piątek, 24 marca 2017

Splamiona czyli...WRACAM :)

Dzień dobry, dobry wieczór !
Chyba wracam. I to z kolejną, może trochę krótszą częścią Zaginionej.
Czyżby Anna jednak przeżyła ? :o

http://splamionawsrodskokow.blogspot.com/

Zapraszam :)

środa, 24 sierpnia 2016

Rozdział XXIV + EPILOG

Kochani!
Nie jestem pewna, czy jestem gotowa, żeby to zrobić, ale... To już koniec. ("Już" albo "w końcu"... Jak kto woli ;) ).
Nie wszystkim przypadnie do gustu. Nie musi. To zakończenie dojrzewało we mnie dość długo i pewnie wiele w nim, jak i w całym opowiadaniu moża byłoby jeszcze poprawić. Jestem świadoma swoich niedoskonałości... Ale! To była niesamowita przygoda. Kolejne cenne doświadczenie. Walka z własnym lenistwem, własnymi ograniczeniami, niepewnością i brakiem pokory. Cieszę się, że to zrobiłam i że dziś mogę sobie dopisać do własnego życiorysu, że jestem "pisarką" ;) To niesamowite!
Dziękuję Wam. Bez Was by się nie udało. Bez miłych słów w komentarzach, bez motywujących rozmów i sms'ów. Bez ciągłego pytania o następne części... Jesteście cudowni. Chętnie poznałabym każdego z Was osobiście. Nie wiem, czy jeszcze tu wrócę, czy dalej będę pisać fanfiction, ale na pewno o Was nie zapomnę. Dziękuję. 

Nie przeciągajmy... Finiszujmy.


ROZDZIAŁ XXIV


                Huk jej bijącego sto razy szybciej niż zwykle serca, można było porównać jedynie z natężeniem decybeli notowanym przez odpowiednie czujniki podczas startu odrzutowca. Słyszała go mimo zagłuszającej ryk silnika muzyki, którą włączyła, licząc, że, oprócz ledwo wytrzymującej narzucone przez nią tempo, maszynę, zagłuszy też jej nieuporządkowane myśli. Odkąd przekroczyła próg domu Prevców, w jej głowie rozpętał się prawdziwy huragan. Nagle każdy najmniejszy szczegół śledztwa postanowił wypłynąć na powierzchnię, stając się falą zalewającą jej umysł niczym kilkumetrowe tsunami. I choć czuła, że jej zmysły wyostrzyły się do granic możliwości, na żadnej z tych tysiąca pojedynczych myśli nie była w stanie skupić się dłużej niż kilka sekund. Szukając dalej porównań, można byłoby powiedzieć, że odbijały się one od ścian jej mózgu niczym piłeczki pingpongowe, odporne na wszelkie ziemskie siły grawitacyjne, które mogłyby sprawić, że w końcu zatrzymają się w jednym punkcie i będzie można każdej z nich przyjrzeć się z osobna. Anna miała dziwne przeczucie, że coś w jej wnętrzu za chwilę eksploduje.
                -Pieprzony Paryż!
                Z piskiem opon zatrzymała samochód na poboczu i opierając się łokciami o kierownicę, schowała twarz w dłoniach. Od Kranjskiej Gory dzieliło ją niecałe 15 kilometrów, ale czuła, że potrzebuje przerwy. Wiedziała, że nie może sobie pozwolić na więcej niż kilka dłuższych oddechów, które teoretycznie powinny ją uspokoić, jednak wizja skutków dalszej jady w stanie Armagedonu, który jeszcze kilka chwil temu rozgrywał się w jej głowie była, łagodnie mówiąc, niezbyt przyjemna. Opuściła szybę. Chłodne, wiosenne powietrze przyniesione przez wiatr znad Alp, pozwoliło na nowo przejąć kontrolę nad jej własnym ciałem. Wyłączyła radio. W ciszy, którą udało jej się osiągnąć, myśli powoli zaczęły zwalniać i w końcu mogła przyjrzeć się szczegółom. Znała cel podróży.

                Domek na Wzgórzu Noworocznym podobnie jak poprzednim razem przywiódł jej na myśl stare pocztówki, które kiedyś oglądała u dziadków. Nie wiedzieć czemu zapisały się one w umyśle piegatej pięciolatki, którą wówczas była, z taką siłą, że dziś, pomimo upływu lat, potrafiła odtworzyć z nich najmniejszy szczegół. Alpejskie widokówki, niektóre zbrudzone od kawy, czy uszkodzone przez niezdarnego listonosza, pamiętające jeszcze czasy wojny, choć czarno-białe w jej głowie nabierały najpiękniejszych barw, podobnych do tych, które teraz widziała w ożywionej na nowo po srogiej zimie Kranjskiej Gorze. I choć widok zapierał dech w piersiach, musiała przezwyciężyć w sobie chwilowe, choć błogie uczucie nicości, po czym mocniej niż planowała popchnęła drzwi wejściowe, które uderzyły o ścianę, powodując głośny trzask, niosący się echem po pustym, jak jej się początkowo wydawało, wnętrzu.
                Tutaj wszystko się zaczęło i to tutaj chciała poskładać wszystkie tropy w jedną całość. Czuła, że sama tylko obecność w tym miejscu, pomoże jej lepiej zrozumieć, co tak naprawdę kryło się za tajemniczym zniknięciem młodej Kosir. Rozwiązanie zagadki było na wyciągnięcie ręki. Usiadła przy kuchennym stole, starając się nie myśleć o tym, że ostatnim razem towarzyszył jej w tym miejscu Cene, po czym położyła przed sobą notatnik i długopis. Nic więcej nie było jej potrzebne. Resztę miała w głowie.
                Zrobiła głęboki oddech. Zapach starego, drewnianego domu pomieszany był z jakiś innym, którego nie umiała dokładnie określić, choć miała wrażenie, że gdzieś już się z nim wcześniej spotkała. Rozejrzała się dookoła. Kuchnia została przez budowniczych otwarta na salon, który teraz pogrążony był w półmroku. Anna przymrużyła oczy, które po chwili przyzwyczaiły się do zmiany natężenia światła i odległości. To, co dostrzegła sprawiło, że wypuściła z ręki długopis. Na patchworkowej kanapie leżała kobieta. Już wiedziała, skąd znała tajemniczy zapach. Krew.

                -Eva! –gdyby nie głębokie nacięcia na nadgarstkach kobiety i duże plamy, wciąż jeszcze nie zakrzepniętej krwi, można byłoby pomyśleć, że sekretarka tylko drzemie w najlepsze. –Dobry Boże, co się tutaj do cholery dzieje?
                Kos próbowała zachować spokój, jednak drżenie rąk stało się na tyle silne, że ciężko jej było wyciągnąć z kieszeni telefon, nie mówiąc już o wybraniu jakiegokolwiek numeru. Łzy same napłynęły jej do oczu, a w głowie pojawił się obraz małego chłopca, którego zdjęcie Eva trzymała na swoim biurku. O co w tym wszystkim chodziło ?
                -Wiedziała za dużo –głos pojawił się tak nagle, że Anna prawie podskoczyła. Obejrzała się na wszystkie strony, wypuszczając przy okazji z rąk komórkę. Czuła, że będzie tego później żałować, ale była zbyt sparaliżowana, by schylić się i ją podnieść. Wkoło zapanowała cisza. Anna bała się ją przerwać, jednak jakaś część jej świadomości uporczywie przypominała jej, że na służbie jest się niezależnie od okoliczności.
                -Jestem z policji. Proszę wyjść  -wiedziała, że nie jest zbyt przekonywująca, bo ton jej głosu przypominał raczej wystraszoną trzylatkę, ale musiała trzymać się reguł. Nawet w takich sytuacjach. W końcu tego jej uczyli. Szkoda, że nie powiedzieli też, że w praktyce jest odrobinę ciężej…
                -Anna. –głos na pewno należał do kobiety. Młodej kobiety.  –Tak masz na imię, prawda ?
                -Skoro ty znasz mnie, byłoby miło gdybym ja też miała tę możliwość.
                -Wydaje mi się, że jesteś na tyle bystra, żeby skojarzyć jak mam na imię. A ile się o mnie dowiedziałaś, nie zdążyłam do końca ustalić –było słychać, że rozmówczyni się uśmiecha. Ton głosu zdradzał jednak, że nie jest to przyjazny uśmiech. –Trochę się wymknęłaś spod kontroli.
                -O czym ty mówisz, przecież ja…  -nagle Anna zrozumiała. Więcej niż chciała. –Lana.
                -Od trzech lat Lisza. Ale tak, w zasadzie zgadłaś.
                Postać wyszła z cienia. Drobna brunetka powolnym krokiem zbliżyła się do Anny na tyle, że gdyby wyciągnęła rękę, mogłaby dotknąć ją dokładnie w czubek nosa. Śmierdziała dymem tytoniowym, który nijak pasował do jej delikatnej urody, odziedziczonej za pewne po słowiańskich przodkach. Wyraz jej twarzy nie zdradzał za dużo, z jej oczu biło samozadowolenie pomieszane z pewnego rodzaju szaleństwem.
                -Po co tu przyszłaś, Anno ?
                -Mogłabym zadać to samo pytanie.
                Dziewczyna zmierzyła ją wzrokiem, nie przestając sarkastycznie się uśmiechać. Było w tym coś niepokojącego.
                -A no tak… Szukałaś odpowiedzi. I proszę –teatralnym ruchem wskazała na siebie –oto jestem. Tak, tak… miałam być ofiarą w tej szopce, no ale –zaśmiała się –różnie bywa, nie ?
                -Skoro nie ofiarą, to kim w takim razie jesteś ?
                -Pytanie numer jeden. Odpowiem ci na pięć. Może być ? –zręcznym ruchem wyciągnęła z kieszeni papierosa i odpaliła go od fluoroscencyjnej zapalniczki. –Potem wymyślę jak się ciebie pozbyć. Palisz ?
                Wyciągnęła do Anny rękę z paczką fajek jak gdyby chwilę wcześniej nie powiedziała jej, że ma zamiar dziś dokonać jeszcze jednego mordu.
                -Dzięki –pokręciła głową równocześnie z trudem przełykając ślinę. Powinna uciekać. Dobrze o tym wiedziała, jednak trudno jej było oprzeć się pokusie poznania prawdy o śledztwie, które nie pozwalało jej spać co najmniej przez ostatni miesiąc. Nie ruszyła się więc, czekając na pierwszą odpowiedź. Gdyby tylko udało jej się niezauważenie schylić i zabrać ten głupi telefon…
                -Dzieci Hioba, mówi ci to coś ?
                -Niewiele.
                -Posłuchaj. Być może marnuję czas, ale jakoś cię trochę lubię, więc ci opowiem –odwróciła się nagle i weszła do kuchni, nalała wody do dwóch szklanek i usiadła przy stole, wskazując Annie wolne miejsce.  –Trzy lata temu wyjechałam do Paryża. Rodzice myśleli, że jadę na kurs językowy. Do dziś pamiętam jacy byli dumni z siebie, że mają taką córkę. Idioci –z głuchym trzaskiem postawiła szklankę przed sobą. –Od lat się cięłam i marzyłam tylko o jednym. Śmierć. To było moje przeznaczenie. A że miałam naturę romantyczki, postanowiłam zrobić to w mieście miłości. Wydawało mi się to nad wyraz piękne i coś tam jeszcze. Rozumiesz ?
                Anna nie wiedząc, czy dziewczyna pyta tylko retorycznie, pokiwała posłusznie głową.
                -Nie sądziłam, że sama wpadnę w sidła Amora. No ale wyszło jak wyszło. Poznałam Juliena. To on opowiedział mi o Dzieciach Hioba. O tym, że przeżyją naprawdę tylko ci, który sami się zabiją, którzy oddadzą krew w imię Mesjasza. To piękna idea. Musisz mi uwierzyć na słowo, bo raczej na Duszę się nie nadajesz, więc za dużo nie mogę ci powiedzieć.
                To co mówiła Lana, wydało się Kos na tyle enigmatyczne, że pomimo, iż uważała się raczej za inteligentną osobę, po krótkiej chwili czuła się już kompletnie zagubiona.  Dziewczyna wspominała coś o jakimś Domu i inicjacji, przeplatając swoją historię od czasu do czasu przerywnikami w stylu: „no nie?”, „rozumiesz?, na które Anna reagowała tylko cichym potakiwaniem. Głupio jej było przyznać się samej przed sobą, że boi się szaleństwa, które wyraźnie rysowało się na twarzy siedzącej naprzeciwko Słowenki o pięknych, brązowych oczach, przypominających głebokie spojrzenie Ceneta.
                -No więc teraz jestem Liszą. Znalałam nową Duszę i czuję się spełniona. Jakbym miała czas, to z grzeczności zapytałabym o twoje życie… Ale nie mam. Albo inaczej: ty nie masz.
                -Nową duszą jest Peter ?
                -Bystra jesteś. Ciężko było się do niego dostać, ale kiedy już poznałam wszystkie szczegóły z jego życia, nawiązanie kontaktu było tylko kwestią czasu. Wiedziałam, że nas potrzebuje. W środku był tak samo zraniony jak inne Dusze. Dzięki mnie przeżyje. Nie uważasz, że to piękne ?
                -Przeżyje próbując się zabić ?
                -Upraszczasz.
                -No dobra, a Cene ? Jego też chciałaś odmienić, ożywić czy jak to się tam nazywa ?
                -Cene –zrobiła dziwną pauzę, jakby zastanawiał się, co powinna odpowiedzieć –niestety był tylko środkiem do celu. Bez jego śmierci, Peter nie zdecydował by się zostawić tej głupiej blondyny i przyjechać w poszukiwaniu tajemniczej Liszy aż do Paryża. Wbrew pozorom w słabości rodzi się nasza największa siła, pozwalająca coś w życiu zmienić. Kogoś trzeba było poświęcić.
                -A Jessica, Eva ? Je też trzeba było poświęcić ? W imię czego ? –poczuła, że na nowo wraca jej siła by przeciwstawić się Lanie. Miała dość tego sztucznego uśmiechu.
                -Z nimi to trochę inna historia –odpaliła kolejnego papierosa. –Nie były posłuszne. A żyjąc wiecznie, musisz być posłuszna. Inaczej bracia i siostry są zmuszone by pomóc śmierci na nowo cię znaleźć. Choć wiedz, że to dla nas trudne…
                -Gadasz jak opętana.
                -Dziękuję. Potraktuję to jako komplement.
                -Chwila…  -Annie nagle fakty zaczęły układać się w jedną całość. Czyli Eva, ona…
                -No…
                -Oszukała nas. Cały czas to robiła. Maile od grafologa…
                -Trafiony.
                -Kontrola z prokuratury, kiedy chciałam przyjechać tutaj, bo…
                -Znowu celny strzał.
                -I to ona wam doniosła na Jessicę. Temu tak szybko uciekła z komisariatu.
                -Naprawdę szybko myślisz. Podziwiam cię wiesz, bo…
                -Zamknij się –myśli w głowie Anny przemieszczały się z prędkością światła. Jak mogła wcześniej tego nie zauważyć. Informatyk też był sprawką Evy. Dlatego wcześniej nie dostała tych maili… -A co z Timem ?
                -No to mam się zamykać, czy odpowiadać ? Prawdopodobnie była dziewicą, nie wiem. Ale co ty… dziecka to ona na pewno nie miała. Za dużo już tych pytań. Kończmy zabawę.
                Lana podeszła do Anny. Ta zaczęła podnosić się z krzesła, jednak brunetka była szybsza. Kos poczuła tylko ukłucie, gdzieś w okolicach barku. To nie mógł być nóż. Ale co w takim razie ? Nagle nogi odmówiły posłuszeństwa i musiała z powrotem usiąść.
                -Co ty mi zrobiłaś ? –teraz się nie bała. Była przerażona.
                -Julien uwielbia eksperymenty z truciznami. To pewnie pochodna akonityny, albo jakaś mieszanka. Przyznam ci szczerze, że nie pamiętam.
                Pokazała strzykawkę w której jeszcze chwilę temu musiała znajdować się odpowiednia dawka śmiertelnej substancji, jak gdyby proponowała jej piwo. I dalej się uśmiechała.
                Anna zaczęła się pocić. Cokolwiek to było, działało zdecydowanie szybciej niż akonityna, o której słyszała na studiach. Pamiętała, że paraliż powinien pojawić się jakieś pół godziny po dostaniu się trucizny do organizmu, a ona już teraz nie była w stanie podnieść ręki. Poza tym ten okropny ból czaszki…  Wiedziała, że to długo nie potrwa. Ale musiała jeszcze coś powiedzieć. Była prawie pewna, że się nie myli. Nie po tym, co wcześniej usłyszała.
                -Cene żyje.
                -Słucham ? –Lana spojrzała jej prosto w oczy. Widziała ją jak przez mgłę, ale chciała jeszcze usłyszeć zakończenie tej historii. Niczego w tej chwili nie pragnęła bardziej.
                -Nie pozwoliłaś go zabić. Ten wypadek, on… –przerwała, bo poczuła, że żołądek podnosi się jej do gardła. W gorzkim smaku wymiocin było coś jeszcze. Splunęła na podłogę. Krew. Musiała wytrzymać. –Ukartowałaś to. Kochasz go.
                Dziewczyna przestała się uśmiechać. Jej oddechy zrobiły się długie i głośne.
                -Masz rację –wbiła w nią swój chory wzrok. –Chciałam go uratować. Uratowałam. Przekonałam Juliena. Ale on… kochał już ciebie.
                Anna zwymiotowała. Treść żołądkowa wymieszała się z krwią kapiącą z nosa. Musiała zamknąć oczy, a ręce zaczęły się trząść w dziwny, chaotyczny sposób. Drgawki. Umierała.
                -Dlatego możecie dziś umrzeć razem. Będę romantyczna jak Szekspir.  
                Przesłyszała się ? Cene tu był ? Jest ?
                Zaczęło jej się kręcić w głowie. Czuła, że upada. Była jak kłoda rzucona przez wiatr w wir rzeki. Nie kontrolowała swojego ciała. Nie wiedziała, czy jest już na podłodze, czy dalej siedzi na krześle. Usłyszała trzask drzwi. Lana wyszła. Otoczyło ją zimno. I ciemność. Ale musiała jeszcze…
                -Cene ?
                Nie była pewna, czy naprawdę wydała z siebie te dźwięki, czy działo się to tylko w jej głowie. Teraz nawet rozmowa z Laną wydawała się tylko wymysłem umysłu. Co było prawdą ? Chciała by przestało szumieć, marzyła by to się skończyło. Zimno. Ciemność. Nie czuła własnego ciała. Tylko w jej umyśle działo się coś dziwnego. Ból rozsadzał jej wnętrze. To nie mógł być ból fizyczny. Chciała śmierci. Pragnęła jej równie mocno jak…
                -Anna.
                Cene.
               

KONIEC







EPILOG

Otworzył duże, kamienne drzwi. Przed nim rozpostarła się ogromna przestrzeń auli, która pogrążona teraz  w półmroku rozświetlonym tylko przez trzy duże świece, sprawiała wrażenie jeszcze bardziej tajemniczej niż za dnia. Przestrzeń Domu, ze wszystkimi swoimi zakamarkami, fascynowała go równie mocno jak filozofia Dzieci Hioba. Marzył o tym, by zostać tu na zawsze.
                -Wejdź.
                W drugim końcu sali za stołem czekały na niego dwie postaci ubrane w długie, białe szaty z kapturem. Jedną z nich była Lisza. Jego Lisza. Nie mógł się doczekać tego spotkania, a teraz stało się faktem. Był krok od inicjacji. Krok od nowego życia…
                Nowe Dziecko Hioba.