środa, 25 maja 2016

DZIECI HIOBA cz. IV

Paryż, 8 września 2013

                Szła sama opustoszałym korytarzem. Reszta mieszkańców Domu pewnie jeszcze spała albo, obudzona pierwszymi, słonecznymi refleksami, przebijającymi się przez witrażowe okna dormitorium dla powołanych, odmawiała poranne lamentacje. Dookoła panowała niczym niezamącona cisza, a chłód bijący od grubych kamiennych ścian sprawiał, że Lana czuła się tego ranka wyjątkowo rześko.
                Za cztery dni znów będę w Słowenii –to ta myśl obudziła ją, zanim jeszcze do jej osobistej sypialni przyniesiono śniadanie i czystą szatę. Od czasu rozmowy z Jessicą i Julienem nie mogła już uczestniczyć otwarcie w życiu Wspólnoty. Zaawansowane przygotowanie do powrotu do świata, zmusiło ją do pustelniczego życia, które-szczególnie na początku-wydawało się nie do przejścia dla jej nowej, otwartej natury, odkrytej po inicjacji. Z czasem jednak nauczyła się dostrzegać plusy całej tej sytuacji, wyobrażając sobie nawet, że po powrocie zaszyje się gdzieś w niższych partiach jej ukochanych Alp, a jej jedynym towarzyszem będzie wysłużony egzemplarz Księgi Hioba z aneksem zawierającym opisy wizji Mesjasza, spisane kilka lat temu przez Juliena- swoisty „nowy testament” Dzieci Hioba. Kiedy jednak zwierzyła się ze swoich przemyśleń Nassowi, który teraz pełnił wobec niej rolę kogoś pokroju osobistego spowiednika, ten kategorycznie sprzeciwił się jej samotnemu życiu. „Twoja misja jest inna, Liszo” – powtarzał uparcie, aż w końcu słowa te pojawiały się w jej umyśle, niczym czerwona lampka ostrzegawcza, za każdym razem, gdy zaczynała snuć marzenia o Alpach.
                -Znajdę Duszę –wyszeptała i uśmiechnęła się do siebie. Nie istniała chyba żadna bardziej odpowiedzialna rola niż wybranie, a potem poprowadzenie Duszy do Wiecznego Życia.
                Otworzyła drzwi do auli, w której czekała już na nią Jessica.

                -…musisz poznać lepiej niż kogokolwiek wcześniej – Lana uwielbiała ton głosu swojej przyjaciółki, który przywodził jej na myśl ciepłe, chrupiące, pszenne bułeczki. Nie miała pojęcia, skąd wzięło się w jej głowie to porównanie, ale kiedy kilka miesięcy wcześniej powiedziała o nim Julienowi, stwierdził, że ją rozumie. Nie mogło być więc aż tak dziwaczne, na jakie -na pierwszy rzut oka-wyglądało. –…nic, co związane z Duszą nie może być ci obce ani…
                Jess przerwała i spojrzała na nią uważnie.
                -Lisza, czy ty mnie w ogóle słuchasz ?
                -Tak – na policzkach Lany pojawił się rumieniec. –Przepraszam.
                Wiedziała, że jej mentorka robiła wszystko, by mogła jak najlepiej pełnić misję, ale patrząc na nią, nie mogła powstrzymać przewijających się przed jej oczami obrazów wspomnień, związanych z Jessicą i życiem w Domu. Przez chwilę czuła nawet naganne uczucie tęsknoty. A przecież pierwsza zasada udanej inicjacji brzmiała mniej więcej tak : „nie będziesz tęsknić za niczym, bo czas to pojęcie ziemskie, a ty już na zawsze żyjesz w Wieczności”.
                -Wyłącz te myśli – jej rozmówczyni od zawsze świetnie czytała z ludzkich reakcji i zachowań. W zasadzie nie dało się mieć przed nią tajemnic. –Pamiętaj, że Wspólnota oddycha jednym tlenem, nie ważne jak daleko od siebie znajdą się jej poszczególne członki.
                -Co to znaczy ?
                -Że cokolwiek by się nie stało, już nigdy nie będziesz osobnym bytem. Będziesz Wspólnotą. Na zawsze. W każdym z nas jest pełnia, a zarazem część.
                -Coś jak katolicka Trójca ? –zaczęła się zastanawiać, dlaczego te pytania pojawiał się w jej głowie dopiero teraz.
                -Nie do końca –Lana nie mogła sobie przypomnieć, do jakiego wyznania należała wcześniej Jess. Pamiętała jednak, że na pewno, w przeciwieństwie do niej – wiecznie poszukującej agnostyczki, choć ochrzczonej jako dziecko przez rodziców na katoliczkę, była mocno związana ze swoim wcześniejszym Kościołem. –Choć to coś pokrewnego. Każde dziecko nosi w duszy odbicie całości Idei Wspólnoty. A Wspólnota składa się z poszczególnych Dzieci. Rozumiesz ?
                -Staram się –uśmiechnęła się delikatnie. –A jak jest z nowymi Duszami ? Są we Wspólnocie jeszcze luki przeznaczone na nich ?
                -To już w zasadzie jest tajemnica Mesjasza, Liszo.
                Tak, Lana już nieraz czytała o owej tajemnicy. Wielu rzeczy nie była w stanie pojąć, ale wierzyła, że kiedyś Wspólnota pozna całą prawdę i również dla niej to, co niezrozumiałe, stanie się w końcu jasne. Nikt na przykładnie obecnie  nie wie, jak wiele osób jest powołanych by żyć wiecznie, ani kiedy rozpocznie się era zejścia Mesjasza do krainy Dzieci. Te sprawy ciągle pozostają ukryte.
                Lana czuła, że musi zapytać o coś jeszcze.
                -Jess ?
                -Tak ?
                -Kiedy znów się spotkamy ?
                -Julien nie były zachwycony, że o to pytasz –Jessica spuściła wzrok.
                -Wiem, ale…
                -Lisza –ciągle na nią nie patrzyła, wbijając uparcie wzrok w swoje paznokcie. –Posłuchaj, co jakiś czas Julien wysyła mnie, bym sprawdziła, jak radzą sobie Dzieci. Nigdy na zbyt długo. Ale nie ma pewności , że dowiesz się, że cię obserwuję.
                -Obiecaj –Lana chwyciła przyjaciółkę za rękę mocniej, niż pierwotnie planowała, czym w końcu zmusiła dziewczynę, by na nią spojrzała. –Obiecaj, że dasz mi znak.
                Przez kilka sekund patrzyły na siebie w milczeniu. W końcu Francuzka odwróciła głowę w drugą stronę, jak gdyby coś zainteresowało ją nagle w nagiej ścianie zimnej, starej komnaty i –ku zdziwieniu Lany- odezwała się po słoweńsku:
                -Nie mogę.
                Czy przez chwilę Lana widziała w jej oczach smutek ? Nie, to niemożliwe. Przecież są piękne… i szczęśliwe.


Paryż, 11 września 2013

                Późny wieczór. Słońce powoli chowało się za horyzontem, ale nagrzana po upalnym lecie ziemia, wciąż oddawała jeszcze niezliczone pokłady ciepła, więc Lana mogła spokojnie w samej tylko szacie siedzieć na tarasie widokowym Domu, z którego rozpościerał się widok na budzący się dopiero do życia, nocny Paryż. Piękny, tajemniczy, a jednocześnie tak bliski jej sercu obraz przypomniał jej zasłyszane kiedyś słowa Victora Hugo: „Wszystko, co istnieje w dowolnym miejscu na ziemi, istnieje też w Paryżu”. To tutaj poznała Juliena, tu została powołana i tutaj przeszła długą, trudną, a równocześnie tak piękną drogę do Życia.
                Ostatni raz mogła spokojnie zaciągnąć się francuskim powietrzem. Aby lepiej go poczuć, zrezygnowała nawet z papierosa.  Jutro rano w pośpiechu pojedzie taksówką na lotnisko, by po niecałych dwóch godzinach wylądować  w Lublanie. Julien i Jess zadbają o to, by nie miała ani chwili na zastanowienie. Ani chwili by zwątpić. W zasadzie była im za to wdzięczna. Sama była wciąż za słaba.
                Nagle usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się.
                -Witaj Piękna –Julien uśmiechał się w taki sposób, w jaki rodzic uśmiecha się na widok swojego dawno niewidzianego dziecka. Odwzajemniła uśmiech.
    -Mogę ? –wskazał na puste krzesło obok niej.
                -Tak, proszę.
                Kiedy usiadł obok niej, chwyciła jego dłoń, dokładnie tak, jak robiła przed inicjacją. Kiedyś siadali tutaj razem i w milczeniu podziwiali nocne niebo, albo odbijające się w Sekwanie światła miasta, które mimo tego, że należały do śmiertelnego świata, dla tej dwójki były w pewien sposób przejawem wiecznego piękna, które ogarnie ziemię po przyjściu Mesjasza.
                -Dziękuję, że przyszedłeś.
                Spojrzał na nią i delikatnie, jak gdyby robił to po raz pierwszy, pocałował ją w usta.
                Tej nocy kochali się jak nigdy wcześniej.
                Dzieci Hioba.

środa, 18 maja 2016

DZIECI HIOBA cz. III

Paryż, 1 września 2013

                Czarne nuty kontrastowały ze śnieżnobiałym papierem, tworząc na nim wzory, które, gdy Lana mrużyła oczy, wydawały się jej nieziemsko piękne i pełne, niczym nie zaburzonej, harmonii. Lecz jeszcze piękniejszy był śpiew, który wydobywał się z, wyćwiczonych wielogodzinnymi próbami, młodych gardeł powołanych. Cztery głosy, na które rozpisano fragment trzeciego rozdziału Księgi Hioba, odbijały się od pustych kamiennych ścian, by po chwili złączyć się w jedną, pełną zadumy melodię, która przenikała słuchaczy do szpiku kości, sprawiając, że Lana aż drżała w środku.
               
                „Bo łzy stały się moim chlebem,
                A mój jęk rozlewa się jak woda.
                Bo opanowało mnie przerażenie
                I spadło na mnie to, czego się bałem.
                Nie mam chwili spokoju ani wytchnienia,
                Jeszcze nie ochłonąłem, a znów zjawia się trwoga.”

                Pomyślała o tym, że jeszcze niedawno sama z ciarkami na plecach śpiewała z innymi powołanymi. Tamta rzeczywistość wydała jej się taka odległa i niedostępna. Już nigdy nie wróci do tamtego życia. A może lepiej -do tamtej śmierci. Bo naprawdę żyje dopiero teraz.

               
Paryż, 5 września 2013

                -Liszo, musimy porozmawiać –Julien obudził ją pocałunkiem, kładąc obok niej na dywanie czystą, białą szatę. –Przyjdź do auli, kiedy się ubierzesz.
                Od kilku dni przeczuwała, że w końcu musi to nastąpić. I tak mieszkała tu zdecydowanie dłużej niż inne Dzieci Hioba. Nie licząc oczywiście Nassa, Jess i Juliena, którzy kierowali duszami i usługiwali przy inicjacjach.  Na początku wydawało jej się, że być może jej również pozwolą zostać, jednak kiedy trzy dni temu jej kochanek przedstawił wspólnocie swoją nową wybrankę, marzenia o pozostaniu w Domu prysły niczym mydlana bańka, która wzniosła się na tyle wysoko, że nie mogła już wytrzymać naporu powietrza.
Nie było jej jednak smutno. W zasadzie nie czuła obecnie nic, co przypominałoby wcześniejszy ból, którego doświadczała w śmiertelnym życiu. Annabelle była piękna, choć do słowiańskiej, delikatnej urody Lany wiele jej brakowało. Mimo to, dziewczyna cieszyła się, że wybranka Juliena sprawiała wrażenie silnej i nieugiętej. Miała pewność, że nie ulegnie śmierci, a jej mentor znów będzie się cieszył życiem kolejnej ukochanej osoby. W pewien sposób i ona pokochała już Annabelle. Była w końcu jej młodszą siostrą. I następczynią.

                -Julien ?
                Odsunęła ciężkie drzwi i weszła do ciemnego pomieszczenia. Jej  wzrok stopniowo przyzwyczajał się do panującego w środku półmroku i w końcu udało jej się dostrzec dwie postaci w długich, białych szatach z kapturami, siedzące za stołem na końcu sali.
                -Wejdź.
                Podobnie zaczynała się inicjacja. Była pewna, że to Julien i Jessica są tajemniczymi, zakapturzonymi postaciami. Trzecie krzesło jak zwykle symbolicznie pozostawało puste. Bo o ile o tych, którzy nie przeszli inicjacji i tym samym okazali się ulegli śmierci, szybko zapominano, o tyle Gołąbki nie sposób było wymazać z historii Domu. Stanowiła jej nieodłączną część, choćby tylko w umysłach tej dwójki.
                Lana powoli podeszła do stołu, uważając by nie potknąć się o coś po drodze. Kiedy dotarła do stołu poczuła zapach kadzidła, pomieszany z czymś, czego nie umiała określić. Był to jednak zapach bardzo przyjemny, odrobinę przypominający różany olejek, który kiedyś, bardzo dawno temu, jej mama dolewała do wody, tworząc pięknie pachnącą, gęstą pianę. Teraz jednak Lana nie miała już rodziców. Ta nowa rzeczywistość nie była w żaden sposób z nimi związana. Niczego jednak nie żałowała.
                -Witaj –oboje równocześnie wstali od stołu, obeszli go i stanęli po dwóch stronach Lany, kładąc na jej policzkach delikatne pocałunki. –Usiądź.
                Sami również wrócili na miejsce, a Jessica zapaliła trzy świece stojące obok siebie na małym, pozłacanym świeczniku. Ciepłe światło zaczęło odbijać się w szklanym żyrandolu, wiszącym nad ich głowami i Lana pomyślała, że dokładnie tak wygląda teraz jej dusza – rozświetlona milionami iskier, sprawiających, że życie wychodzi z ciemnej komnaty udręki.
                -Najpierw Księga –Julien podał jej ciężki, stary wolumin, który do tej pory widziała tylko raz. Kiedy pierwszy raz nacinała nadgarstki, Jess czytała z niego lamentacje Hioba. Teraz przesłanie należało do niej. Czuła, że Julien wybrał je nieprzypadkowo.
                - „Dlatego drży moje serce i usiłuje wyrwać się ze mnie. Wsłuchajcie się uważnie w huk głosu, który z Jego ust się wydobywa. Roznosi się on po całym niebie, światło błyskawicy mknie aż po krańce ziemi. Po niej huczy piorun-to Bóg grzmi swoim potężnym głosem. –zrobiła pauzę i spojrzała na Juliena. Pokiwał głową, dając jej sygnał, że ma czytać dalej. – Pieczętuje rękę każdego człowieka, aby wszyscy ludzie poznawali Jego dzieło…”
                Doczytała do końca i nagle w auli zapadła grobowa niemal cisza. Czas na refleksję. Lana zrozumiała, że przez ten fragment Wspólnota posyła ją, by stała się głosem Boga. A zatem miała przyprowadzić nowych powołanych, cieszyła się na to zadanie, choć wiedziała, że nie jest takie łatwe, na jakie mogłoby wyglądać. Wymaga wielu godzin, dni, a nawet lat…
                -Liszo –łagodny ton głosu Jess wyrwał ją z zamyślenia –zostaniesz z nami jeszcze tydzień.
                -A potem –dodał Julien – wyjedziesz z powrotem do Słowenii. Skończysz studia, zajmiesz się pracą. W swoim czasie poznasz Duszę.
                -Skąd będę wiedzieć, że to ona ?
                -Poznasz.
                -Poza tym –Jessica delikatnie musnęła palcami jej dłoń. Wyraźnie nie umiała pogodzić się z tym, że będą musiały się rozstać, choć takie uczucia nie przystały Dzieciom. W końcu żyły już wiecznie, a teraz muszą tylko dokończyć misję – przez kolejne pięć dni będziemy cię wtajemniczać. Z resztą wiesz już więcej, niż ci się wydaje.
                -A co z innymi Dziećmi z mojej inicjacji ? –uważała, że jej ciekawość jeszcze nie jest grzechem. W końcu spędziła z powołanymi prawie rok czasu, z niektórymi zdążyła się nawet zaprzyjaźnić.
                -Liszo – Julien nie był zachwycony, że o to zapytała. –Dzieci żyją i są piękne. Każde spełnia swoją misję. Nic więcej nie mogę ci powiedzieć.
                -Rozumiem, ale…
                -Już czas na śniadanie. Proszę wyjdź Liszo.
                -Jesteś piękna – Jess zgasiła świece i wokoło znów zapanowała ciemność. 


Kochani!
Dziś krótko, ale myślę, że wystarczająco :) Jeszcze jeden, może dwa rozdziały o Lanie, a potem wracamy do śledztwa. Cieszę się bardzo, że dalej tutaj zaglądacie, czekacie, komentujecie... jesteście wspaniali. Niestety zbliża się czas zaliczeń, sesji itd., więc rozdziały nie będą się już tak regularnie pojawiać, choć oczywiście będę się starać. Pamiętam o was i to własnie wy jesteście moim głównym źródłem motywacji! Jeszcze raz wielkie DZIEKUJĘ :*
Buziaki z (chciałaby napisać-słonecznej) stolicy!
Trzymajcie się i do następnego ;*

środa, 11 maja 2016

DZIECI HIOBA cz.II

„I później (…) Miał także siedmiu synów i trzy córki. Pierwszej dał na imię Gołąbka, drugiej Kwiat Cynamonu, trzeciej Szkatułka Karminu. W całym kraju nie można było znaleźć kobiet piękniejszych od córek Hioba. Ojciec dał im też prawo dziedziczenia na równi z braćmi.”
/Hi 42, 13-15/



Paryż, 7 sierpnia 2013

                -Julien ?
                Leżeli nadzy na miękkim, białym kocu. Gdyby wokoło nie panowała nieprzenikniona czerń nocy, dałoby się dostrzec na nim jeszcze kilka niewyraźnych czerwonych plam, które ktoś niedbale starał się zmyć czystą wodą. Ciepłe, letnie powietrze przenikało przez uchylone okno, sprawiając, że kochankowie nie potrzebowali żadnego wierzchniego okrycia.
Coś jednak nie pozwalało Lanie spać tej nocy.
-Julien ?
Mężczyzna leżał na brzuchu, oddychając miarowo. Jak zawsze miał twardy sen i cichy głos dziewczyny nie był w stanie wyciągnąć go z krainy Morfeusza. Lana usiadła więc po turecku obok niego i delikatnie zaczęła gładzić ręką jego plecy. Widziała zaledwie kontury jego delikatnego ciała, które chował zazwyczaj pod czarnym, skórzanym płaszczem, ale znała je na tyle dobrze, że, wędrując teraz po nim palcami, z łatwością omijała części pokryte bliznami, które w pewnym sensie stanowiły dla niej niedostępną strefę sacrum.
-Dziecko Hioba –powiedziała jakby sama do siebie i zamknęła oczy.
Inicjacja Juliena nie należała do tematów, o których chętnie opowiadał. Dziewczyna wiedziała więc tylko, że na samym początku wspólnotę tworzyła trójka osób: on, Jessica i kobieta, której prawdziwego imienia nigdy nie poznała. Za równo Jess jak i Julien mówili o niej „nasza Gołąbka”, dodając zazwyczaj, że była niesamowicie piękna i delikatna. I, choć mężczyzna starał się to zakamuflować, kilka razy dostrzegła, że na jej wspomnienie, jego oczy zachodziły łzami. Domyślała się więc, że musiało ich łączyć coś więcej, ale nigdy nie pytała o szczegóły ich znajomości. Podobnie z resztą jak nie pytała o jego życie przed inicjacją. „O tamtych sprawach się nie rozmawia” –jego głos, niesamowicie poważny i stanowczy, wybrzmiewał w jej głowie za każdym razem, kiedy na końcu języka pojawiało się pytanie o to, kim był, zanim został Julienem. Z czasem pogodziła się z tą aurą tajemniczości, która owiała ich relację. Przynajmniej jej też nikt nie kazał się zwierzać z przeszłości.
Gołąbka zmarła. Kolejna zdawkowa informacja i kolejna tajemnica. Bo z założenia inicjacja pierwszej trójki miała pozostać sekretem. Nikt do końca nie wiedział jak wyglądała, kiedy dokładnie się odbyła ani jakie żniwo ze sobą zabrała. Część powołanych nie wiedziała nawet, że Gołąbka istniała. Lana należała do nielicznych wtajemniczonych tylko dlatego, że Julien się w niej zakochał. Choć może lepiej powiedzieć, że ją wybrał. Na dodatek udało jej się zaprzyjaźnić z Jessicą, która nawet kiedyś, podczas ich wspólnych wycieczek po Paryżu, przez przypadek zwróciła się do niej „Gołąbko”, po czym szybko zakryła ręką usta, jakby wypowiedziała najgorsze bluźnierstwo, a Julien rzucił jej jedno z tych spojrzeń, w których tliła się karcąca iskra, potwierdzająca równocześnie jego dominację.
-Jesteś piękny –szepnęła mu nad uchem, wciągając do płuc zapach jego włosów. Lubiła te krótkie momenty, w których nie śmierdziały dymem.
Piękni byli tylko nowonarodzeni. I, choć Lana nie często miała z nimi do czynienia, bo zazwyczaj kilka dni po inicjacji opuszczali Dom, by „żyć wiecznie”, zauważyła, że zwyczajem było, iż często to sobie nawzajem powtarzali, jak gdyby te słowa miały stać się pewnego rodzaju błogosławieństwem. Teraz w końcu i ona mogła swobodnie porozumiewać się językiem Dzieci Hioba. I wiedziała, że ona również jest piękna.
Położyła głowę na jego plecach i widząc pierwsze, nieśmiałe promienie słońca, które zaczęły przebijać się przez szparę pomiędzy zasłonami, zasnęła.

                -Ty też jesteś piękna.
                Obudził ją, pochylając się nad nią i wypuszczając dym z papierosa prosto w jej twarz. Nie znosiła, kiedy tak robił, ale tym razem, oczarowana promiennym uśmiechem i milionem iskier w jego oczach, które rzadko można było w nich dostrzec, prawdopodobnie wybaczyłaby mu wszystko. Musiała przespać kilka dobrych godzin, bo w pokoju było już zupełnie jasno. Słyszała także dobiegający z przedpokoju gwar.
                -Podsłuchiwałeś ?-oparła się na łokciach i posłała w jego stronę figlarny uśmiech.
                -Mhm.
                -To dlaczego udawałeś, że śpisz ?
                -Bo lubię… –podał dziewczynie papierosa, widząc jej wygłodniały wzrok, który co chwilę uciekał w stronę jego fajki -…lubię, kiedy mówisz do mnie, myśląc, że śpię.
                -To nie fair!
                -Kochanie –zaciągnął się głęboko i, jak to miał w zwyczaju, wyrzucił z siebie, kłębiący się w płucach, dym, niczym ziejący ogniem smok – życie jest nie fair.
                Przez kilka minut siedzieli w milczeniu, dopalając swoje papierosy. Lana, choć nie cierpiała smrodu, jaki zostawiało po sobie palenie, nigdy nie udawała, że nie jest nałogowcem. Podobno, kiedy palisz dłużej, duszący zapach z czasem staje się dla ciebie niewyczuwalny. Musiała w takim razie być wyjątkiem potwierdzającym regułę.
                -Julien ? –tym razem ton jej głosu stał się poważny.
                -Tak ?
                -Dlaczego nazwałeś mnie „Lisza” ?
                -Nie wiem –powiedział to całkowicie szczerze, ale widać było, że nad czymś się zastanawia. -Przyszło mi to do głowy, kiedy spojrzałem na twoje jeszcze niezabliźnione nadgarstki. Nigdy nie będą gładkie*, ale twoja dusza-już na zawsze. Chciałem też by brzmiało trochę słowiańsko –uśmiechnął się. –Ale nie łudź się, że myślałem nad nim długo. Pojawiło się ot tak –pstryknął palcami – i już zostało.
                -Brzmi trochę –szukała w głowie odpowiedniego słowa, ale zawsze miała problem z nazywaniem dźwięków –hmm… ostro. Jak żyletka.
                -Tym lepiej, Liszo. Tym lepiej.


Paryż, 10 sierpnia 2013

                Lubiła przyglądać się sali jadalnej Domu, kiedy oświecały ją tylko ogromne świece, stojące wzdłuż podłużnych stołów, przy których raz dziennie zasiadali wspólnie. Nieliczne momenty, kiedy powołani mogli swobodnie porozmawiać z, przebywającymi jeszcze tutaj, Dziećmi, zawsze były dla Lany wyjątkowe. Nie zmieniło się to nawet po inicjacji. Teraz po prostu czuła się bardziej odpowiedzialna za losy dwudziestu, przeważnie młodych, ludzi, ubranych –w odróżnieniu od żyjących wiecznie- na czarno.
                -Mesjasz przyjdzie i weźmie do siebie tylko tych, którzy już teraz żyją na wieki! –głos Nassa, który jako jeden z pierwszych przeszedł inicjację i zgodził się zostać we wspólnocie, by kierować duszami powołanych, odbijał się echem od pustych, kamiennych ścian jadalni.
                -Je meprise mon existence! –odpowiedzieli chórem. Lanie zawsze to, wykrzykiwane głośno, hasło kojarzyło się z chrześcijańskim „Amen”, kończącym każdą modlitwę.
                Jednak wspólnota nigdy się nie modliła. Mesjasz nie oczekiwał na puste słowa, czcze obietnice czy zabobonne rytuały. Liczył na krew. A celem miało być życie wieczne, które osiągali już na ziemi. Tak jak Hiob. Różnica polegała na tym, że byli tylko jego dziećmi. Dziećmi, na które czeka śmierć z rąk szatana. Mogli ją jednak przezwyciężyć, sami się w niej zanurzając pełni żalu i pokory, ale jednocześnie pewni swego zwycięstwa. Gdy któregoś z tych elementów brakowało… śmierć ziemska zbierała plon.
                -Lisza! –przy jej boku nagle pojawiła się Jessica.
                -Witaj –pocałowały się w usta, co również stanowiło wśród wspólnoty pewien zwyczaj, po czym Jessica sięgnęła po dzban z winem.
                -Jak się czujesz ? –zapytała, radośnie się uśmiechając. Jej optymizm zawsze kojąco wpływał na Lanę. Nawet wtedy, gdy myślała, że dalej nie da już rady, uśmiech Jess sprawiał, że na nowo stawała do walki.
                -Wyśmienicie – w zasadzie nie kłamała. Odkąd przestały ją boleć nadgarstki, czuła, że w końcu żyje naprawdę.
                -Cieszę się –spojrzała jej w oczy i położyła rękę na jej ramieniu. –Naprawdę się cieszę, Liszo.
                -Jess ?
                -Tak ?
                -Jak myślisz, jak długo będę mogła tutaj zostać ?

                -Oj kochanie –podniosła kielich w jej stronę –pijemy teraz twoje zdrowie, a nie myślimy o przyszłości. Mamy na to całą wieczność. 

*Julien ma tutaj za pewne na myśli francuskie słowa: "lissage" -wygładzony lub "lisse" -gładki



Kochani!
Chciałam tylko przeprosić za długą nieobecność. Nie będę się usprawiedliwiać. Po prostu, jeśli tu jeszcze jesteście oczywiście, spróbujcie mi wybaczyć, że aż tak nadwyrężyłam waszą cierpliwość. 
Trzymajcie się ciepło, a maturzystom życzę połamania piór! 
Buziaki :*