czwartek, 11 lutego 2016

Rozdział II

     -Wychodzisz gdzieś? -nie przewidział, że mama dalej siedzi w salonie.
     Dochodziła trzecia w nocy i Dolenja Vas pogrążona była w ciemnościach, przez które przebijało się tylko delikatne światło księżyca. Gęsta mgła unosiła się miasteczkiem, nad którym górowała niewielka wieża kościółka, do którego Cene już dawno nie zaglądał. Kiedyś, jako dziecko, razem z mamą co niedzielę siadał w pierwszej ławce i z zainteresowaniem przeglądał obrazki w modlitewniku dla dzieci, który tata przywiózł mu kiedyś z Lublany. Nie wiedział dlaczego, ale właśnie teraz, kiedy spojrzał na swoją rodzicielkę, przypomniało mu się, jak pierwszy raz razem z nią oglądał ową książeczkę.
     -Wyjeżdżam -oświadczył chłodno, choć w głębi duszy chciał teraz podejść i się do niej się przytulić, jak wtedy, gdy miał pięć lat. -Muszę to wszystko przemyśleć.
     -Kocham cię, synu -to było chyba najgorsze, co mogła mu teraz powiedzieć. Nie spojrzał na matkę, bo czuł, że zaraz się rozpłacze, wziął więc tylko walizkę, którą wcześniej niedbale spakował i bez słowa wyszedł z domu...

     Ferie szkolne skończyły się tydzień temu, liczył więc na to, że w Kranjskiej Gorze znajdzie spokój, którego potrzebował. Kiedy jednak podjechał na stacje benzynową, żeby kupić coś na prowizoryczne śniadanie, wiedział już, że się przeliczył. Oprócz licznych samochodów że słoweńskim tablicami rejestracyjnymi, na parkingu stało też sporo aut z Niemiec, Austrii, a nawet Włoch i Francji. Pomyślał, że przecież może jeszcze zmienić plany, ale wizja małego, drewnianego domku usytuowanego na jednym z malowniczych pagórków, z widokiem na zaśnieżone górskie szczyty, była bardziej kusząca niż kolejna, kilkugodzinna podróż samochodem.
     Chatka należała do dziadków jego znajomej ze studiów. Kilka tygodni wcześniej, po dość trudnym egzaminie, który na szczęście udało im się obojgu zaliczyć, spontanicznie postanowili pójść razem na obiad. Wcześniej rozmawiali ze sobą tylko kilka razy, głównie porównując wyniki zadań (studiowali w końcu matematykę), ale Cene czuł, że mają że sobą wiele wspólnego. Jak się później okazało, nie pomylił się za bardzo. Lana była od niego starsza i od kilku lat pracowała w RTV2 jako dziennikarka sportowa, specjalizująca się w sportach zimowych. Jednak nie traktowała go jak materiału do kolejnego artykułu i szybko udało się im zaprzyjaźnić bo Cene czuł, że Lana w pewien sposób go rozumie, chociaż nigdy nie rozmawiali na poważnie. Dobrze się im razem żartowało, od czasu do czasu wychodzili gdzieś wspólnie. No i pewnego dnia zaprosiła go do Kranjskiej Gory, gdzie zawsze spędzała okres na przełomie lutego i marca, bo już wtedy rozpoczynano przygotowania do Planicy i, jak twierdziła, musiała być na bieżąco, a domek dziadków dawał jej duże możliwości. Cene nie obiecał wtedy, że przyjedzie, więc jego wizyta miała być miłą niespodzianką. A przynajmniej miał taką nadzieję, bo ostatnio odrobinę zaniedbał z nią kontakt.
     Kiedy w końcu podjechał pod właściwy adres, zrozumiał, że nie znalazłby lepszego miejsca do rozmyślania nad własnym życiem. Widok zapierał dech w piersi. Co prawda wyjeżdżając tu, pomyślał, że mógł jednak wyłożyć do bagażnika łańcuchy, bo droga bardziej przypominała leśną, górską ścieżkę, na dodatek oblodzoną, jednak to, co czekało na niego na szczycie było warte ryzykownej podróży. Ze wzgórza można było oglądać nie tylko panoramę Kranjskiej Gory, która przykryta warstwą świeżego śniegu, przypominała teraz krainę z bajki, ale również podziwiać zarys, wkomponowanej w górskie zbocze, mamuciej skoczni.
     Cene uwielbiał skakać, a raczej latać, w Planicy. Letalnica była jedną z tych skoczni, do których miał pewnego rodzaju respekt i na których, kiedy siadał na belce, czuł w nogach przyjemne mrowienie, z jednej strony ostrzegające go przed nadmierną brawurą,  a z drugiej pchające w dół, by jak najszybciej poczuć to niesamowite uczucie, kiedy powietrze niesie cię przez kilka sekund i jesteś wtedy wolny niczym ptak. Wiedział, że jeśli faktycznie rzuci skoki, to właśnie tej wolności najbardziej będzie mu brakować, jednak w tej chwili, wdychając świeże, górskie powietrze, nie chciał o tym myśleć.

     -Abonent jest chwilowo niedostępny lub ma wyłączony telefon. Spróbuj zadzwonić później.
     Cene znał już komunikat automatycznej sekretarki na pamięć, jednak spróbował połączyć się jeszcze raz, bo drzwi do domku, co prawda były otwarte, ale w środku nikogo nie było. Kiedy po raz kolejny usłyszał, że może spróbować połączyć się później, poddał się i ruszył w dół, w stronę miasteczka. Liczył, że po drodze spotyka Lanę, która przecież nie mogła wyjść na długo, skoro nie zamknęła drzwi. Przypomniał sobie, że u podnóża wzgórza mijał mały sklep spożywczy, więc, prawie pewny, że znajdzie dziewczynę właśnie tam, postanowił zrobić sobie spacer.
     -Dzień dobry -przywitała go około sześćdziesięcioletnia ekspedientka, która przyglądała mu się bacznie, za pewne uświadamiając sobie właśnie, że musi on być "bratem tego sławnego skoczka". -Mogę w czymś pomóc?
     -Szukam... -przerwał, bo dopiero wówczas pomyślał, że może nie wszyscy muszą tutaj znać jego znajomą.
     -Tak?
     -Szukam Lany Kosir. Być może kojarzy ją pani, mieszka...
     -O tak, oczywiście, że ją znam -kobieta weszła mu w słowo. -Zagląda tutaj codziennie, kiedy przyjeżdża do domu dziadków. Szkoda, że umarli, tacy byli z nich wspaniali ludzie. Co roku organizowali koncert charytatywny w Nowy Rok. O tak...to były dobre czasy...
     Cene patrzył na nią wyczekującym wzrokiem, jednak kasjerka sprawiała wrażenie, jakby zapomniała o co dokładnie ją zapytał, pogrążając się we wspomnieniach i mówiąc coś do siebie pod nosem.
     -A Lana?... -starał się, żeby ton jego głosu nie zdradzał zniecierpliwienia.
     -Co? A panna Kosir. Niech pomyślę... Nie było jej tu od trzech dni. A miałam dla niej zamówioną fasolkę...


***

     -Komisariat. Słucham? -komisarz Nik Horvat nie miał dziś ochoty mówić pełnej formuły przy podnoszeniu słuchawki. Od wczoraj zmagał się z okropnym bólem głowy, przez co nie mógł nawet rozwiązywać swoich wykreślanek, nie mówiąc już o sumiennym wypełnianiu obowiązków.
     -Chciałem zgłosić zaginięcie...
     -Jeśli to kolejny głupi żart, to ostrzegam, że dowiem się skąd dzwonisz i wyciągniemy stosowne konsekwencje!
     -Nie, nie. Nazywam się Cene Prevc i wszystko wskazuje na to, że moja znajoma, Lana Kosir, zniknęła przedwczoraj.
     -Przepraszam pana bardzo, ciężki dzień, sam pan rozumie -Horvat zaczął się tłumaczyć. -Naturalnie przyjmiemy zgłoszenie, potrzebujemy tylko więcej danych. Mógłby pan zgłosić się jutro na posterunek?
     -Oczywiście, tylko...
     -Tak? -zawahanie w głosie mężczyzny wyraźnie zaintrygowało komisarza.
     -Jest coś jeszcze. Na podłodze w jej domu, znalazłem ślady krwi...

5 komentarzy:

  1. Świetne!!!! Jeszcze trochę i całkiem przestanę się uczyć :p teraz czekam na następny. Chciałam napisać coś jeszcze, ale po dwugodzinnym spr z romantyzmu nie potrafię myśleć...
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:)
      Jutro przede mną długa podróż pociągiem... może uda się coś napisać:)

      Usuń
  2. Muszę przyznać, że podoba mi się i zostaję na dłużej.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie.
    www.ciemniejszastronaprevca.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podoba :)
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  3. Hej :) zapraszałaś, więc wpadłam :)
    Nigdy nie czytałam o Cene, ale zawsze musi być ten pierwszy raz :D
    Narazie połknęłam pierwsze, obiecujące rozdziały. Przed wciągnięciem się na całość w akcję wyśpię się (bo znając życie znów bym zarwała noc, a jutro do pracy xD) więc postaram się przeczytać resztę i dam znać jutro późnym wieczorem/nocą jak wrócę i przeczytam całość. Wtedy będę mogła napisać coś od siebie :)
    Pozdrawiam cieplutko :*

    OdpowiedzUsuń