeniało się teraz miarowo na przedramiona, aż w końcu objęło całe ręce. Otworzyła usta. Chciała krzyczeć, wyć, błagać o pomoc. Żadnego dźwięku. Zrobiłaby teraz wszystko, byle tylko przestało tak strasznie piec.
                Co on jej zrobił ? I dlaczego ? Z oczu popłynęły łzy. Zaczęła łapać ustami powietrze. Zachłannie, szybko… I wtedy nagle ból ustał. Zemdlała.


Paryż, 31 lipca 2013r.

                -Witaj, Liszo. Spójrz, proszę na mnie.
                Obudził ją cichy, ale przeszywający aż do szpiku kości śpiew, nasuwający na myśl żałobny, cmentarny lament. Głosy o różnej barwie i różnym tonie zlewały się w jedną, smutną melodię, która sprawiała, że w jej głowie zaczęły budzić się pojedyncze wspomnienia. Zanuciła pod nosem i, ku jej zdziwieniu, w końcu udało jej się wydobyć z siebie jakiś dźwięk. Brzmiał nie do końca czysto, ale w naturalny sposób płynął dokładnie za linią melodyczną, narzuconą przez nieznanych towarzyszy zza ściany.
                Spróbowała poruszyć stopami. Nie była pewna, ile czasu minęło odkąd ostatni raz była przytomna: godzina, dzień, może dwa… Czas nie miał dla niej teraz znaczenia. Ważne, że nie czuła już bólu. I że w końcu wróciło czucie w nogach i rękach. Podniosła się powoli, wsparta na łokciach. Wciąż miała zamknięte oczy. Bała się, że kiedy je otworzy, okaże się, że otacza ją już zupełnie inny świat, niż ten, który zachowała w pamięci. Bała się, że umarła. Ale ten głos…
                -Otwórz oczy.
                Ten głos nie znosił sprzeciwu. Kilka razy, kiedy na chwilę odzyskiwała świadomość, też kazał jej spojrzeć. Jednak szybko odpływała z powrotem w krainę błogiej nieświadomości, z której nie umiała sama się wydostać. Tym razem było inaczej. Po raz pierwszy spokojnie i głęboko nabrała powietrza w płuca, a potem powoli podniosła powieki…
               

Paryż, 5 sierpnia 2013r.

                -Lana!
                Niska brunetka, ubrana tylko w długą, białą tunikę, podobną z resztą do tej, którą Lana znalazła obok swojego łóżka tego ranka, podbiegła do niej i rzuciła się jej na szyję. Odwzajemniła uścisk i uśmiechnęła się.
                -Jess – wyszeptała, wciągając do płuc słodki zapach włosów dziewczyny. –Udało się.
                -Wiem – odsunęła się nagle i zaczęła z uwagą przyglądać się Liszy, kiwając głową i uśmiechając się promieniście. –Julien powiedział mi wczoraj, że już wracasz. To jedna z najszybszych inicjacji, jakie pamiętam. Tak bardzo się cieszę, że jesteś.
                -Prawdę mówiąc ja też –przypomniała sobie jak jej wnętrzności zaciskały się z bólu jeszcze kilka dni temu i na samą myśl jedna, samotna łza spłynęła po jej policzku. Przyjaciółka delikatnie otarła ją palcem. –Dziękuję, że czekałaś.
               
                Inicjacja stanowiła przejście. Tak jak Hiob utracił swoje dzieci, tak i oni musieli zatracić się w pewien sposób w śmierci. Pozwalali starej krwi wypływać z ran, będących ostatnim śladem ich niedoskonałego, pełnego bólu i strachu życia. Życia, które Bóg oddał w ręce Szatana, nie licząc się z ich losem. Życia, które było pasmem upokorzeń i niekończącą się drogą naznaczoną cierpieniem.
                Lana zdecydowała się na nadgarstki. Już wcześniej, jako nastolatka, się cięła. Nie bała się. Wiedziała, że tym razem jest w towarzystwie przyjaciół i że tym razem to oni dokończą dzieła, zostawiając ją balansującą na cienkiej granicy dzielącej życie od śmierci. Wiedziała też, że jeśli uda jej się jej nie przekroczyć, to będzie żyła wiecznie jako nowe dziecko Hioba. Pragnęła tego bardziej niż czegokolwiek innego w swoim marnym, niespełna dwudziestoletnim życiu.
                Udało się.
                
                -Masz już imię ?
                -Julien zwracał się do mnie „Lisza” –spojrzała na świeże bandaże oplatające jej nadgarstki. Były śnieżnobiałe. Niewinne. Jak ona.
               -Zatem witaj, Liszo –Jessica stanęła na palcach i pocałowała ją w czoło. –Witaj, piękne Dziecko Hioba. 


środa, 20 kwietnia 2016

Rozdział XXII

                -Nareszcie!
                Nik Horvat stał pod drzwiami komisariatu, przyklejając się plecami do ściany. Pomimo czerwonej ze złości twarzy, wyglądał naprawdę zabawnie. Wyraźnie próbował uniknąć obficie padającego deszczu, ale jego wielki brzuch, który zazwyczaj raczył określać raczej jako mięsień piwny, uparcie wystawał poza niewielki obszar, który pozostawał suchy dzięki, staremu i w niektórych miejscach dziurawemu już, zadaszeniu.
                Anna złożyła swój nowy, czerwony parasol i zaczęła przeglądać zawartość przewieszonej przez ramię, sporej kopertówki.
                -Evy nie ma ? –zapytała, nie patrząc na komisarza. Siłowała się właśnie z zamkiem bocznej kieszonki.
                -Ma urlop –przekręcił się tak, że woda kapała teraz na jego plecy. Jedna kropla zabłądziła nagle za kołnierz starej, granatowej puchówki. –Cholerny deszcz!
                Anna pomyślała, że w zasadzie komisarz sam powinien zadbać o otwarcie posterunku, ale pytanie Horvata o to, gdzie są jego klucze, przyniosłoby taki sam efekt, jakby ktoś zapytał ją gdzie leży Bongao. Jak na złość czarna, skórzana torebka wyjątkowo nie chciała z nią dziś współpracować, za to deszcz zacinał coraz mocniej i dostrzegła, ze komisarz zaczął nerwowo tupać nogą. Zaklinała w myślach rzeczywistość, prosząc równocześnie jakąś nieokreśloną bliżej Siłę Wyższą o to, by dość pokaźny klucz z niebieską nasadką z logo słoweńskiej policji jednak się znalazł. Już dawno miała przypiąć go do swoich domowych, lecz odkąd pracowała z nimi Eva w zasadzie go nie potrzebowała.
                -Masz ten cholerny klucz ? –kurtka komisarza musiała pamiętać jeszcze czasy Jugosławii i wyglądała teraz jak bardzo stary i bardzo mokry worek na śmieci. Podała mu parasol, a sama założyła kaptur. Jej wierzchnie okrycie było w zdecydowanie lepszym stanie.
                -Muszę sprawdzić w samochodzie.
                Przebiegła przez parking. Na szczęście nie zaparkowała daleko. Szybko wślizgnęła się do środka. Od razu poczuła swój ulubiony odświeżacz powietrza o zapachu owoców leśnych. Zrobiła trzy głębokie wdechy i zajrzała do schowka.
                -Tu jesteś!
                Klucz leżał spokojnie obok starej paczki zwilgotniałych już chusteczek higienicznych. Anna sięgnęła po zgubę, ale kiedy trzymała ją już w palcach, czując jej zimno i nieznaczny ciężar, nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł…

                -Przykro mi, ale klucz musiał zostać w mieszkaniu. Możemy po niego podjechać. To dosłownie pięć minut drogi stąd –posłała komisarzowi niewinne spojrzenie.
                -My ? –wyobrażała sobie jakie wymyślne przekleństwa przeszły właśnie przez jego głowę. Spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby chciał wymierzyć jej solidny cios, trzymanym w sinej z zimna dłoni, parasolem.
                -No pomyślałam, że… -urwała, wciąż nieznacznie się uśmiechając –że komisarz nie ma ochoty dalej moknąć. Ale oczywiście mogę to załatwić sama.
                Odwróciła się i zaczęła iść w stronę samochodu. Była przekonana, że zaraz...
                -Poczekaj! –sunął w jej kierunku z miną adwokata, który właśnie przegrał w sądzie dziecinnie łatwą rozprawę. Wskazała mu zapraszającym gestem miejsce po stronie pasażera. –Baba za kółkiem... –spojrzała na niego pytającym wzrokiem, czekając aż wsiądzie. –Dobrze, dobrze. Nie będę tu stał i czekał aż ktoś zobaczy, że na tym przeklętym zadupiu komisarz nie może nawet w godnych warunkach dostać się na swój własny posterunek.
                Kiedy już wpakował swój gruby tyłek do samochodu, Anna uśmiechnęła się pod nosem i powoli docisnęła pedał gazu. W końcu postawiła na swoim. I złapała komisarza w pułapkę.

***

                -Chwila! –siedział wciśnięty w ten okropnie mały samochód, w którym na dodatek okropnie słodko cuchnęło i z uwagą obserwował zachowanie swojej podwładnej. Nigdy nie miał zaufania do innych kierowców. A już w szczególności do kobiet. –Gdzie ty do cholery jedziesz ?
                Kos zrobiła właśnie ostry zakręt i zatrzymała się na parkingu pod jedynym w Kranjskiej Gorze mini centrum handlowym, na który składały się trzy sklepy, cukiernia i mała, prywatna apteka, której, z tego co wiedział, miejscowi wróżyli rychłe bankructwo.
                -Mała przerwa –przekręciła kluczyk, gasząc silnik i uśmiechnęła się do niego w taki sposób, że miał ochotę sięgnąć po służbową pałkę.
                -Słucham ?
                -Pomyślałam, że miejscowa pracownia informatyczna już dawno nie była kontrolowana przez służby porządkowe. Zgodzi się pan ze mną, komisarzu ?
                O czym ona w ogóle mówi ? Przecież nigdy nie prowadzili podobnych kontroli. Nie był nawet pewien, czy do takowych mieli jakiekolwiek prawo. Popatrzył na nią szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnęła się ironicznie.
                Idiotka! Przecież wcale nie chodzi jej o żadną rewizję. Dopiero teraz przypomniał sobie o tych nieszczęsnych mailach, które ciągle leżały w jego śmietniku pod biurkiem.
                -Natychmiast wracamy na komisariat!
                -Nigdzie nie wracam –chwyciła za klamkę. –Jeśli pan komisarz sobie życzy, zostawię włączone radio. Myślę jednak –obniżyła ton głosu do szeptu –że ludzie szybko zauważa znudzonego swoją pracą policjanta i zaczną plotkować –popatrzyła na niego z wyższością, a ten głupi uśmieszek zszedł z jej twarzy. Miał ochotę udusić ją gołymi rękami. –A sprawa Lany, mimo wszystko, dalej budzi wśród miejscowych duże emocje. Ludzie nie są głupi, komisarzu.
                Nie są. I ty też chyba nie jesteś – pomyślał i wysiadł z samochodu. Zatrzasnął z całej siły drzwi i rozłożył parasol. Nie miał zamiaru się z nią dzielić. Jest młoda, to może sobie moknąć. Z resztą na swoje własne życzenie.
                -Prowadź!

***

                Horvat wszedł w swoją rolę lepiej, niż mogła się tego spodziewać. Jego lęk przed utratą szacunku w oczach opinii publicznej, nawet jeśli ograniczała się ona tylko do pięciotysięcznej populacji niewielkiego, słoweńskiego kurortu narciarskiego, jak zwykle okazał się idealnym argumentem. Komisarz grał pod jej dyktando, nawet jeśli nie do końca był tego świadomy.
                Anna umierała w duchu ze śmiechu, kiedy Horvat, wymachując biednej, wystraszonej sekretarce służbową legitymacją przed nosem, zażądał, by ta natychmiast zadzwoniła do swojego pracodawcy, bo są właśnie na zaawansowanym etapie międzynarodowego śledztwa, a informacje uzyskane od niego mogą okazać się kluczowe. Mówił to takim tonem, że dwie, stojące przy używanych komputerach na sprzedaż, kobiety odwróciły się w ich stronę, po czym szybko zaczęły coś szeptać między sobą i jedna z nich z uznaniem pokiwała głową.
                Kos tylko na to czekała. Teraz była już pewna, że zdobędzie to czego chce przy, mniej lub bardziej świadomej, aprobacie tego starego gbura. Zapomniała nawet o silnym bólu palca, który potęgowały zbyt ciasne i twarde buty.
                -Dzień dobry.
                W drzwiach stanął wysoki mężczyzna o silnych, barczystych ramionach i uśmiechnął się do swojej sekretarki, która cicho odetchnęła w tym momencie z ulgą.
                -W czym mogę państwu pomóc ?
                -Prowadzimy rutynową kontrolę, a przy okazji mamy kilka pytań –Horvat przejął inicjatywę, co wyraźnie zdumiało Annę.
                -Oczywiście –inspektor pamiętała, że kiedy pierwszy raz rozmawiała z miejscowym informatykiem, również był niezwykle miły i sprawiał wrażenie, że zna się dobrze na tym, co robi. –Zapraszam do biura. Panie przodem –otworzył drzwi do niewielkiego pomieszczenia po prawej stronie Anny i wpuścił ją do środka. Widziała, że komisarz się zawahał.
                -Zostanę tutaj i sprawdzę kilka rzeczy. Liczę, że pana sekretarka będzie tak miła i pokaże mi oprogramowanie i no… -podrapał się po skroni –no to wszystko, co trzeba.
                -Nie ma problemu, Inga na pewno odpowie na każde pytanie –uśmiechnął się nad ramieniem Horvata do swojej podwładnej, jak gdyby chcąc jej dodać otuchy. Anna już zaczęła współczuć blondynce. –Sama jest świetnym, choć dopiero początkującym informatykiem.
                Zamknął za sobą drzwi. Gabinet nie przypominał w żadnym stopniu stereotypowej pracowni informatyka. Anna miała raczej wrażenie jakby znalazła się w biurze wziętego architekta z wieloletnim stażem. Kolory ścian doskonale zgrywały się z meblami i fakturami materiałów, z których wykonane były zasłony i poduszki leżące na małej, skórzanej sofie. Dominowała szarość i biel, choć gdzieniegdzie stały czerwone dodatki. Jedną ścianę zajmowały różnorodne certyfikaty i dyplomy, oprawione w stylowe ramki. Oczywiście centralne miejsce zajmowało duże, mahoniowe biurko, na którym stały dwa monitory. Inspektor rozsiadła się wygodnie w fotelu naprzeciwko informatyka.
                -My chyba mieliśmy już przyjemność współpracować. Aspirant Kos, prawda ?
                -Inspektor. Tak, zostawiłam u pana laptop związany ze śledztwem.
                -Oczywiście. Miałem z nim trochę zabawy –uśmiechnął się przyjaźnie, podsuwając Annie talerzyk z ciasteczkami. –Liczę, że moja praca na coś się przydała ?
                -No tego nie miałam jeszcze możliwości sprawdzić –ugryzła kawałek smakołyku i czekała na reakcję rozmówcy. Liczyła co najmniej na dobrą wymówkę.
                -Nie ? –zmarszczył czoło. –Przecież wysłałem to wszystko faksem. Dostałem nawet informację zwrotną od… –przerzucił coś szybko palcem na trzymanym w ręce telefonie –niejakiej pani Evy Duh.
                Patrzył na nią pytającym wzrokiem. W Annie gotowało się ze złości. Horvat! Ten stary, zgrzybiały policjant od siedmiu boleści. To dlatego nie chciał jej pozwolić tutaj przyjechać wczoraj.
                -Kiedy to było ? –starała się opanować głos, choć miała ochotę krzyczeć.
                -22 marca. Poniedziałek.
                -Chyba mamy mały bałagan w dokumentacji –zacisnęła dłonie w pięści pod stołem, kiedy uświadomiła sobie, że to było dokładnie dzień przed wypadkiem Ceneta. –Czy mógłby pan pokazać mi te pliki. Może z dodatkowym komentarzem więcej uda się wyłapać.
                Sztuczny uśmiech przykleił się do jej twarzy. Mężczyzna dalej patrzył na nią z lekkim politowaniem, ale szybko podłączył telefon do jakiegoś kabelka, stuknął kilka razy myszką i odwrócił monitor w stronę Anny.
                -Proszę. Skoro pani tego wcześniej nie widziała, to powiem tylko, że wyciągałem te pliki z dysku. Ktoś kilkakrotnie próbował się ich pozbyć, ale na szczęście nie nagrał nic w ich miejsce i mogłem spokojnie je odzyskać –podsunął Annie podkładkę z myszką. –Zdjęcia, o ile data w aparacie była dobrze ustawiona, są mniej więcej sprzed trzech lat.
                Przesuwała powoli suwakiem w dół. Zdjęcia były bardzo podobne do tego, które Cene dostał od rodziców Kosir. Wszystkie z Paryża. Na żadnym Lana nawet nie próbowała ukryć swoich blizn. Na niektórych wręcz się nimi chwaliła. Jedno z nich było wykadrowane tak, żeby wyglądało jakby Kosir nabijała swój zakrwawiony nadgarstek na szczyt piramidy Luwru. Anna zamrugała kilkukrotnie. Zaczęła się zastanawiać, jak Horvat mógł to zignorować…
                -Ile tego jest ?
                -30 zdjęć i kilka maili.
                -Świetnie –westchnęła głęboko. –Mogę zobaczyć te wiadomości ?
                -Jasne.
                Zaczęła czytać. Czuła, że pocą jej się palce…
                -Wiadomo z kiedy są  ?
                -Daty na górze.
                -A faktycznie –cztery miesiące. –Dziękuję.
               


Lisza!
Już czas. Działaj.
„Pan rzekł do szatana: Oto wszystko, co do niego należy, jest w twojej mocy. Ale nie podnoś ręki na niego samego”.
Je meprise mon existence


                Następne były już wysyłane przez „Liszę”. Tylko dwie, krótkie wiadomości. Żadnej odpowiedzi. Anna spisała do notatnika adres odbiorcy.


Cześć. Jestem Lisza. Nie znamy się, chociaż ja ciągle mogę Cię obserwować.
Odezwij się.


Byłeś dzisiaj tam, gdzie chodzisz tylko wtedy, kiedy chcesz popłakać.
Co się stało ?
Odpowiedz. Lisza.



                O co w tym do cholery chodzi ?
                -Może to pan dla mnie wydrukować ? –ciągle nie odrywała wzroku od treści maili.
                -Chwilka.
                Włączył drukarkę. Maszyna szybko wypluwała kolejne strony, zadrukowane zdjęciami i tekstem. Podał jej gotowy plik i uśmiechnął się przyjaźnie.
                -Mogę w czymś jeszcze pani inspektor pomóc ?
                -Tak. Potrzebuję sprawdzić jedną stronę. Jednak dostęp do niej ogranicza francuska blokada.
                -Zaraz to sprawdzę. Może pani wpisać adres ? –podsunął jej klawiaturę. Anna znała link na pamięć.

                Chwilę później do jej wydruków dołączyły print screeny francuskiego bloga zatytułowanego „Les Enfants de Job”.
                Dzieci Hioba…


***


„Twoi synowie i córki jedli i pili wino w domu najstarszego syna. Nagle od strony pustyni nadciągnął gwałtowny wicher, wstrząsnął czterema narożnikami domu, zawalił go na dzieci i wszystkie zginęły.”
/Hi 1, 18-19/



Kochani !
Z małym poślizgiem, ale za to trochę więcej niż zwykle :)
Licznik wyświetleń zbliża się do 10 tys.!! Z tej okazji stawiam wszystkim czytelnikom piwo (nieletnim soczek), o ile oczywiście odwiedzicie mnie w naszej pięknej stolicy :D 
Coraz bliżej do końca ... 
Dziękuję, że jesteście ze mną :* 
Do weekendu !