Usiadła
nagle wyprostowana na łóżku. Coś ją obudziło, ale nie mogła sobie przypomnieć
co. Od kilku dni spała w kratkę, o ile w ogóle udawało jej się zasnąć.
Wymacała na oślep włącznik nocnej lampki i spojrzała w stronę
lustra, które wisiało na przeciwległej ścianie jej sypialni. Wyglądała gorzej
niż spuszczony ze smyczy pies, który postanowił wytarzać się w błotnistej
kałuży. Zdecydowanie za długie już włosy, opadały tłustymi pasmami na czoło.
Wczorajszy makijaż roztarł się pod i na powiekach, więc oprócz sinych worów,
pod oczami miała jeszcze czarne plamy. Na dodatek cuchnęła potem.
Kiedy wczoraj wieczorem wróciła
do mieszkania, była jednocześnie wściekła i niesamowicie zmęczona. Wypiła
duszkiem lampkę jej ostatniego czerwonego wina, które znalazła w starym
kredensie, odziedziczonym po babci, po czym zasnęła, nie ściągnąwszy nawet
munduru. Dobrze, że przynajmniej nie położyła się na sofie, tylko ostatkiem sił
doczołgała się do łóżka. Inaczej dziś bolałaby ją każda część ciała.
Wciąż jeszcze mrużąc oczy,
zaczęła szukać telefonu. Leżał pod jedną z poduszek. Jak zwykle.
Anna czytała kiedyś w jakimś
poradniku, że sprzęty elektroniczne nie powinny w ogóle zostawać na noc w
sypialni, bo ich promieniowanie ma niekorzystny wpływ na proces regeneracji i
dodatkowo powoduje szereg różnych chorób. Nie potrafiła się jednak oduczyć tego, że
komórka towarzyszyła jej we wszystkich czynnościach. Bała się go nawet
zostawić, kiedy wychodziła do toalety. Poza tym jej praca wymagała stałej
możliwości skontaktowania się z nią. Nawet jeśli miałoby to wpłynąć na jej
biedny, niezregenerowany organizm. No i jeszcze budzik. Czasy zegarów z opcją
alarmu minęły nieodwracalnie wraz z jej dzieciństwem. Kiedyś budził ją Kaczor
Donald, dziś – rakotwórczy prostokąt.
Potrząsnęła głową. Prysznic. To
jedyne na co miała teraz ochotę.
Ale chwila! Która w ogóle jest
godzina ?
5:04
Opadła z powrotem na łóżko a jej
głowa zniknęła wśród różnokolorowych poduszek. Pomyślała, że może sobie
pozwolić na jeszcze chwilę błogiej nicości.
-Cholera! –zaspała.
Zgodnie z tym, co postanowiła
wczoraj po rozmowie z Horvatem, powinna właśnie wychodzić z mieszkania.
Pracownie informatyczną otwierali o ósmej, chciała więc pojawić się tam chwilę
po otwarciu, żeby na komisariat przyjść zgodnie z grafikiem na dziewiątą. Skoro
nie mogła załatwić tego w godzinach pracy, musiała znaleźć inny sposób.
Potrzebowała odpowiedzi na już, więc pisanie maila nie wchodziło w grę.
Teraz jednak siedziała na łóżku,
dalej wpatrując się w wyświetlacz komórki.
-Cholera –powtórzyła.
Wbiegła do łazienki i
równocześnie myjąc zęby, zrobiła siku. Pamiętała, że kupiła kiedyś suchy
szampon. Nigdy wcześniej go nie używała, ale wówczas w drogerii poleciła jej go
bardzo miła pani ekspedientka, zapewniając, że przyda się w kryzysowych
sytuacjach. A poza tym tak słodko pachniał…Tylko gdzie on teraz jest ?
Wyrzuciła na podłogę wszystkie kosmetyki. Szklany pojemniczek z olejkiem do
włosów, rozbił się, ubijając jednocześnie róg kafelka. Anna zamknęła na chwilę
oczy i policzyła w myślach do dziesięciu. Przekroczyła szkło i tłustą plamę, by
sięgnąć do wiszącej szafki nad wanną. Jest! Przeleciała wzrokiem po instrukcji
użycia. Wszystko wydawało się bardzo proste. Tylko czemu to jest takie dziwnie
białe ? No i ten zapach. Pamiętała go inaczej. Zaczęła zgodnie ze wskazówkami,
przeczesywać energicznie palcami włosy. Wszystko zaczęło się kleić a biały
proszek trzymał się uparcie włosów. Spojrzała jeszcze raz na opakowanie.
Szampon od roku był przeterminowany.
-Co jeszcze mnie dziś czeka ?
W tej samej chwili stanęła w
rozbite szkło. Z dużego palca popłynęła krew. Ciemno-czerwona plama zaczęła
tworzyć się na białych kafelkach. Annie stanęła przed oczami krew, którą
znalazła przed domkiem Lany. Ten sam mocny kontrast. Z uśmiechem przypomniała
sobie swój ówczesny lęk o Ceneta i jego zdziwioną minę, gdy wpadła do sypialni,
siłując się w drzwiach z półnagim Peterem.
Cene…
Usiadła na brzegu wanny. Z jej
oczu popłynęły łzy.
Odkręciła kurek z ciepłą wodą,
jednocześnie pozwalając by krew cieknąca z palca, wsiąkała w czysty, kremowy
ręcznik.
Dziś nie pojedzie do
informatyka.
***
Samolot
właśnie powoli wznosił się w powietrze. Kątem oka zobaczył, że siedząca obok
niego kobieta kurczowo zacisnęła palce na podpórce po swojej prawej stronie.
Była po pięćdziesiątce i jeszcze przed startem zapewniała go, że loty samolotem
to dla niej codzienność, prosząc równocześnie, by podpisał jej bilet. Uśmiechnął
się pod nosem.
-Spokojnie
–powiedział i podał sąsiadce paczkę gum do żucia. Popatrzyła na niego ze
zdziwieniem. –Uszy się pani nie zatkają.
-
O… -trzęsącą się dłonią wyciągnęła jedną gumę, włożyła do ust i zaczęła
energicznie ruszać szczęką. -Dziękuję –dodała szybko, zupełnie jakby bała się,
że kiedy przestanie żuć, samolot runie na ziemię.
You made my day –pomyślał, śmiejąc się w
duchu. Zanim jednak zdążył sobie przypomnieć, skąd w ogóle zna to angielskie
powiedzenie, śmiertelnie przerażona towarzyszka chwyciła wolną ręką za jego
kolano.
-A
jak nas porwą ? –powiedziała szeptem, nie przerywając gimnastyki szczęki.
Wyglądała naprawdę zabawnie, jednak Peter starał się zachować pokerową twarz. W
końcu, kiedy pierwszy raz wsiadł do samolotu, też nie było mu do śmiechu.
-Naprawdę
nie ma się co martwić. Żadnych vipów na pokładzie nie widzę, a kto i po co
chciałby porywać bandę przeciętnych słoweńskich śmiertelników ?
–niepostrzeżenie przywołał stewardesę. –Nim się pani obejrzy będziemy
bezpiecznie lądować w Paryżu.
-O
Boże –czuł, że jej długie, czerwone paznokcie wbijają się w jego udo.
–Lądowanie…
Zanim
jednak zdążyła na dobre zacząć narzekać, na stoliku przed nią pojawiła się
lampka wina. Początkowo wyglądała na zmieszaną, jednak po chwili kieliszek był
już pusty. Dzięki nieprzecenionemu, w takich sytuacjach, wpływowi alkoholu,
Peter mógł stwierdzić z ulgą, że krew znowu normalnie dopływa do jego kolana.
Kobieta zaczęła ziewać.
-W
pakiecie, który dostała pani od linii lotniczych, jest opaska na oczy. Sen na
pewno dobrze pani zrobi.
Chwilę
później słyszał już tylko głośne chrapanie, na które nie pomogły nawet
słuchawki i płynąca z nich głośna muzyka.
Kiedy
już przeczytał cały Magazyn Podróżny i zjadł skromne, ale bardzo smaczne
śniadanie, zaczął się zastanawiać, dlaczego w ogóle zdecydował się na ten lot.
Czyżby Lisza była aż taką obsesją, że zamiast zostać z rodziną i godnie przeżyć
z nimi żałobę, wolał wyjechać do stolicy Francji, by szukać przysłowiowej igły
w stogu siana ? A może właściwie potrzebował tylko wymówki by uciec od trudnych
rozmów, wzroku matki przepełnionego bólem i pytań zadawanych, stęsknionym a
równocześnie tak słodkim i niewinnym głosem, przez pięciolatkę ? Może jego
słabość wzięła górę nad rozsądkiem…
Nie
miał żadnego pomysłu na to, co zrobi, kiedy już znajdzie się na paryskim
lotnisku. Dopiero teraz dotarło do niego, że nie wie nawet, jak daleko od
centrum się ono znajduje ani jak się z niego wydostać. I czym… Pytania zaczęły
się mnożyć w jego głowie. Pojawiły się obrazy: Cene, Lisza, Mina… Znajome
twarze, mówiące wciąż to samo: „to
wszystko bez sensu”. Przymknął oczy i zaczął pocierać palcami skronie. Ból
w klatce piersiowej spowodował, że znów nie mógł nabrać oddechu. Kolejny atak paniki. Pojawiały się od
dzieciństwa. Pierwszy chwilę po tym jak upadł na K73 podczas treningu w Kranju.
Miał już wtedy dziesięć, a może nawet jedenaście lat, ale ból, który odczuwał
gdzieś na wysokości prawego kolana, był tak silny, że prawie się popłakał.
Choć, prawdę mówiąc, nie chodziło tylko o dyskomfort fizyczny. Przede wszystkim
bał się tego, że mógł złamać nogę. A to oznaczałoby wzrok trenera, mówiący: „zawiodłem się Peter na tobie”. Tego bał
się najbardziej. I wtedy i teraz. Bał się, że kogoś zawiedzie.
-Przepraszam
–ktoś dotknął delikatnie jego ramienia. Otworzył oczy. Pochylała się nad nim
młoda dziewczyna z charakterystyczną czapeczką na głowie. –Podchodzimy do
lądowania. Proszę zapiąć pasy bezpieczeństwa.
***
Kiedy
dobiegały końca dni ucztowania, Hiob wzywał ich, aby dokonać obrzędu
oczyszczenia. Wstawał wczesnym rankiem i składał ofiarę całopalną, za każdego z
nich, ponieważ mówił: „Może moi synowie zgrzeszyli i obrazili Boga w swoich
sercach”. Hiob zawsze tak postępował.
/Hi
1, 5/
Kochani!
Pewnie zauważyliście, że trochę przeciągam akcję od pogrzebu Ceneta. Zapewne też domyśliliście się (bo jesteście naprawdę łebskimi Sherlockami), że jeśli Anna już w końcu dostanie się do tego nieszczęsnego informatyka, to śledztwo ruszy z miejsca ;) To już za niedługo.
Bardzo się cieszę, że ciągle jesteście ze mną! Wkręciłam się już w to pisanie na dobre... ;)
Trzymajcie się cieplutko!
Buziaki ;*
Jeśli przez to przeciąganie akcji opowiadanie będzie trwać dłużej, to mi to pasuje ;) Bałagan z kosmetykami Anny dziwnym trafem przypomina mi mój porządek z nimi ( mam nadzieję że u mnie nie ma nic przeterminowanego). Czekam na więcej i bardzo się cieszę, że tak cię to wkręciło :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Lepiej to sprawdź, bo skończysz jak Anna. ;)
UsuńDziękuję, że ciągle mam w Tobie tak duże wsparcie ;*
Buziaki ❤
Kochana:)Dobrze na dzień dobry w poniedziałek przeczytać kolejny rozdział! Ciężko czekać na następny :( Weny życzę i serdecznie pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńPrzecież wtorek już jutro ;)
UsuńPozdrawiam :)
Nie tylko ty się wkręciłaś! Odliczam dni do kolejnych rozdziałów 😃
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że widzę kolejne osoby stale dodające komentarze :)
UsuńSerdecznie pozdrawiam :)
nie jestem sama z tym spaniem z telefonem, hehe. trzeba na coś umrzeć ;) XD
OdpowiedzUsuńjejciu, tak przykro mi się robi na samą myśl o Cenecie... nadal Ci nie wybaczyłam tego wypadku! :<
szkoda, ze Peter nie znajdzie Liszy.... ugh ;-;
łoboże, oni wszyscy coś mają tam u Ciebie... haha :<
czekam na kolejny! ♥
Nikogo nie będę oszczędzać :D hahahah
UsuńDziękuję za wszystkie komentarze :* to niesamowite, że ludzie tyle wytrzymują tutaj...
Buziaki:*
Dzień dobry :*
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny <3
Kiedy opisywałaś niezwykłego pecha Anny miałam przed oczami siebie w podobnej sytuacji :D Takie dni się zdarzają, i trzeba się tylko modlić, by je jakoś przetrwać x.x
Domyślam się że przeciągasz akcję, ale ja tak tęsknię za Cene *,*
Aczkolwiek piszesz tak idealnym stylem że czyta się wprost bajecznie. Strasznie Ci tego zazdroszczę :3
Dużo weny życzę :*
P.S
Z ogromną przyjemnością informuję o nominowaniu Ciebie do nagrody Liebster Award :)
http://the-weight-of-us.blogspot.com/p/liebster-award.html
Życzę miłej zabawy :*
Kochana! Nie masz mi czego zazdrościć ;) naprawdę.
UsuńDziękuję bardzo za nominację:* już się biorę za te pytania :)
Buziaki :)
Ja dalej czekam na zmartwychwstanie Cene.
OdpowiedzUsuńP.S. kocham to, jest świetne, chcę więcej i hgajjskxisnakab 💕💕💕💕
Gabdjdnsbjsksnj :*
UsuńDziękuję:)
Jestem!
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, naprawdę cudnie się czyta *.*
Hmm... no tak, przeciągasz akcję, ale czy aby na pewno przypadkowo, czy coś kombinujesz w związku z tym? :) Bo jakoś tak pusto bez Cene...
Weny!
Buziaki :**