niedziela, 24 kwietnia 2016

DZIECI HIOBA cz.I

Kochani!
Pozwólcie, że dziś wyjątkowo zacznę od krótkiej notki.
Wchodzimy właśnie w inną część "Zaginionej", która jest równocześnie retrospekcją dotyczącą... A z resztą, sami zobaczycie :) Będzie to kilka krótkich rozdziałów, zatytułowanych "DZIECI HIOBA". 
Początek wydaje się znajomy ?? ;)
Miłego czytania :*




Paryż, 25 lipca 2013r.

                Wiedziała, że nie jest sama bo w powietrzu dało się wyczuć zapach męskich perfum. Była pewna, że już kiedyś się z nim spotykała, ale teraz nie umiała sobie przypomnieć gdzie. Umysł nie pracował tak jakby sobie tego życzyła. Zamroczony silnymi lekami, z trudem łączył informacje, nie mówiąc już o kojarzeniu wspomnień z przeszłości z tym, co były jeszcze w stanie odbierać jej zmysły.
                Oprócz silnego piżmowego zapachu, czuła też zimno, które przenikało ją do szpiku kości. Nie pamiętała gdzie jest, ani dlaczego wokół panuje taki chłód. A może to tylko jej organizm w tak szybkim tempie tracił ciepło?  Na to pytanie też nie znała odpowiedzi.
                Leżała na czymś miękkim i delikatnym w dotyku, jednak nie mogła poruszyć żadną częścią ciała, a oczy łzawiły tak bardzo, że wolała je zamknąć. Raz czy dwa próbowała wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk ale najwidoczniej paraliż dosięgnął także krtań i struny głosowe. W jej głowie pojawiały się pytania bez odpowiedzi, które sprawiały,  że czuła się jeszcze bardziej bezbronna. Po czasie zrozumiała, że jest naga.
                -Lisza. Obudziłaś się.
                Ten głos. Niski baryton, podchodzący już prawie pod bas. Trochę podobny do głosu jej ojca, a jednak tak bardzo od niego różny. Chłodny, przepełniony nieodgadnionym bólem.
                Ból. Zimno. Ból…
                -Nie bój się. Udało się.
                Ale co się udało ? Chciała sobie przypomnieć. Resztkami sił zaczęła intensywnie szukać informacji w pamięci, jednak czuła tylko ogarniające ją poczucie pustki. Jej umysł zakryty był mgłą, tak gęstą, że nie potrafiła sobie nawet przypomnieć do kogo należy, odbijający się teraz echem od pustych ścian, głos. A przecież na pewno go znała. I znała ten zapach.
                -Spokojnie –poczuła, że ktoś przykłada rękę do jej czoła. Przypominało to ruch, jakim matka sprawdza, czy jej dziecko nie ma gorączki, jednak dłoń, która ją dotknęła, była szorstka i zimna. Poczuła jak po nagich plecach przechodzi ją dreszcz. Powinna się bać ?
                -Spokojnie –głos stał się bardziej stanowczy, choć dało się w nim wyczuć nikłą nutę troski. –Nie otwieraj oczu. Jeszcze nie.
                Ból.
                Jej nadgarstki płonęły. Nie potrafiła inaczej określić tego, co w tej chwili poczuła. Dalej nie mogła się poruszyć, a to tylko potęgowało, targające jej wnętrzem, uczucie, które rozprzestrzeniało się teraz miarowo na przedramiona, aż w końcu objęło całe ręce. Otworzyła usta. Chciała krzyczeć, wyć, błagać o pomoc. Żadnego dźwięku. Zrobiłaby teraz wszystko, byle tylko przestało tak strasznie piec.
                Co on jej zrobił ? I dlaczego ? Z oczu popłynęły łzy. Zaczęła łapać ustami powietrze. Zachłannie, szybko… I wtedy nagle ból ustał. Zemdlała.


Paryż, 31 lipca 2013r.

                -Witaj, Liszo. Spójrz, proszę na mnie.
                Obudził ją cichy, ale przeszywający aż do szpiku kości śpiew, nasuwający na myśl żałobny, cmentarny lament. Głosy o różnej barwie i różnym tonie zlewały się w jedną, smutną melodię, która sprawiała, że w jej głowie zaczęły budzić się pojedyncze wspomnienia. Zanuciła pod nosem i, ku jej zdziwieniu, w końcu udało jej się wydobyć z siebie jakiś dźwięk. Brzmiał nie do końca czysto, ale w naturalny sposób płynął dokładnie za linią melodyczną, narzuconą przez nieznanych towarzyszy zza ściany.
                Spróbowała poruszyć stopami. Nie była pewna, ile czasu minęło odkąd ostatni raz była przytomna: godzina, dzień, może dwa… Czas nie miał dla niej teraz znaczenia. Ważne, że nie czuła już bólu. I że w końcu wróciło czucie w nogach i rękach. Podniosła się powoli, wsparta na łokciach. Wciąż miała zamknięte oczy. Bała się, że kiedy je otworzy, okaże się, że otacza ją już zupełnie inny świat, niż ten, który zachowała w pamięci. Bała się, że umarła. Ale ten głos…
                -Otwórz oczy.
                Ten głos nie znosił sprzeciwu. Kilka razy, kiedy na chwilę odzyskiwała świadomość, też kazał jej spojrzeć. Jednak szybko odpływała z powrotem w krainę błogiej nieświadomości, z której nie umiała sama się wydostać. Tym razem było inaczej. Po raz pierwszy spokojnie i głęboko nabrała powietrza w płuca, a potem powoli podniosła powieki…
               

Paryż, 5 sierpnia 2013r.

                -Lana!
                Niska brunetka, ubrana tylko w długą, białą tunikę, podobną z resztą do tej, którą Lana znalazła obok swojego łóżka tego ranka, podbiegła do niej i rzuciła się jej na szyję. Odwzajemniła uścisk i uśmiechnęła się.
                -Jess – wyszeptała, wciągając do płuc słodki zapach włosów dziewczyny. –Udało się.
                -Wiem – odsunęła się nagle i zaczęła z uwagą przyglądać się Liszy, kiwając głową i uśmiechając się promieniście. –Julien powiedział mi wczoraj, że już wracasz. To jedna z najszybszych inicjacji, jakie pamiętam. Tak bardzo się cieszę, że jesteś.
                -Prawdę mówiąc ja też –przypomniała sobie jak jej wnętrzności zaciskały się z bólu jeszcze kilka dni temu i na samą myśl jedna, samotna łza spłynęła po jej policzku. Przyjaciółka delikatnie otarła ją palcem. –Dziękuję, że czekałaś.
               
                Inicjacja stanowiła przejście. Tak jak Hiob utracił swoje dzieci, tak i oni musieli zatracić się w pewien sposób w śmierci. Pozwalali starej krwi wypływać z ran, będących ostatnim śladem ich niedoskonałego, pełnego bólu i strachu życia. Życia, które Bóg oddał w ręce Szatana, nie licząc się z ich losem. Życia, które było pasmem upokorzeń i niekończącą się drogą naznaczoną cierpieniem.
                Lana zdecydowała się na nadgarstki. Już wcześniej, jako nastolatka, się cięła. Nie bała się. Wiedziała, że tym razem jest w towarzystwie przyjaciół i że tym razem to oni dokończą dzieła, zostawiając ją balansującą na cienkiej granicy dzielącej życie od śmierci. Wiedziała też, że jeśli uda jej się jej nie przekroczyć, to będzie żyła wiecznie jako nowe dziecko Hioba. Pragnęła tego bardziej niż czegokolwiek innego w swoim marnym, niespełna dwudziestoletnim życiu.
                Udało się.
                
                -Masz już imię ?
                -Julien zwracał się do mnie „Lisza” –spojrzała na świeże bandaże oplatające jej nadgarstki. Były śnieżnobiałe. Niewinne. Jak ona.
               -Zatem witaj, Liszo –Jessica stanęła na palcach i pocałowała ją w czoło. –Witaj, piękne Dziecko Hioba. 


środa, 20 kwietnia 2016

Rozdział XXII

                -Nareszcie!
                Nik Horvat stał pod drzwiami komisariatu, przyklejając się plecami do ściany. Pomimo czerwonej ze złości twarzy, wyglądał naprawdę zabawnie. Wyraźnie próbował uniknąć obficie padającego deszczu, ale jego wielki brzuch, który zazwyczaj raczył określać raczej jako mięsień piwny, uparcie wystawał poza niewielki obszar, który pozostawał suchy dzięki, staremu i w niektórych miejscach dziurawemu już, zadaszeniu.
                Anna złożyła swój nowy, czerwony parasol i zaczęła przeglądać zawartość przewieszonej przez ramię, sporej kopertówki.
                -Evy nie ma ? –zapytała, nie patrząc na komisarza. Siłowała się właśnie z zamkiem bocznej kieszonki.
                -Ma urlop –przekręcił się tak, że woda kapała teraz na jego plecy. Jedna kropla zabłądziła nagle za kołnierz starej, granatowej puchówki. –Cholerny deszcz!
                Anna pomyślała, że w zasadzie komisarz sam powinien zadbać o otwarcie posterunku, ale pytanie Horvata o to, gdzie są jego klucze, przyniosłoby taki sam efekt, jakby ktoś zapytał ją gdzie leży Bongao. Jak na złość czarna, skórzana torebka wyjątkowo nie chciała z nią dziś współpracować, za to deszcz zacinał coraz mocniej i dostrzegła, ze komisarz zaczął nerwowo tupać nogą. Zaklinała w myślach rzeczywistość, prosząc równocześnie jakąś nieokreśloną bliżej Siłę Wyższą o to, by dość pokaźny klucz z niebieską nasadką z logo słoweńskiej policji jednak się znalazł. Już dawno miała przypiąć go do swoich domowych, lecz odkąd pracowała z nimi Eva w zasadzie go nie potrzebowała.
                -Masz ten cholerny klucz ? –kurtka komisarza musiała pamiętać jeszcze czasy Jugosławii i wyglądała teraz jak bardzo stary i bardzo mokry worek na śmieci. Podała mu parasol, a sama założyła kaptur. Jej wierzchnie okrycie było w zdecydowanie lepszym stanie.
                -Muszę sprawdzić w samochodzie.
                Przebiegła przez parking. Na szczęście nie zaparkowała daleko. Szybko wślizgnęła się do środka. Od razu poczuła swój ulubiony odświeżacz powietrza o zapachu owoców leśnych. Zrobiła trzy głębokie wdechy i zajrzała do schowka.
                -Tu jesteś!
                Klucz leżał spokojnie obok starej paczki zwilgotniałych już chusteczek higienicznych. Anna sięgnęła po zgubę, ale kiedy trzymała ją już w palcach, czując jej zimno i nieznaczny ciężar, nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł…

                -Przykro mi, ale klucz musiał zostać w mieszkaniu. Możemy po niego podjechać. To dosłownie pięć minut drogi stąd –posłała komisarzowi niewinne spojrzenie.
                -My ? –wyobrażała sobie jakie wymyślne przekleństwa przeszły właśnie przez jego głowę. Spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby chciał wymierzyć jej solidny cios, trzymanym w sinej z zimna dłoni, parasolem.
                -No pomyślałam, że… -urwała, wciąż nieznacznie się uśmiechając –że komisarz nie ma ochoty dalej moknąć. Ale oczywiście mogę to załatwić sama.
                Odwróciła się i zaczęła iść w stronę samochodu. Była przekonana, że zaraz...
                -Poczekaj! –sunął w jej kierunku z miną adwokata, który właśnie przegrał w sądzie dziecinnie łatwą rozprawę. Wskazała mu zapraszającym gestem miejsce po stronie pasażera. –Baba za kółkiem... –spojrzała na niego pytającym wzrokiem, czekając aż wsiądzie. –Dobrze, dobrze. Nie będę tu stał i czekał aż ktoś zobaczy, że na tym przeklętym zadupiu komisarz nie może nawet w godnych warunkach dostać się na swój własny posterunek.
                Kiedy już wpakował swój gruby tyłek do samochodu, Anna uśmiechnęła się pod nosem i powoli docisnęła pedał gazu. W końcu postawiła na swoim. I złapała komisarza w pułapkę.

***

                -Chwila! –siedział wciśnięty w ten okropnie mały samochód, w którym na dodatek okropnie słodko cuchnęło i z uwagą obserwował zachowanie swojej podwładnej. Nigdy nie miał zaufania do innych kierowców. A już w szczególności do kobiet. –Gdzie ty do cholery jedziesz ?
                Kos zrobiła właśnie ostry zakręt i zatrzymała się na parkingu pod jedynym w Kranjskiej Gorze mini centrum handlowym, na który składały się trzy sklepy, cukiernia i mała, prywatna apteka, której, z tego co wiedział, miejscowi wróżyli rychłe bankructwo.
                -Mała przerwa –przekręciła kluczyk, gasząc silnik i uśmiechnęła się do niego w taki sposób, że miał ochotę sięgnąć po służbową pałkę.
                -Słucham ?
                -Pomyślałam, że miejscowa pracownia informatyczna już dawno nie była kontrolowana przez służby porządkowe. Zgodzi się pan ze mną, komisarzu ?
                O czym ona w ogóle mówi ? Przecież nigdy nie prowadzili podobnych kontroli. Nie był nawet pewien, czy do takowych mieli jakiekolwiek prawo. Popatrzył na nią szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnęła się ironicznie.
                Idiotka! Przecież wcale nie chodzi jej o żadną rewizję. Dopiero teraz przypomniał sobie o tych nieszczęsnych mailach, które ciągle leżały w jego śmietniku pod biurkiem.
                -Natychmiast wracamy na komisariat!
                -Nigdzie nie wracam –chwyciła za klamkę. –Jeśli pan komisarz sobie życzy, zostawię włączone radio. Myślę jednak –obniżyła ton głosu do szeptu –że ludzie szybko zauważa znudzonego swoją pracą policjanta i zaczną plotkować –popatrzyła na niego z wyższością, a ten głupi uśmieszek zszedł z jej twarzy. Miał ochotę udusić ją gołymi rękami. –A sprawa Lany, mimo wszystko, dalej budzi wśród miejscowych duże emocje. Ludzie nie są głupi, komisarzu.
                Nie są. I ty też chyba nie jesteś – pomyślał i wysiadł z samochodu. Zatrzasnął z całej siły drzwi i rozłożył parasol. Nie miał zamiaru się z nią dzielić. Jest młoda, to może sobie moknąć. Z resztą na swoje własne życzenie.
                -Prowadź!

***

                Horvat wszedł w swoją rolę lepiej, niż mogła się tego spodziewać. Jego lęk przed utratą szacunku w oczach opinii publicznej, nawet jeśli ograniczała się ona tylko do pięciotysięcznej populacji niewielkiego, słoweńskiego kurortu narciarskiego, jak zwykle okazał się idealnym argumentem. Komisarz grał pod jej dyktando, nawet jeśli nie do końca był tego świadomy.
                Anna umierała w duchu ze śmiechu, kiedy Horvat, wymachując biednej, wystraszonej sekretarce służbową legitymacją przed nosem, zażądał, by ta natychmiast zadzwoniła do swojego pracodawcy, bo są właśnie na zaawansowanym etapie międzynarodowego śledztwa, a informacje uzyskane od niego mogą okazać się kluczowe. Mówił to takim tonem, że dwie, stojące przy używanych komputerach na sprzedaż, kobiety odwróciły się w ich stronę, po czym szybko zaczęły coś szeptać między sobą i jedna z nich z uznaniem pokiwała głową.
                Kos tylko na to czekała. Teraz była już pewna, że zdobędzie to czego chce przy, mniej lub bardziej świadomej, aprobacie tego starego gbura. Zapomniała nawet o silnym bólu palca, który potęgowały zbyt ciasne i twarde buty.
                -Dzień dobry.
                W drzwiach stanął wysoki mężczyzna o silnych, barczystych ramionach i uśmiechnął się do swojej sekretarki, która cicho odetchnęła w tym momencie z ulgą.
                -W czym mogę państwu pomóc ?
                -Prowadzimy rutynową kontrolę, a przy okazji mamy kilka pytań –Horvat przejął inicjatywę, co wyraźnie zdumiało Annę.
                -Oczywiście –inspektor pamiętała, że kiedy pierwszy raz rozmawiała z miejscowym informatykiem, również był niezwykle miły i sprawiał wrażenie, że zna się dobrze na tym, co robi. –Zapraszam do biura. Panie przodem –otworzył drzwi do niewielkiego pomieszczenia po prawej stronie Anny i wpuścił ją do środka. Widziała, że komisarz się zawahał.
                -Zostanę tutaj i sprawdzę kilka rzeczy. Liczę, że pana sekretarka będzie tak miła i pokaże mi oprogramowanie i no… -podrapał się po skroni –no to wszystko, co trzeba.
                -Nie ma problemu, Inga na pewno odpowie na każde pytanie –uśmiechnął się nad ramieniem Horvata do swojej podwładnej, jak gdyby chcąc jej dodać otuchy. Anna już zaczęła współczuć blondynce. –Sama jest świetnym, choć dopiero początkującym informatykiem.
                Zamknął za sobą drzwi. Gabinet nie przypominał w żadnym stopniu stereotypowej pracowni informatyka. Anna miała raczej wrażenie jakby znalazła się w biurze wziętego architekta z wieloletnim stażem. Kolory ścian doskonale zgrywały się z meblami i fakturami materiałów, z których wykonane były zasłony i poduszki leżące na małej, skórzanej sofie. Dominowała szarość i biel, choć gdzieniegdzie stały czerwone dodatki. Jedną ścianę zajmowały różnorodne certyfikaty i dyplomy, oprawione w stylowe ramki. Oczywiście centralne miejsce zajmowało duże, mahoniowe biurko, na którym stały dwa monitory. Inspektor rozsiadła się wygodnie w fotelu naprzeciwko informatyka.
                -My chyba mieliśmy już przyjemność współpracować. Aspirant Kos, prawda ?
                -Inspektor. Tak, zostawiłam u pana laptop związany ze śledztwem.
                -Oczywiście. Miałem z nim trochę zabawy –uśmiechnął się przyjaźnie, podsuwając Annie talerzyk z ciasteczkami. –Liczę, że moja praca na coś się przydała ?
                -No tego nie miałam jeszcze możliwości sprawdzić –ugryzła kawałek smakołyku i czekała na reakcję rozmówcy. Liczyła co najmniej na dobrą wymówkę.
                -Nie ? –zmarszczył czoło. –Przecież wysłałem to wszystko faksem. Dostałem nawet informację zwrotną od… –przerzucił coś szybko palcem na trzymanym w ręce telefonie –niejakiej pani Evy Duh.
                Patrzył na nią pytającym wzrokiem. W Annie gotowało się ze złości. Horvat! Ten stary, zgrzybiały policjant od siedmiu boleści. To dlatego nie chciał jej pozwolić tutaj przyjechać wczoraj.
                -Kiedy to było ? –starała się opanować głos, choć miała ochotę krzyczeć.
                -22 marca. Poniedziałek.
                -Chyba mamy mały bałagan w dokumentacji –zacisnęła dłonie w pięści pod stołem, kiedy uświadomiła sobie, że to było dokładnie dzień przed wypadkiem Ceneta. –Czy mógłby pan pokazać mi te pliki. Może z dodatkowym komentarzem więcej uda się wyłapać.
                Sztuczny uśmiech przykleił się do jej twarzy. Mężczyzna dalej patrzył na nią z lekkim politowaniem, ale szybko podłączył telefon do jakiegoś kabelka, stuknął kilka razy myszką i odwrócił monitor w stronę Anny.
                -Proszę. Skoro pani tego wcześniej nie widziała, to powiem tylko, że wyciągałem te pliki z dysku. Ktoś kilkakrotnie próbował się ich pozbyć, ale na szczęście nie nagrał nic w ich miejsce i mogłem spokojnie je odzyskać –podsunął Annie podkładkę z myszką. –Zdjęcia, o ile data w aparacie była dobrze ustawiona, są mniej więcej sprzed trzech lat.
                Przesuwała powoli suwakiem w dół. Zdjęcia były bardzo podobne do tego, które Cene dostał od rodziców Kosir. Wszystkie z Paryża. Na żadnym Lana nawet nie próbowała ukryć swoich blizn. Na niektórych wręcz się nimi chwaliła. Jedno z nich było wykadrowane tak, żeby wyglądało jakby Kosir nabijała swój zakrwawiony nadgarstek na szczyt piramidy Luwru. Anna zamrugała kilkukrotnie. Zaczęła się zastanawiać, jak Horvat mógł to zignorować…
                -Ile tego jest ?
                -30 zdjęć i kilka maili.
                -Świetnie –westchnęła głęboko. –Mogę zobaczyć te wiadomości ?
                -Jasne.
                Zaczęła czytać. Czuła, że pocą jej się palce…
                -Wiadomo z kiedy są  ?
                -Daty na górze.
                -A faktycznie –cztery miesiące. –Dziękuję.
               


Lisza!
Już czas. Działaj.
„Pan rzekł do szatana: Oto wszystko, co do niego należy, jest w twojej mocy. Ale nie podnoś ręki na niego samego”.
Je meprise mon existence


                Następne były już wysyłane przez „Liszę”. Tylko dwie, krótkie wiadomości. Żadnej odpowiedzi. Anna spisała do notatnika adres odbiorcy.


Cześć. Jestem Lisza. Nie znamy się, chociaż ja ciągle mogę Cię obserwować.
Odezwij się.


Byłeś dzisiaj tam, gdzie chodzisz tylko wtedy, kiedy chcesz popłakać.
Co się stało ?
Odpowiedz. Lisza.



                O co w tym do cholery chodzi ?
                -Może to pan dla mnie wydrukować ? –ciągle nie odrywała wzroku od treści maili.
                -Chwilka.
                Włączył drukarkę. Maszyna szybko wypluwała kolejne strony, zadrukowane zdjęciami i tekstem. Podał jej gotowy plik i uśmiechnął się przyjaźnie.
                -Mogę w czymś jeszcze pani inspektor pomóc ?
                -Tak. Potrzebuję sprawdzić jedną stronę. Jednak dostęp do niej ogranicza francuska blokada.
                -Zaraz to sprawdzę. Może pani wpisać adres ? –podsunął jej klawiaturę. Anna znała link na pamięć.

                Chwilę później do jej wydruków dołączyły print screeny francuskiego bloga zatytułowanego „Les Enfants de Job”.
                Dzieci Hioba…


***


„Twoi synowie i córki jedli i pili wino w domu najstarszego syna. Nagle od strony pustyni nadciągnął gwałtowny wicher, wstrząsnął czterema narożnikami domu, zawalił go na dzieci i wszystkie zginęły.”
/Hi 1, 18-19/



Kochani !
Z małym poślizgiem, ale za to trochę więcej niż zwykle :)
Licznik wyświetleń zbliża się do 10 tys.!! Z tej okazji stawiam wszystkim czytelnikom piwo (nieletnim soczek), o ile oczywiście odwiedzicie mnie w naszej pięknej stolicy :D 
Coraz bliżej do końca ... 
Dziękuję, że jesteście ze mną :* 
Do weekendu ! 

wtorek, 19 kwietnia 2016

Liebster Blog Award

Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który cię nominował.


Bardzo serdecznie dziękuję Domie za nominację :*


Moje odpowiedzi:
1.  3 przymiotniki, które najlepiej Cię opisują, to?
Ambitna, niepokorna, nieprzewidywalna
2. Ukochana piosenka/artysta/zespół?
Imagine Dragons
A co do piosenki, to przychodzi mi teraz do głowy Heroes Mans'a Zelmerlow'a (ale są też inne).
3. Czym jest dla Ciebie pisanie?
Nowym wyzwaniem, przygodą. Kolejną niewiadomą, którą smakuję, poznaję, której dopiero się uczę. Sprawdzianem własnych umiejętności. A przy okazji też całkiem przyjemnym wykorzystaniem resztek wolnego czasu.
4. Jaka dyscyplina sportowa jest najbliższa Twojemu sercu?
Odpowiedź może być tylko jedna. Skoki.
5. Masz jakiś wzór do naśladowania?
Wzory są. Autorytety też. A ja jednak wszystkim na przekór, zawsze idę swoją drogą. Popełniam swoje błędy. Odnoszę swoje sukcesy. Nikogo nie naśladuję. Nie lubię. 
6. Wyobraź sobie, że Twoje życie idealnie podsumowuje tytuł istniejącego filmu. Jaki to film?
"Wyspa Tajemnic" hahaha
7. 3 rzeczy, które zabierzesz ze sobą na bezludną wyspę to?
Nie wiem dlaczego, ale nigdy nie lubiłam tego pytania. Chyba dlatego, że nie znam odpowiedzi...
8. Masz przed sobą jedyną w życiu okazję do spełnienia marzenia. Jednak nie ma nic za darmo. Musisz w jednym momencie rzucić wszystko oraz zrezygnować z dotychczasowego, poukładanego życia. Czy wymienisz to co już masz, na to co marzysz żeby mieć/osiągnąć?
Nie. Codziennie spełniają się nasze małe marzenia. Ja lubię ten proces. I lubię mieć w nim swój udział. Nie uznaję drogi na skróty. 
9. Jeśli impreza to: szalona noc w klubie czy ognisko ze znajomymi? A może cichy wieczór z książką w ręku?
Raczej ognisko. Ale w praktyce najczęściej tylko ja i dobry kryminał.
10. Czego w ludziach nie cierpisz najbardziej?
Braku ambicji połączonej z nutką szaleństwa. 
11. Jeśli mogłabyś spotkać się z dowolną osobą w historii ( żywą lub martwą) na 10 minut - na kogo padłby Twój wybór?
Nad tym pytaniem myślałam najdłużej. Nie wiedzieć czemu, najpierw przyszedł mi do głowy Napoleon (ambitny, charyzmatyczny, tworzył historię...), później Jezus Chrystus (w końcu tyle jest pytań, a tak mało znamy odpowiedzi...), E.E. Schmitt (kto by nie chciał pisać jak on?), św. Rita (ta to miała siły za pięciu...a podobno kobiety są słabe)... Wiele nazwisk, wiele twarzy, wielu wielkich ludzi. Dobrze, że nie muszę podejmować tej decyzji ;)


Blogi, które nominuję:
Dzień z życia skoczka (skoczkowa22)
Poza planem (Miria)
Atak wspomnień  (Kolorowa Biel)

Wybaczcie mi proszę, że nie nominuję więcej blogów :) Choć oczywiście mogłabym wymienić tu wszystkie, które wyświetlają się na dole w zakładce "Czytam...", to jednak tych pięć w jakiś naturalny sposób przyszło mi do głowy, kiedy przeczytałam, że sama muszę jakieś wybrać. 
Dziękuję Wam Dziewczyny, za "dobrze wykonaną robotę" ! :)

Pytania do was:
1.Dzieci, kot, a może tylko ty i maszyna do pisania ? Jak widzisz siebie za 20 lat ?
2.Rękopis czy maszynopis ? Jak tworzysz i dlaczego ?
3.Czarna, z mlekiem, a może jednak herbata ?
4. "You don't have to be GREAT to START. But you have to START to be GREAT". Z taką myślą siadam nad pustą kartką. A ty ?
5. Jaką cząstkę ciebie można odnaleźć w wykreowanych przez ciebie bohaterach ?
6.Podobno najgorsza prawda lepsza niż słodkie kłamstwo. A jednak... Jak często zdarza ci się "słodzić" w komentarzach ? A może jesteś szczera do bólu ?
7. Nowy blog, nowa autorka i nowe opowiadanie. Na co najpierw zwrócisz uwagę ? A kiedy od razu zamkniesz okienko w przeglądarce ?
8. Wiara ? Nadzieja ? Miłość ? Co sprawia, że codziennie rano wstajesz z łóżka i dajesz życiu kolejną szansę ?
9. Kapsuła czasu dla przyszłych pokoleń. Co włożysz do środka ?
10. Egzamin. Wykładowca daje ci dwie opcje do wyboru: wychodzisz, a on "z automatu" wpisuje 3, albo zostajesz i "walczysz" o wyższą ocenę (ale wówczas możesz też oblać). Co wybierasz ?
11. Pewne wydawnictwo dostrzega twój potencjał i zleca ci napisanie powieści. Sama masz wybrać temat i gatunek. Na co się zdecydujesz ?

niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział XXI

           Usiadła nagle wyprostowana na łóżku. Coś ją obudziło, ale nie mogła sobie przypomnieć co. Od kilku dni spała w kratkę, o ile w ogóle udawało jej się zasnąć.
Wymacała na oślep włącznik nocnej lampki i spojrzała w stronę lustra, które wisiało na przeciwległej ścianie jej sypialni. Wyglądała gorzej niż spuszczony ze smyczy pies, który postanowił wytarzać się w błotnistej kałuży. Zdecydowanie za długie już włosy, opadały tłustymi pasmami na czoło. Wczorajszy makijaż roztarł się pod i na powiekach, więc oprócz sinych worów, pod oczami miała jeszcze czarne plamy. Na dodatek cuchnęła potem.
                Kiedy wczoraj wieczorem wróciła do mieszkania, była jednocześnie wściekła i niesamowicie zmęczona. Wypiła duszkiem lampkę jej ostatniego czerwonego wina, które znalazła w starym kredensie, odziedziczonym po babci, po czym zasnęła, nie ściągnąwszy nawet munduru. Dobrze, że przynajmniej nie położyła się na sofie, tylko ostatkiem sił doczołgała się do łóżka. Inaczej dziś bolałaby ją każda część ciała.
                Wciąż jeszcze mrużąc oczy, zaczęła szukać telefonu. Leżał pod jedną z poduszek. Jak zwykle.
                Anna czytała kiedyś w jakimś poradniku, że sprzęty elektroniczne nie powinny w ogóle zostawać na noc w sypialni, bo ich promieniowanie ma niekorzystny wpływ na proces regeneracji i dodatkowo powoduje szereg różnych chorób.  Nie potrafiła się jednak oduczyć tego, że komórka towarzyszyła jej we wszystkich czynnościach. Bała się go nawet zostawić, kiedy wychodziła do toalety. Poza tym jej praca wymagała stałej możliwości skontaktowania się z nią. Nawet jeśli miałoby to wpłynąć na jej biedny, niezregenerowany organizm. No i jeszcze budzik. Czasy zegarów z opcją alarmu minęły nieodwracalnie wraz z jej dzieciństwem. Kiedyś budził ją Kaczor Donald, dziś – rakotwórczy prostokąt.
                Potrząsnęła głową. Prysznic. To jedyne na co miała teraz ochotę.
                Ale chwila! Która w ogóle jest godzina ?
                5:04
                Opadła z powrotem na łóżko a jej głowa zniknęła wśród różnokolorowych poduszek. Pomyślała, że może sobie pozwolić na jeszcze chwilę błogiej nicości.

                -Cholera! –zaspała.
                Zgodnie z tym, co postanowiła wczoraj po rozmowie z Horvatem, powinna właśnie wychodzić z mieszkania. Pracownie informatyczną otwierali o ósmej, chciała więc pojawić się tam chwilę po otwarciu, żeby na komisariat przyjść zgodnie z grafikiem na dziewiątą. Skoro nie mogła załatwić tego w godzinach pracy, musiała znaleźć inny sposób. Potrzebowała odpowiedzi na już, więc pisanie maila nie wchodziło w grę.
                Teraz jednak siedziała na łóżku, dalej wpatrując się w wyświetlacz komórki.
                -Cholera –powtórzyła.
                Wbiegła do łazienki i równocześnie myjąc zęby, zrobiła siku. Pamiętała, że kupiła kiedyś suchy szampon. Nigdy wcześniej go nie używała, ale wówczas w drogerii poleciła jej go bardzo miła pani ekspedientka, zapewniając, że przyda się w kryzysowych sytuacjach. A poza tym tak słodko pachniał…Tylko gdzie on teraz jest ? Wyrzuciła na podłogę wszystkie kosmetyki. Szklany pojemniczek z olejkiem do włosów, rozbił się, ubijając jednocześnie róg kafelka. Anna zamknęła na chwilę oczy i policzyła w myślach do dziesięciu. Przekroczyła szkło i tłustą plamę, by sięgnąć do wiszącej szafki nad wanną. Jest! Przeleciała wzrokiem po instrukcji użycia. Wszystko wydawało się bardzo proste. Tylko czemu to jest takie dziwnie białe ? No i ten zapach. Pamiętała go inaczej. Zaczęła zgodnie ze wskazówkami, przeczesywać energicznie palcami włosy. Wszystko zaczęło się kleić a biały proszek trzymał się uparcie włosów. Spojrzała jeszcze raz na opakowanie. Szampon od roku był przeterminowany.
                -Co jeszcze mnie dziś czeka ?
                W tej samej chwili stanęła w rozbite szkło. Z dużego palca popłynęła krew. Ciemno-czerwona plama zaczęła tworzyć się na białych kafelkach. Annie stanęła przed oczami krew, którą znalazła przed domkiem Lany. Ten sam mocny kontrast. Z uśmiechem przypomniała sobie swój ówczesny lęk o Ceneta i jego zdziwioną minę, gdy wpadła do sypialni, siłując się w drzwiach z półnagim Peterem.
                Cene…
                Usiadła na brzegu wanny. Z jej oczu popłynęły łzy.
                Odkręciła kurek z ciepłą wodą, jednocześnie pozwalając by krew cieknąca z palca, wsiąkała w czysty, kremowy ręcznik.
                Dziś nie pojedzie do informatyka.

***

                Samolot właśnie powoli wznosił się w powietrze. Kątem oka zobaczył, że siedząca obok niego kobieta kurczowo zacisnęła palce na podpórce po swojej prawej stronie. Była po pięćdziesiątce i jeszcze przed startem zapewniała go, że loty samolotem to dla niej codzienność, prosząc równocześnie, by podpisał jej bilet. Uśmiechnął się pod nosem.
                -Spokojnie –powiedział i podał sąsiadce paczkę gum do żucia. Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. –Uszy się pani nie zatkają.
                - O… -trzęsącą się dłonią wyciągnęła jedną gumę, włożyła do ust i zaczęła energicznie ruszać szczęką. -Dziękuję –dodała szybko, zupełnie jakby bała się, że kiedy przestanie żuć, samolot runie na ziemię.
                You made my day –pomyślał, śmiejąc się w duchu. Zanim jednak zdążył sobie przypomnieć, skąd w ogóle zna to angielskie powiedzenie, śmiertelnie przerażona towarzyszka chwyciła wolną ręką za jego kolano.
                -A jak nas porwą ? –powiedziała szeptem, nie przerywając gimnastyki szczęki. Wyglądała naprawdę zabawnie, jednak Peter starał się zachować pokerową twarz. W końcu, kiedy pierwszy raz wsiadł do samolotu, też nie było mu do śmiechu.
                -Naprawdę nie ma się co martwić. Żadnych vipów na pokładzie nie widzę, a kto i po co chciałby porywać bandę przeciętnych słoweńskich śmiertelników ? –niepostrzeżenie przywołał stewardesę. –Nim się pani obejrzy będziemy bezpiecznie lądować w Paryżu.
                -O Boże –czuł, że jej długie, czerwone paznokcie wbijają się w jego udo. –Lądowanie…
                Zanim jednak zdążyła na dobre zacząć narzekać, na stoliku przed nią pojawiła się lampka wina. Początkowo wyglądała na zmieszaną, jednak po chwili kieliszek był już pusty. Dzięki nieprzecenionemu, w takich sytuacjach, wpływowi alkoholu, Peter mógł stwierdzić z ulgą, że krew znowu normalnie dopływa do jego kolana. Kobieta zaczęła ziewać.
                -W pakiecie, który dostała pani od linii lotniczych, jest opaska na oczy. Sen na pewno dobrze pani zrobi.
                Chwilę później słyszał już tylko głośne chrapanie, na które nie pomogły nawet słuchawki i płynąca z nich głośna muzyka.

                Kiedy już przeczytał cały Magazyn Podróżny i zjadł skromne, ale bardzo smaczne śniadanie, zaczął się zastanawiać, dlaczego w ogóle zdecydował się na ten lot. Czyżby Lisza była aż taką obsesją, że zamiast zostać z rodziną i godnie przeżyć z nimi żałobę, wolał wyjechać do stolicy Francji, by szukać przysłowiowej igły w stogu siana ? A może właściwie potrzebował tylko wymówki by uciec od trudnych rozmów, wzroku matki przepełnionego bólem i pytań zadawanych, stęsknionym a równocześnie tak słodkim i niewinnym głosem, przez pięciolatkę ? Może jego słabość wzięła górę nad rozsądkiem…
                Nie miał żadnego pomysłu na to, co zrobi, kiedy już znajdzie się na paryskim lotnisku. Dopiero teraz dotarło do niego, że nie wie nawet, jak daleko od centrum się ono znajduje ani jak się z niego wydostać. I czym… Pytania zaczęły się mnożyć w jego głowie. Pojawiły się obrazy: Cene, Lisza, Mina… Znajome twarze, mówiące wciąż to samo: „to wszystko bez sensu”. Przymknął oczy i zaczął pocierać palcami skronie. Ból w klatce piersiowej spowodował, że znów nie mógł nabrać oddechu. Kolejny atak paniki. Pojawiały się od dzieciństwa. Pierwszy chwilę po tym jak upadł na K73 podczas treningu w Kranju. Miał już wtedy dziesięć, a może nawet jedenaście lat, ale ból, który odczuwał gdzieś na wysokości prawego kolana, był tak silny, że prawie się popłakał. Choć, prawdę mówiąc, nie chodziło tylko o dyskomfort fizyczny. Przede wszystkim bał się tego, że mógł złamać nogę. A to oznaczałoby wzrok trenera, mówiący: „zawiodłem się Peter na tobie”. Tego bał się najbardziej. I wtedy i teraz. Bał się, że kogoś zawiedzie.
                -Przepraszam –ktoś dotknął delikatnie jego ramienia. Otworzył oczy. Pochylała się nad nim młoda dziewczyna z charakterystyczną czapeczką na głowie. –Podchodzimy do lądowania. Proszę zapiąć pasy bezpieczeństwa.

***

Kiedy dobiegały końca dni ucztowania, Hiob wzywał ich, aby dokonać obrzędu oczyszczenia. Wstawał wczesnym rankiem i składał ofiarę całopalną, za każdego z nich, ponieważ mówił: „Może moi synowie zgrzeszyli i obrazili Boga w swoich sercach”. Hiob zawsze tak postępował.

/Hi 1, 5/



Kochani!
Pewnie zauważyliście, że trochę przeciągam akcję od pogrzebu Ceneta. Zapewne też domyśliliście się (bo jesteście naprawdę łebskimi Sherlockami), że jeśli Anna już w końcu dostanie się do tego nieszczęsnego informatyka, to śledztwo ruszy z miejsca ;) To już za niedługo. 
Bardzo się cieszę, że ciągle jesteście ze mną! Wkręciłam się już w to pisanie na dobre... ;) 
Trzymajcie się cieplutko!
Buziaki ;*

wtorek, 12 kwietnia 2016

Rozdział XX

Pogoda do dupy. Praca do dupy. Papiery, deszcz. Deszcz, papiery. I tak od siedmiu dni…
-A niech to wszystko diabli biorą !
Nik Horvat odłożył z głośnym hukiem grubą, zieloną teczkę. Jego wyraźną irytację było czuć na dobrych kilka kilometrów.
Ostatni tydzień był dla niego pasmem niepowodzeń. Najpierw wysłał do Lublany nie te raporty, które miał, później pomylił pieczątki z datą na ważnym piśmie do prokuratury, a na koniec, jakby tego było mało, okazało się, że kobieta, którą poznał na forum dla wykreślankowiczów, jest transwestytą. A przecież on, jako przykładny, prawicowy obywatel i na dodatek stróż prawa, nie mógł sobie pozwolić, żeby ktoś dowiedział się o jego kontaktach z TAKĄ osobą. Chcąc, nie chcąc musiał więc usunąć swoje konto i grzecznie poprosić Tinę (a może bardziej jakiegoś Tina), żeby nigdy nikomu nie wspominała (wspominał ?), że się spotkali. Żenujące…
Oczywiście to wszystko (no może za wyjątkiem spotkania z Tiną) nie wydarzyłoby się, gdyby ta głupia Kos nie wymyśliła sobie urlopu. No bo w końcu po to jest na tym komisariacie, żeby go w niektórych obowiązkach wyręczać, a nie porzucać służbę dla swoich widzi-misiów.
Tak, tak, Eva tłumaczyła mu, że Anna miała chyba słabość do tego całego Prevca i jego śmierć w jakiś tam sposób się na niej odbiła, ale to tylko utwierdziło go w przekonaniu, że jest po pierwsze niedojrzała, a po drugie nieprofesjonalna. On sam nigdy nie pozwoliłby sobie na romans ze świadkiem.
-Nigdy! –powiedział na głos, jak gdyby chcąc przekonać samego siebie.

-Mogę ?
Nie usłyszał pukania do drzwi. Nie był pewien, czy ma ochotę na rozmowę z Kos, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, inspektor siedziała już na drewnianym krześle po drugiej stronie jego biurka i głupkowato się w niego wpatrywała. „Czego ona ode mnie znowu chce ?”
Nie musiał długo czekać na odpowiedź.
-Zastanawia mnie jedna rzecz – zaczęła. –Dlaczego z prokuratury nie wpłynął żaden wniosek, kto i kiedy zidentyfikował ciało Clavel ?
-Bo nikt tego nie zrobił. Proste.
Przewrócił oczami. Po co ona dalej drążyła temat tej imigrantki ? Nie dość, że pewnie wyprowadzała z ich państwa pieniądze, to na dodatek –dałby sobie za to rękę uciąć –była związana z jakimś alfonsem i po prostu się mu znudziła.
-No dobrze –Kos nie dawała za wygraną. –Ale czy wówczas nie powinniśmy dostać zawiadomienia o pochowaniu zwłok pod takim nazwiskiem, na jakie wskazują inni świadkowie ?
-Wniosek przyszedł.
-Słucham ?!
-No przyszedł. Dość dawno. Leży tu gdzieś –wskazał ręką na stos kartek, które nieposegregowane i w niektórych miejscach oblane kawą, leżały na dostawce po prawej stronie biurka. –Był bezużyteczny.
Widział, że dziewczyna przygryza ze zdenerwowania dolną wargę i powoli wciąga i wypuszcza powietrze. Nagle Horvata zainteresowała plama na ścianie. Wydawało mu się, że wcześniej jej tam nie było… A może była ?
-Komisarzu –Anna tonem głosu zmusiła go, żeby na nią spojrzał. –Czy nie wydaje się panu, że powinniśmy porozmawiać jak cywilizowani ludzie, którzy, czy pan tego chce, czy nie, muszą ze sobą pracować ?
-Przecież rozmawiamy –znów przeniósł wzrok na ścianę. Plama była brązowa. Nie za duża, ale też nie całkiem mała. Na pewno o wiele bardziej interesująca niż Anna.
-Dobrze. Czy w takim razie mogłabym mieć prośbę ?
-Jaką ? –może to była plama po kawie ? Ale czy kiedykolwiek zdarzyło mu się wylać tu cokolwiek ? Przecież to Eva zawsze przynosi jego kubek… Spojrzał z powrotem na Kos.
-Mógłby pan, jeśli już naprawdę nie chce pan pomóc, to chociaż nie utrudniać mi mojej pracy ?
-Tak, tak. Nie mam czasu.
To jednak musiała być plama po kawie.  
-Wychodzę do informatyka. Jakby mnie komisarz potrzebował, to będę pod telefonem.
-Jasne –widział, że wstaje. Chwila! Co ona przed chwilą powiedziała ? –Siadaj!
-Słucham ? Wydawało mi się, że nie chce się panu ze mną rozmawiać.
-Poczekaj –przebierał nerwowo palcami. Zauważył, że przygląda mu się ze zmarszczonym czołem. Musiał jakoś wybrnąć z tej sytuacji. –Nie możesz teraz nigdzie iść.
-Dlaczego ?
-Bo nie możesz i koniec. Nie było cię tydzień i teraz wracasz na godzinę…
-Jestem od ósmej.
-Nieważne. Wracasz i od razu gdzieś się wybierasz. Papiery na ciebie czekają.
-Ale to ważne. Znalazłam stronę, na której mogą być informacje o Kos, ale nie mam do niej dostępu ze Słowenii, a poza tym…
-Anna –udało mu się zabrzmieć na tyle stanowczo, na ile tego potrzebował. –Tutaj są raporty. I bardzo cię proszę, nalegam wręcz, żebyś zaraz je wypełniła. No chyba, że podstawowa pensja ci wystarcza...

Widział, jak inspektor zaciska ze złości pięści. Uśmiechnął się w duchu triumfalnie. Nie mogła mu się przeciwstawić bo dobrze wiedziała, że jej premia i tak wisi już na włosku po ich ostatnich spięciach. A jakby nie patrzeć, to czy dostanie te pieniądze czy nie zależało tylko i wyłącznie od jego dobrej woli…
***


                -Co ty robisz ? –stanęła przed nim, trzymając w ręce czerwoną, kuchenną ścierkę. – Co ty do cholery robisz ?!
                Miał wrażenie, że zaraz rzuci się na niego i zedrze z niego kurtkę, którą przed chwilą założył. Na razie robiła to tylko wzrokiem.
                Mi wprowadziła się z powrotem, kiedy tylko w prasie pojawiły się pierwsze doniesienia o śmierci Ceneta i od tego czasu znowu była przykładną dziewczyną i panią domu. Gotowała, sprzątała, trzymała za rękę, gdy przyjeżdżali jego rodzice… Przez ten tydzień była milsza niż kiedykolwiek. A jemu w zasadzie było wszystko jedno. Nie reagował. Wieczorami kładł się na kanapie, ona spała w sypialni. Jadł zawsze w salonie, ona – w kuchni. Mijali się bez słowa. Czasem tylko, kiedy po raz kolejny przeglądał kolorowe szmatławce, porównując informacje zebrane przez dziennikarzy, przysiadała się do niego, opierała głowę o jego chude ramię, kładła rękę na kolanie i cicho powtarzała, że go nie zostawi, że go rozumie, że chce mu pomóc. Nie słuchał jej. I nigdy nie odpowiadał. Ani na słowa, ani na dotyk.
                Miał dość.
                -Wyjeżdżam, Mina –powiedział spokojnie, ale stanowczo.
                -Peter… -jej głos zawisł w próżni. Widział, że jej oczy kierują się raz na niego, raz na stojącą obok czarną walizkę. Minęło kilka sekund. –Dlaczego ?
                Nie sądził, że to będzie aż takie trudne. Blondynka stała teraz niecałe dwa kroki od niego i, choć starał się na nią nie patrzeć, kątem oka dostrzegł, że jej niebieskie oczy zachodzą łzami.
                Wiedziała. I on też wiedział…
                To nie będzie po prostu kolejny z wielu jego wyjazdów, do których zdążył już ją przyzwyczaić. Z tego już nie wróci. Albo inaczej… wróci. Ale już nie do niej.
                -Mi…
                A przecież kiedyś było im razem tak dobrze.
                Nagle zaczęły powracać wspomnienia. Przed oczami stanęło mu ich pierwsze spotkanie. To było trzy lata temu. Przed wylotem na Igrzyska Olimpijskie do Rosji. Strasznie się wtedy denerwował. Powtarzał sobie w duchu, że nie może nikogo zawieść, że musi być najlepszy. A widok setek kibiców przed wejściem na terminal nie pomagał. To przecież głownie dla nich tam leciał, dla nich miał walczyć. Bał się, że okaże się niewystarczająco dobry, nieprzygotowany… I właśnie kiedy tak siedział, czekając na odprawę, zobaczył Mi. Stała z grupą stewardes, ubrana w dobrze skrojony, damski garnitur z logo Słoweńskich Linii Lotniczych. Nie była ani tak piękna, ani tak zgrabna jak jej towarzyszki, jednak miała w sobie coś, co przyciągnęło jego wzrok. A później poczuł zapach jej perfum. Słodkie truskawki. Ale nie takie hiszpańskie, ze szklarni, które można dostać w Mercatorze przez cały rok. Nie. To był zapach truskawek, które jako dziecko zjadał prosto z krzaczka, kiedy w upalne wakacje jeździł na wieś do dziadków. Zapach, którego się nie zapomina…
                Kiedy później poczuł go w samolocie, już wiedział, że to nie przypadek.
                -Mi… -powtórzył, ale reszta słów uwięzła mu w gardle.
                -Dlaczego ?! – jej smutek zdążył już przerodzić się w złość. –Co ja ci takiego zrobiłam ?!
                Rzuciła w niego szmatką i odwróciła się w stronę kuchni.
                -Bo jak patrzę na ciebie… –urwał. Mi zatrzymała się w połowie kroku i po chwili czuł już jak wbija w niego wzrok. –Bo jak patrzę na ciebie, to widzę te wszystkie lata, podczas których ignorowałem Ceneta. Czuję, jak bardzo go zawiodłem…
                Wypowiadając ostatnie zdanie, mówił już prawie szeptem. W końcu udało mu się powiedzieć na głos to, co kłębiło się w jego wnętrzu od kilku dni, a może nawet tygodni. Przyznał się. Sam przed sobą.
                Już na samym początku Mina stanęła pomiędzy nim a Cenetem. Jednak wina nie leżała ani po jej stronie ani po stronie jego brata. To Peter nie umiał ich pogodzić. Przez tych kilka lat nie znalazł kompromisu, którego wszyscy trzej potrzebowali. Wolał zwalić na kogoś odpowiedzialność. A że akurat Mi była wtedy jego oczkiem w głowie, odskocznią od sportowego wyścigu szczurów i na dodatek całkiem dobrą kochanką, która nie miała oporów, by już po pierwszej randce pójść z nim do łóżka, to Cene stał się kozłem ofiarnym. Wydawało mu się wtedy, że to naturalny bieg rzeczy, że to najlepsze rozwiązanie. I zamiast starać się łagodzić napiętą sytuację, tylko ją zaogniał. Rodzinne obiady zawsze kończyły się awanturą, bo nie potrafił powstrzymać się przed krytykowaniem brata, co wyjątkowo bawiło jego dziewczynę. A Cene, jak to miał w zwyczaju, nie pozostawał mu dłużny. Tylko, że zamiast wyżywać się na Peterze, dogryzał Minie. Wtedy Peter był gotów go za to zabić…
                Ale kiedy teraz o tym myślał, wiele uwag jego brata było niezwykle trafnych. Niestety… Mi nigdy nie była aniołkiem. Tego akurat był pewien.
-I to niby jest moja wina ? Myślałam, że teraz kiedy go już nie ma… że my…
-Nie waż się skończyć ! –wiedział, co chciała powiedzieć. Że teraz już nie będzie „problemu”.
-Będzie nam łatwiej, Peter… -zbliżyła się z powrotem do niego i położyła mu otwartą dłoń na torsie.  –Nie widzisz tego ?
-Mina – zrobił krok do tyłu i spojrzał jej prosto w oczy. –To ty jesteś problemem. Ty i twój egoizm.
Dostał w twarz. Poczuł lekkie swędzenie, ale dalej wyzywająco patrzył na stojącą przed nim, niewiele niższą, kobietę. Nie mógł sobie pozwolić, żeby ktoś traktował śmierć jego brata jako zrzucenie zbędnego balastu. Cene był częścią jego życia i zrobił duży błąd, niszcząc te niewidzialną, braterską nić porozumienia, która była między nimi przed pojawieniem się Miny. Teraz tego żałował.
-Jesteś dupkiem.
Może faktycznie nim był. Może zasłużył na ten policzek… I może kiedyś faktycznie ją kochał. A może nie ? Przez ostatnie miesiące łączył ich tylko sex i wspólne mieszkanie. A historia z kochanką, którą sobie wymyśliła, była odpowiedzią na próbę pojednania się z Cenetem. Bała się, że straci jego uwagę. A zainteresowanie jej osobą było jej tak samo potrzebne do życia jak tlen.
-Do widzenia.
Odwrócił się i zabrał walizkę. Bilet na samolot czekał spokojnie w kieszeni. 

sobota, 9 kwietnia 2016

Rozdział XIX

                Już po wszystkim. Tak po prostu.
                W zatłoczonym barze panował straszny zaduch. Za każdym razem gdy głęboko wciągał nosem powietrze, czuł jak jego płuca, jak gdyby w wyrazie buntu, zaciskają się, powodując silną potrzebę odkaszlnięcia. Ostry dym tytoniowy w połączeniu z odrażającym zapachem potu siedzącego obok niego mężczyzny ubranego w sprany i rozciągnięty, czarny top, sprawiły, że w pewnym momencie Peter poczuł ten charakterystyczny skurcz żołądka, po którym najczęściej trzeba jak najszybciej udać się do toalety. Tym razem jednak go zignorował.
                -Jeszcze raz to samo.
                Barman popatrzył na niego z pewną dozą litości, po czym nalał mu kieliszek wódki. Chwycił go zdecydowanym, szybkim ruchem, ale kiedy miał już wlać do ust palącą gardło ciecz, jego ręka zastygła w bezruchu na wysokości brody. Mrugające kolorowe światła raziły go, a muzyka stawała się coraz głośniejsza.
Peter miał wrażenie jakby znów znalazł się na cmentarzu. Smród nikotyny stał się nagle duszącym, ale jednak w pewien sposób przyjemnym, zapachem kadzidła. Żarówki przemieniły w znicze, których nikłe płomienie falowały na wietrze. Muzyka… Żałobny śpiew starego, fałszującego organisty. Ból powrócił ze zdwojoną siłą. Wróciły myśli, żeby rzucić się w dół za powoli opadającą trumną. Żeby go nie zostawiać… Żeby nie był sam.
                -Pije pan czy nie ? –śmierdzący towarzysz szturchnął go w ramię. Peter zamrugał, potrząsnął głową, ale nie miał zamiaru odpowiadać na zaczepkę. –O cholera! Przecież ty Prevc jesteś!
                Pijacki bełkot spowodował, że nagle ludzie, którym jakimś cudem udało się go usłyszeć, zaczęli się oglądać i przysuwać bliżej. Znowu był atrakcją. Może teraz nawet większą niż zwykle. Do zwycięstw się przyzwyczaili, ale zobaczyć gębę z telewizji na żywo i to jeszcze w takim stanie… Tak, to musiała być nie lada atrakcja. Z resztą, pewnie wiedzieli, że Cene zginął. Mogli się teraz pochwalić znajomym, że widzieli jak Prevc zapija smutki. I że nie jest z kamienia.
                Spojrzał na kieliszek. Część wódki zdążyła się wylać. Czuł, że ma śliskie palce.
                „Twoje zdrowie, bracie” –pomyślał, po czym szybko przechylił do ust zimne szkło.
                Zsunął się z wysokiego stołka i wyszedł.
                Już po wszystkim.
                Noc była piękna.

***

                Opadła na fotel w swoim gabinecie. Zauważyła, że jej twarz odbija się w szybie okna, znajdującego się naprzeciwko biurka. Próbowała zrobić rano makijaż, ale z marnym skutkiem. Podkład na wysuszonej skórze wyglądał jak złuszczająca się farba, a wodoodporny tusz najwyraźniej nie był jednak odporny na łzy, bo pod oczami znów miała czarne plamy.
                Tak, kolejny raz płakała. W samochodzie. W drodze na komisariat. Chociaż obiecała sobie wczoraj, że już nie będzie, że zajmie się swoimi sprawami i zapomni. Rozrywającego serce szlochu dziecka nie dało się jednak zapomnieć. Nie dało się wymazać z pamięci też białej róży Niki (wygooglowała sobie jej imię) ani pustego, przenikniętego beznadzieją wzroku jej matki.
                Postawiła na biurku nowe pudełko chusteczek. Nie sądziła, że jakaś śmierć kiedykolwiek spowoduje, że zasmarka aż tyle tych celulozowych, białych i wcale nie delikatnych, jak reklamował producent, kwadratów, ale od tygodnia zużyła już chyba cztery duże opakowania.
                -Mogę? –drzwi uchyliły się i zauważyła głowę Evy.
                -Jasne –Anna uśmiechnęła się lekko, kiedy sekretarka usiadła na krześle naprzeciwko niej.
                -Co słychać ? Trzymasz się jakoś po tym pogrzebie ?
                -Słychać to jedynie moje smarkanie. A co do pogrzebu to było… Jak w ogóle może być na pogrzebach ? W porządku ? Okej ? Raczej znośnie ? –odwróciła głowę bo znowu poczuła, że wilgotnieją jej oczy. –Zapomniałam wieńca.
                -Oj Anna…
                Przyjrzała się siedzącej naprzeciwko niej kobiecie. Uśmiechała się delikatnie, budząc tym jak zwykle zaufanie, ale też pokazując troskę. Życie musiało ją wiele nauczyć. A przecież jest niewiele starsza od Anny…
To Eva poinformowała ją o śmierci Ceneta. Zadzwoniła do niej kilka godzin po wypadku. Wtedy Annie było wszystko jedno, słyszała w głowie tylko powtarzającą się, jak na zepsutej płycie, wiadomość: „w tym samochodzie był Cene Prevc”… Teraz jednak dotarło do niej, że coś się nie zgadza. Czemu nie pomyślała o tym wcześniej ?
                -Eva ? –Anna zmarszczyła czoło. –W zasadzie to skąd ty od razu wiedziałaś, że to Cene ? Przecież prokuratura dopiero…
                -Jechałam z nim tym samochodem.
                No tak, prasa pisała coś o autostopowiczce, którą Cene wysadził jeden zakręt wcześniej.
                -Przepraszam, że ci nie powiedziałam wcześniej. Jak do ciebie zadzwoniłam to nie sądziłam, że zareagujesz tak… Nie wiedziałam, że coś was łączyło. No i potem już nie chciałam opowiadać ci o szczegółach…
                Pamiętała swoją reakcję. Przez pierwsze kilka sekund nie mogła złapać oddechu. Miała wrażenie jakby ściany jej dróg oddechowych zawaliły się, torując drogę powietrzu. Usiadła na dywanie, na którym akurat stała, a potem powiedziała coś w stylu: „mój Cene?” i więcej się nie odezwała. Słyszała, że Eva coś mówiła, ale nie rozumiała poszczególnych słów. Zlewały się w jeden chaotyczny szum, który sprawiał, że jej głowa o mało nie eksplodowała. Rzeczywistość pokryła się mgłą. I tyle… Albo aż tyle.
-Rozumiem –znów posłała w jej stronę wymuszony uśmiech.
-Wiem, że ci ciężko –Eva położyła dłoń na jej dłoni i zacisnęła lekko palce.
-Ale… -Anna dalej nie potrafiła zrozumieć –po co ty tam jechałaś ?
-Wyszłam z komisariatu wcześniej, chociaż pewnie nie zauważyłaś, bo byłaś zajęta tą kontrolą. Niedaleko Dolenji mieszka mój… -urwała na chwilę –nowy znajomy. Miałam spędzić u niego wieczór. Tom był z nianią.
Anna poczuła się jak na przesłuchaniu. Zrobiło jej się głupio, że zaczęła tak wypytywać Evę. W końcu każdy miał prawo do swojego życia.
-Miałam wiele szczęścia w tym całym nieszczęściu –sekretarka zaczęła wstawać z krzesła.
-Poczekaj –teraz to Anna chwyciła ją za rękę, wymuszając tym samym by usiadła z powrotem. –Możesz mi jeszcze powiedzieć… Ja…
-Cene był bardzo spokojny. I nie odzywał się za dużo. W zasadzie zapytał tylko gdzie ma mnie zawieźć. A potem włączył muzykę. –Eva czytała jej w myślach. Chciała sobie wyobrazić Ceneta, ale na samo jego wspomnienie łzy napłynęły jej do oczu.
-Dziękuję –powiedziała i chwyciła ukradkiem chusteczkę.
-Anna, jeśli tylko będziesz czegoś potrzebować, daj znać.
Nagle na korytarzu trzasnęły drzwi.
-Oho. Komisarz nadchodzi. Lecę zrobić kawę.

                Anna spojrzała na swoją korkową tablicę. Po tygodniowym urlopie, na który Horvat łaskawie się zgodził, zastrzegając przy tym, że jej czas na rozwiązanie śledztwa się w żaden magiczny sposób nie wydłuży, czuła się trochę zagubiona. Na dodatek z jej koncentracją nie było najlepiej. Postanowiła jednak, że bez względu na wszystko, rozwiąże zagadkę Lany. Dla Ceneta…
                Przeglądała po kolei wszystkie dokumenty, choć większość z nich znała na pamięć. Gdyby tylko pojawiły się jakieś nowe szczegóły, coś, od czego mogłaby się odbić… Miała wrażenie, że stąpa w miejscu. Nic się nie kleiło. Informacje, zdobyte do tej pory, przypominały puzzle, które ktoś powybierał z różnych pudełek i na siłę chciał z nich uzyskać spójny obrazek. Zaczęła wątpić w to, czy jej praca ma sens.
                „Je meprise mon existence” –przeszło jej przez myśl. Potrząsnęła głową. Życie ma sens. Zawsze.
                Wpadła na pomysł. W końcu mówi się, że Google wie wszystko. Przynajmniej na filmach internetowe poszukiwania zawsze kończą się sukcesem. Bohater wrzuca słowo w wyszukiwarkę i od razu w pierwszym wyniku znajduje to, czego szuka. W rzeczywistości tak to chyba nie działa. Ale przecież zawsze można spróbować.
Kilka odnośników do francuskiej Biblii internetowej, sporo tłumaczy i słowników. W grafice też nic ciekawego. Kilkanaście zdjęć, jakieś obrazy wzorowane na historiach biblijnych, zaproszenie na warsztaty biblijne… Każdy wynik teoretycznie mógłby się łączyć z Laną albo Jessicą, ale przeszukiwanie wirtualnej rzeczywistości tylko w oparciu o tak naciągane twierdzenie, nie ma najmniejszego sensu.
Anna załadowała następną stronę. Nie sądziła, że znajdzie coś interesującego, ale z braku innych pomysłów, postanowiła szukać dalej. Próbowała dopisać do francuskiego cytatu kolejno dane Kosir i Clavel, ale wówczas wyniki były jeszcze bardziej abstrakcyjne. W końcu zniechęcona, już miała wyłączyć przeglądarkę, kiedy nagle jej wzrok padł na zdjęcie okrągłej przypinki. Takiej samej ja ta, która leżała teraz przed nią na blacie biurka.

„Eureka!” –pomyślała i szybko kliknęła w link, który się wyświetlał pod grafiką. Niestety, strona była zablokowana dla użytkowników spoza Francji. To jednak nie zniechęciło Anny. Przeciwnie. Pomyślała, że bardzo chętnie zrobi sobie wycieczkę do informatyka i przy okazji przypomni mu, że dalej czeka na informacje o laptopie. W końcu ileż można…




Dziś nic konkretnego się nie wydarzyło... Każdy na swój sposób musi przeżyć stratę Ceneta. Ale dajmy im czas. Potem zaczną działać, obiecuję :)
Nie mogę uwierzyć, że dobijamy do 8,5 tys. po niespełna dwóch miesiącach...
A za wszystkie komentarze, smsy i rozmowy... po prostu DZIĘKUJĘ <3
Do napisania ! 

środa, 6 kwietnia 2016

Rozdział XVIII

Tragedia na drodze!
Wczoraj późnym popołudniem na drodze krajowej nr 445, niedaleko miejscowości Dolenja Vas doszło do tragedii. Kierowca stracił panowanie nad samochodem i uderzył w rosnące na poboczu drzewo.
Auto stanęło w płomieniach…



Znamy tożsamość ofiary wypadku!
Niestety potwierdziły się wcześniejsze przypuszczenia. Wczoraj, na konferencji prasowej policja potwierdziła, że to Cene Prevc –znany słoweński skoczek- zginął w płomieniach w swoim własnym samochodzie. Rodzina nie zdradziła jeszcze daty pogrzebu…



                Patrzył tępym wzrokiem na leżące przed nim gazety. Pierwsza była sprzed tygodnia, druga miała trzy, może cztery, dni – nie pamiętał. Z resztą… czy to miało teraz znaczenie ?
Chciał przeanalizować w głowie każde słowo, każdą literę. Powoli przesuwał palcem pomiędzy linijkami, szukając choć jednego słowa, które do tej pory mógł przeoczyć. Robił tak już co najmniej od godziny. Miał jeszcze inne gazety, które odłożył na stosik. W każdej to samo. Te same zdjęcia. Te same słowa…
                Oczy mimowolnie co chwilę wracały w jedno miejsce: „Cene Prevc”... Pragnął by pojawiło się tam cokolwiek innego. By był to tylko kolejny błąd drukarski, których przecież tak wiele we współczesnej prasie. Odepchnął od siebie stolik, który przechylił się na tyle, że leżące na nim gazety i szklanka z sokiem pomarańczowym spadły na podłogę. Patrzył jeszcze przez chwilę jak na ulubionym dywanie Mi powstaje duża pomarańczowa plama, po czym wstał i podszedł do okna.
                „Cene Prevc, Cene Prevc, Cene…”  Wiedział, że to nie żadna pomyłka. Prokuratura od samego początku nie miała wątpliwości, mimo tego, że zanim straż zdążyła go wyciągnąć, był już podobno tylko zwęglonym szkieletem. Samochód. Sms. Kartka do Anny. Poza tym ta autostopowiczka, która wysiadła chwilę wcześniej…
                Chciał płakać. Wyć jak małe dziecko, które ktoś pozbawił ulubionej zabawki. Chciał wyrzucić z siebie cały ból, wszystkie emocje, które kłębiły się w nim od siedmiu dni. Nie potrafił…
                -Peter –Mi stanęła przed nim w tej ohydnej, czarnej sukience. Zauważył, że ma zaczerwienione oczy. –Musimy iść…
                Wyciągnęła do niego rękę. Zawahał się… Nie chciał tam iść z nią. Cene jej przecież nie lubił. Z resztą ona jego też nie.
To czemu teraz do cholery, to ona płacze, kiedy jego brat nie żyje, a nie on?!
                „Jesteś dupkiem. Zwykłym, zimnym dupkiem.” –głos w jego głowie powtarzał mu to jak mantrę od kilku dni. Czuł, że ból rozsadza mu piersi, ale stał dalej z kamienną twarzą. Nie potrafił… -„Cene był ci po prostu obojętny!”
                -Nie był! –słyszał, jak echo jego głosu rozchodzi się po salonie.
                -Słucham ? –Mina chciała go objąć, ale zrobił krok do tyłu. Spojrzała na niego. –Kochanie wiem, że ci ciężko, ale…
                -Nic nie wiesz –odwrócił się w stronę drzwi. –Idziemy.


***

                Wiał silny, północny wiatr. Anna miała wrażenie, że każdy, nawet najmniejszy, fragment jej ciała przeszywa chłód. Zupełnie jakby naga położyła się na taflę zamarzniętego jeziora. Trzęsły jej się wargi  i w duchu miała tylko nadzieję, że nie zacznie zaraz szczękać zębami. Nie była do końca pewna czy to wina lodowatych podmuchów, które targały jej niezbyt grubym, ciemno-szarym płaszczem, czy może jednak tego dziwnego poczucia pustki, które do tej pory czuła w życiu tylko raz gdy razem z mamą stały nad grobem ojca. Wtedy jeszcze nie do końca to rozumiała, ale ból, który falami wędrował od żołądka ku górze, pamiętała doskonale.
                Na dodatek akurat tego dnia nad Słowenią przechodziła fala pierwszych, wiosennych ulew. Parasol Anny wyginał się na wszystkie możliwe strony, skutecznie uniemożliwiając jej skupienie się na słowach księdza, machającego akurat ręką nad przeraźliwie głęboką dziurą, do której chwile wcześniej dwóch niezbyt przyjemnie wyglądających mężczyzn spuściło drewnianą trumnę.  
                Nie była pewna, czy wierzy, że coś po śmierci istnieje. Chyba nigdy się nad tym do końca nie zastanawiała, w zasadzie nawet nie miała na to ochoty. Jej rodzice nie chodzili do kościoła. Może babcia zaprowadziła ją tam raz czy dwa, ale wiedziała o Bogu tylko to, że ma długą, siwą brodę. Zdecydowanie za mało, żeby uwierzyć, że ktoś taki w ogóle istnieje, nie mówiąc już o tym, że podobno czeka na nas z otwartymi rękami w rajskim ogródku, kiedy tu na ziemi już nas zakopią i nasze ciała staną się dość wartościową pożywką dla robaków i mikrobów. Chyba była za duża na bajki…
                Rozejrzała się dookoła. Przyszło wielu ludzi, choć wiadomość o pogrzebie była tajna dla mediów aż do wczoraj. Mimo to, pod bramą cmentarza stało kilku paparazzich i dziennikarzy, dla których widocznie zyski i wzrost poczytalności ich kolorowych szmatławców były większą wartością niż szacunek dla pogrążonej w żałobie rodziny. Anna żałowała, że nie założyła jednak munduru albo nie wzięła chociaż służbowej legitymacji. Z łatwością mogłaby wtedy nastraszyć i przegonić te żarłoczne hieny, które najwidoczniej resztki przyzwoitości przegrały dawno temu w kasynie. Pokręciła głową.
                -Prochem jesteś i w proch się obrócisz –nagle wiatr ucichł i w koło było słychać tylko ciszę przerywaną, uderzającymi o nagrobki, kroplami deszczu. –Spoczywaj w pokoju.
                Usłyszała głośny szloch dziecka. Spojrzała z powrotem w stronę grobu. Mała dziewczynka o ogniście rudych włosach, kurczowo trzymała się skrawka długiej czarnej spódnicy, która należała do kobiety wyglądającej jak jej starsza, zmęczona życiem kopia. To musiała być matka Ceneta.
Annie zaszkliły się oczy. Widok płaczącej pięciolatki spowodował, że po raz kolejny tego dnia musiała sięgnąć do torebki po chusteczki.  Wiedziała, ze Cene miał jeszcze inne rodzeństwo poza Peterem, ale nie sądziła, że zobaczy w tym okropnym miejscu takiego malucha.
„Dlaczego ona jej nie przytuli ?” –miała ochotę podbiec i zabrać stąd dziewczynkę jak najdalej. Dopiero gdy pani Prevc poruszyła się by zabrać do ręki garść ziemi, Anna dostrzegła, że za nią stoi jeszcze jedna ruda istotka. Była trochę starsza. Miała osiem, może dziesięć lat. Nie płakała. Jednak wyraz jej twarzy mówił wszystko. Podobnie jak jej matka była strasznie blada a w ręce trzymała jedną białą różę, która pod wpływem deszczu wyglądała teraz wyjątkowo przygnębiająco. Jeden płatek oderwał się i niesiony przez wiatr zniknął nagle za metalowym ogrodzeniem. Anna widziała, że dziewczynka z nostalgią śledzi go wzrokiem...
Ceremonia dobiegła końca. Część osób zaczęła podchodzić do grobu, by położyć bukiet lub po prostu wsypać garść ziemi do dołu, w którym leżała trumna. Dopiero teraz Anna zrozumiała, że zapomniała odebrać zamówiony wieniec z kwiaciarni. Ale w zasadzie… czy to miało teraz jeszcze jakieś znaczenie ? Kilka sztucznych kwiatków nie przywróci Cenetowi życia…
Stała na cmentarzu do momentu, aż została na nim tylko najbliższa rodzina. Zastanawiała się chwilę, czy powinna podejść i coś powiedzieć. Stwierdziła jednak, że nie wie co. Co ona chciałaby usłyszeć gdyby jej umarł ktoś najbliższy ? Czy w ogóle chciałaby czegoś słuchać ?...

Złożyła parasol, pozwalając by krople deszczu spływały po jej włosach i twarzy. Czuła zapach parafiny, który unosił się z palących się dookoła zniczy. Nie potrafiła się poruszyć. Drżące wcześniej z zimna ręce i nogi, teraz nagle znieruchomiały. Zamknęła oczy. Chwilę później stała już na cmentarzu zupełnie sama…




Zaskoczeni ? ... A może źli ? Albo rozczarowani ?
Pamiętajcie, że ostatniego słowa jeszcze nie powiedziałam... ;)
Aaa...no i w końcu wiecie kim jest mailowy znajomy Liszy :) w zasadzie to większość domyśliła się już dawno. Brawo Sherlocki ! ;)

Miałam jeszcze się usprawiedliwić za brak weekendowego rozdziału... Tym razem to nie moje lenistwo ani brak czasu, a jedynie (albo aż!) złośliwość rzeczy martwych. Mój komputer postanowił zaprotestować. Może on też nie mógł się pogodzić ze śmiercią Ceneta ? Kto wie...

Buziaki ;*