niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział XXI

           Usiadła nagle wyprostowana na łóżku. Coś ją obudziło, ale nie mogła sobie przypomnieć co. Od kilku dni spała w kratkę, o ile w ogóle udawało jej się zasnąć.
Wymacała na oślep włącznik nocnej lampki i spojrzała w stronę lustra, które wisiało na przeciwległej ścianie jej sypialni. Wyglądała gorzej niż spuszczony ze smyczy pies, który postanowił wytarzać się w błotnistej kałuży. Zdecydowanie za długie już włosy, opadały tłustymi pasmami na czoło. Wczorajszy makijaż roztarł się pod i na powiekach, więc oprócz sinych worów, pod oczami miała jeszcze czarne plamy. Na dodatek cuchnęła potem.
                Kiedy wczoraj wieczorem wróciła do mieszkania, była jednocześnie wściekła i niesamowicie zmęczona. Wypiła duszkiem lampkę jej ostatniego czerwonego wina, które znalazła w starym kredensie, odziedziczonym po babci, po czym zasnęła, nie ściągnąwszy nawet munduru. Dobrze, że przynajmniej nie położyła się na sofie, tylko ostatkiem sił doczołgała się do łóżka. Inaczej dziś bolałaby ją każda część ciała.
                Wciąż jeszcze mrużąc oczy, zaczęła szukać telefonu. Leżał pod jedną z poduszek. Jak zwykle.
                Anna czytała kiedyś w jakimś poradniku, że sprzęty elektroniczne nie powinny w ogóle zostawać na noc w sypialni, bo ich promieniowanie ma niekorzystny wpływ na proces regeneracji i dodatkowo powoduje szereg różnych chorób.  Nie potrafiła się jednak oduczyć tego, że komórka towarzyszyła jej we wszystkich czynnościach. Bała się go nawet zostawić, kiedy wychodziła do toalety. Poza tym jej praca wymagała stałej możliwości skontaktowania się z nią. Nawet jeśli miałoby to wpłynąć na jej biedny, niezregenerowany organizm. No i jeszcze budzik. Czasy zegarów z opcją alarmu minęły nieodwracalnie wraz z jej dzieciństwem. Kiedyś budził ją Kaczor Donald, dziś – rakotwórczy prostokąt.
                Potrząsnęła głową. Prysznic. To jedyne na co miała teraz ochotę.
                Ale chwila! Która w ogóle jest godzina ?
                5:04
                Opadła z powrotem na łóżko a jej głowa zniknęła wśród różnokolorowych poduszek. Pomyślała, że może sobie pozwolić na jeszcze chwilę błogiej nicości.

                -Cholera! –zaspała.
                Zgodnie z tym, co postanowiła wczoraj po rozmowie z Horvatem, powinna właśnie wychodzić z mieszkania. Pracownie informatyczną otwierali o ósmej, chciała więc pojawić się tam chwilę po otwarciu, żeby na komisariat przyjść zgodnie z grafikiem na dziewiątą. Skoro nie mogła załatwić tego w godzinach pracy, musiała znaleźć inny sposób. Potrzebowała odpowiedzi na już, więc pisanie maila nie wchodziło w grę.
                Teraz jednak siedziała na łóżku, dalej wpatrując się w wyświetlacz komórki.
                -Cholera –powtórzyła.
                Wbiegła do łazienki i równocześnie myjąc zęby, zrobiła siku. Pamiętała, że kupiła kiedyś suchy szampon. Nigdy wcześniej go nie używała, ale wówczas w drogerii poleciła jej go bardzo miła pani ekspedientka, zapewniając, że przyda się w kryzysowych sytuacjach. A poza tym tak słodko pachniał…Tylko gdzie on teraz jest ? Wyrzuciła na podłogę wszystkie kosmetyki. Szklany pojemniczek z olejkiem do włosów, rozbił się, ubijając jednocześnie róg kafelka. Anna zamknęła na chwilę oczy i policzyła w myślach do dziesięciu. Przekroczyła szkło i tłustą plamę, by sięgnąć do wiszącej szafki nad wanną. Jest! Przeleciała wzrokiem po instrukcji użycia. Wszystko wydawało się bardzo proste. Tylko czemu to jest takie dziwnie białe ? No i ten zapach. Pamiętała go inaczej. Zaczęła zgodnie ze wskazówkami, przeczesywać energicznie palcami włosy. Wszystko zaczęło się kleić a biały proszek trzymał się uparcie włosów. Spojrzała jeszcze raz na opakowanie. Szampon od roku był przeterminowany.
                -Co jeszcze mnie dziś czeka ?
                W tej samej chwili stanęła w rozbite szkło. Z dużego palca popłynęła krew. Ciemno-czerwona plama zaczęła tworzyć się na białych kafelkach. Annie stanęła przed oczami krew, którą znalazła przed domkiem Lany. Ten sam mocny kontrast. Z uśmiechem przypomniała sobie swój ówczesny lęk o Ceneta i jego zdziwioną minę, gdy wpadła do sypialni, siłując się w drzwiach z półnagim Peterem.
                Cene…
                Usiadła na brzegu wanny. Z jej oczu popłynęły łzy.
                Odkręciła kurek z ciepłą wodą, jednocześnie pozwalając by krew cieknąca z palca, wsiąkała w czysty, kremowy ręcznik.
                Dziś nie pojedzie do informatyka.

***

                Samolot właśnie powoli wznosił się w powietrze. Kątem oka zobaczył, że siedząca obok niego kobieta kurczowo zacisnęła palce na podpórce po swojej prawej stronie. Była po pięćdziesiątce i jeszcze przed startem zapewniała go, że loty samolotem to dla niej codzienność, prosząc równocześnie, by podpisał jej bilet. Uśmiechnął się pod nosem.
                -Spokojnie –powiedział i podał sąsiadce paczkę gum do żucia. Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. –Uszy się pani nie zatkają.
                - O… -trzęsącą się dłonią wyciągnęła jedną gumę, włożyła do ust i zaczęła energicznie ruszać szczęką. -Dziękuję –dodała szybko, zupełnie jakby bała się, że kiedy przestanie żuć, samolot runie na ziemię.
                You made my day –pomyślał, śmiejąc się w duchu. Zanim jednak zdążył sobie przypomnieć, skąd w ogóle zna to angielskie powiedzenie, śmiertelnie przerażona towarzyszka chwyciła wolną ręką za jego kolano.
                -A jak nas porwą ? –powiedziała szeptem, nie przerywając gimnastyki szczęki. Wyglądała naprawdę zabawnie, jednak Peter starał się zachować pokerową twarz. W końcu, kiedy pierwszy raz wsiadł do samolotu, też nie było mu do śmiechu.
                -Naprawdę nie ma się co martwić. Żadnych vipów na pokładzie nie widzę, a kto i po co chciałby porywać bandę przeciętnych słoweńskich śmiertelników ? –niepostrzeżenie przywołał stewardesę. –Nim się pani obejrzy będziemy bezpiecznie lądować w Paryżu.
                -O Boże –czuł, że jej długie, czerwone paznokcie wbijają się w jego udo. –Lądowanie…
                Zanim jednak zdążyła na dobre zacząć narzekać, na stoliku przed nią pojawiła się lampka wina. Początkowo wyglądała na zmieszaną, jednak po chwili kieliszek był już pusty. Dzięki nieprzecenionemu, w takich sytuacjach, wpływowi alkoholu, Peter mógł stwierdzić z ulgą, że krew znowu normalnie dopływa do jego kolana. Kobieta zaczęła ziewać.
                -W pakiecie, który dostała pani od linii lotniczych, jest opaska na oczy. Sen na pewno dobrze pani zrobi.
                Chwilę później słyszał już tylko głośne chrapanie, na które nie pomogły nawet słuchawki i płynąca z nich głośna muzyka.

                Kiedy już przeczytał cały Magazyn Podróżny i zjadł skromne, ale bardzo smaczne śniadanie, zaczął się zastanawiać, dlaczego w ogóle zdecydował się na ten lot. Czyżby Lisza była aż taką obsesją, że zamiast zostać z rodziną i godnie przeżyć z nimi żałobę, wolał wyjechać do stolicy Francji, by szukać przysłowiowej igły w stogu siana ? A może właściwie potrzebował tylko wymówki by uciec od trudnych rozmów, wzroku matki przepełnionego bólem i pytań zadawanych, stęsknionym a równocześnie tak słodkim i niewinnym głosem, przez pięciolatkę ? Może jego słabość wzięła górę nad rozsądkiem…
                Nie miał żadnego pomysłu na to, co zrobi, kiedy już znajdzie się na paryskim lotnisku. Dopiero teraz dotarło do niego, że nie wie nawet, jak daleko od centrum się ono znajduje ani jak się z niego wydostać. I czym… Pytania zaczęły się mnożyć w jego głowie. Pojawiły się obrazy: Cene, Lisza, Mina… Znajome twarze, mówiące wciąż to samo: „to wszystko bez sensu”. Przymknął oczy i zaczął pocierać palcami skronie. Ból w klatce piersiowej spowodował, że znów nie mógł nabrać oddechu. Kolejny atak paniki. Pojawiały się od dzieciństwa. Pierwszy chwilę po tym jak upadł na K73 podczas treningu w Kranju. Miał już wtedy dziesięć, a może nawet jedenaście lat, ale ból, który odczuwał gdzieś na wysokości prawego kolana, był tak silny, że prawie się popłakał. Choć, prawdę mówiąc, nie chodziło tylko o dyskomfort fizyczny. Przede wszystkim bał się tego, że mógł złamać nogę. A to oznaczałoby wzrok trenera, mówiący: „zawiodłem się Peter na tobie”. Tego bał się najbardziej. I wtedy i teraz. Bał się, że kogoś zawiedzie.
                -Przepraszam –ktoś dotknął delikatnie jego ramienia. Otworzył oczy. Pochylała się nad nim młoda dziewczyna z charakterystyczną czapeczką na głowie. –Podchodzimy do lądowania. Proszę zapiąć pasy bezpieczeństwa.

***

Kiedy dobiegały końca dni ucztowania, Hiob wzywał ich, aby dokonać obrzędu oczyszczenia. Wstawał wczesnym rankiem i składał ofiarę całopalną, za każdego z nich, ponieważ mówił: „Może moi synowie zgrzeszyli i obrazili Boga w swoich sercach”. Hiob zawsze tak postępował.

/Hi 1, 5/



Kochani!
Pewnie zauważyliście, że trochę przeciągam akcję od pogrzebu Ceneta. Zapewne też domyśliliście się (bo jesteście naprawdę łebskimi Sherlockami), że jeśli Anna już w końcu dostanie się do tego nieszczęsnego informatyka, to śledztwo ruszy z miejsca ;) To już za niedługo. 
Bardzo się cieszę, że ciągle jesteście ze mną! Wkręciłam się już w to pisanie na dobre... ;) 
Trzymajcie się cieplutko!
Buziaki ;*

13 komentarzy:

  1. Jeśli przez to przeciąganie akcji opowiadanie będzie trwać dłużej, to mi to pasuje ;) Bałagan z kosmetykami Anny dziwnym trafem przypomina mi mój porządek z nimi ( mam nadzieję że u mnie nie ma nic przeterminowanego). Czekam na więcej i bardzo się cieszę, że tak cię to wkręciło :D
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepiej to sprawdź, bo skończysz jak Anna. ;)
      Dziękuję, że ciągle mam w Tobie tak duże wsparcie ;*
      Buziaki ❤

      Usuń
  2. Kochana:)Dobrze na dzień dobry w poniedziałek przeczytać kolejny rozdział! Ciężko czekać na następny :( Weny życzę i serdecznie pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie tylko ty się wkręciłaś! Odliczam dni do kolejnych rozdziałów 😃

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że widzę kolejne osoby stale dodające komentarze :)
      Serdecznie pozdrawiam :)

      Usuń
  4. nie jestem sama z tym spaniem z telefonem, hehe. trzeba na coś umrzeć ;) XD
    jejciu, tak przykro mi się robi na samą myśl o Cenecie... nadal Ci nie wybaczyłam tego wypadku! :<
    szkoda, ze Peter nie znajdzie Liszy.... ugh ;-;
    łoboże, oni wszyscy coś mają tam u Ciebie... haha :<
    czekam na kolejny! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nikogo nie będę oszczędzać :D hahahah
      Dziękuję za wszystkie komentarze :* to niesamowite, że ludzie tyle wytrzymują tutaj...
      Buziaki:*

      Usuń
  5. Dzień dobry :*
    Rozdział jak zwykle świetny <3
    Kiedy opisywałaś niezwykłego pecha Anny miałam przed oczami siebie w podobnej sytuacji :D Takie dni się zdarzają, i trzeba się tylko modlić, by je jakoś przetrwać x.x
    Domyślam się że przeciągasz akcję, ale ja tak tęsknię za Cene *,*
    Aczkolwiek piszesz tak idealnym stylem że czyta się wprost bajecznie. Strasznie Ci tego zazdroszczę :3
    Dużo weny życzę :*
    P.S
    Z ogromną przyjemnością informuję o nominowaniu Ciebie do nagrody Liebster Award :)
    http://the-weight-of-us.blogspot.com/p/liebster-award.html
    Życzę miłej zabawy :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana! Nie masz mi czego zazdrościć ;) naprawdę.
      Dziękuję bardzo za nominację:* już się biorę za te pytania :)
      Buziaki :)

      Usuń
  6. Ja dalej czekam na zmartwychwstanie Cene.
    P.S. kocham to, jest świetne, chcę więcej i hgajjskxisnakab 💕💕💕💕

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem!
    Świetny rozdział, naprawdę cudnie się czyta *.*
    Hmm... no tak, przeciągasz akcję, ale czy aby na pewno przypadkowo, czy coś kombinujesz w związku z tym? :) Bo jakoś tak pusto bez Cene...
    Weny!
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń