Paryż, 8 września 2013
Szła sama opustoszałym
korytarzem. Reszta mieszkańców Domu pewnie jeszcze spała albo, obudzona
pierwszymi, słonecznymi refleksami, przebijającymi się przez witrażowe okna
dormitorium dla powołanych, odmawiała poranne lamentacje. Dookoła panowała
niczym niezamącona cisza, a chłód bijący od grubych kamiennych ścian sprawiał,
że Lana czuła się tego ranka wyjątkowo rześko.
Za cztery dni znów będę w
Słowenii –to ta myśl obudziła ją, zanim jeszcze do jej osobistej sypialni
przyniesiono śniadanie i czystą szatę. Od czasu rozmowy z Jessicą i Julienem
nie mogła już uczestniczyć otwarcie w życiu Wspólnoty. Zaawansowane
przygotowanie do powrotu do świata, zmusiło ją do pustelniczego życia,
które-szczególnie na początku-wydawało się nie do przejścia dla jej nowej,
otwartej natury, odkrytej po inicjacji. Z czasem jednak nauczyła się dostrzegać
plusy całej tej sytuacji, wyobrażając sobie nawet, że po powrocie zaszyje się
gdzieś w niższych partiach jej ukochanych Alp, a jej jedynym towarzyszem będzie
wysłużony egzemplarz Księgi Hioba z aneksem zawierającym opisy wizji Mesjasza,
spisane kilka lat temu przez Juliena- swoisty „nowy testament” Dzieci Hioba.
Kiedy jednak zwierzyła się ze swoich przemyśleń Nassowi, który teraz pełnił
wobec niej rolę kogoś pokroju osobistego spowiednika, ten kategorycznie sprzeciwił
się jej samotnemu życiu. „Twoja misja jest inna, Liszo” – powtarzał uparcie, aż
w końcu słowa te pojawiały się w jej umyśle, niczym czerwona lampka ostrzegawcza,
za każdym razem, gdy zaczynała snuć marzenia o Alpach.
-Znajdę Duszę –wyszeptała i
uśmiechnęła się do siebie. Nie istniała chyba żadna bardziej odpowiedzialna
rola niż wybranie, a potem poprowadzenie Duszy do Wiecznego Życia.
Otworzyła drzwi do auli, w
której czekała już na nią Jessica.
-…musisz poznać lepiej niż
kogokolwiek wcześniej – Lana uwielbiała ton głosu swojej przyjaciółki, który
przywodził jej na myśl ciepłe, chrupiące, pszenne bułeczki. Nie miała pojęcia,
skąd wzięło się w jej głowie to porównanie, ale kiedy kilka miesięcy wcześniej
powiedziała o nim Julienowi, stwierdził, że ją rozumie. Nie mogło być więc aż
tak dziwaczne, na jakie -na pierwszy rzut oka-wyglądało. –…nic, co związane z
Duszą nie może być ci obce ani…
Jess przerwała i spojrzała na
nią uważnie.
-Lisza, czy ty mnie w ogóle
słuchasz ?
-Tak – na policzkach Lany
pojawił się rumieniec. –Przepraszam.
Wiedziała, że jej mentorka
robiła wszystko, by mogła jak najlepiej pełnić misję, ale patrząc na nią, nie
mogła powstrzymać przewijających się przed jej oczami obrazów wspomnień, związanych
z Jessicą i życiem w Domu. Przez chwilę czuła nawet naganne uczucie tęsknoty. A
przecież pierwsza zasada udanej inicjacji brzmiała mniej więcej tak : „nie
będziesz tęsknić za niczym, bo czas to pojęcie ziemskie, a ty już na zawsze
żyjesz w Wieczności”.
-Wyłącz te myśli – jej
rozmówczyni od zawsze świetnie czytała z ludzkich reakcji i zachowań. W
zasadzie nie dało się mieć przed nią tajemnic. –Pamiętaj, że Wspólnota oddycha
jednym tlenem, nie ważne jak daleko od siebie znajdą się jej poszczególne
członki.
-Co to znaczy ?
-Że cokolwiek by się nie stało,
już nigdy nie będziesz osobnym bytem. Będziesz Wspólnotą. Na zawsze. W każdym z
nas jest pełnia, a zarazem część.
-Coś jak katolicka Trójca ? –zaczęła
się zastanawiać, dlaczego te pytania pojawiał się w jej głowie dopiero teraz.
-Nie do końca –Lana nie mogła
sobie przypomnieć, do jakiego wyznania należała wcześniej Jess. Pamiętała
jednak, że na pewno, w przeciwieństwie do niej – wiecznie poszukującej agnostyczki,
choć ochrzczonej jako dziecko przez rodziców na katoliczkę, była mocno związana
ze swoim wcześniejszym Kościołem. –Choć to coś pokrewnego. Każde dziecko nosi w
duszy odbicie całości Idei Wspólnoty. A Wspólnota składa się z poszczególnych
Dzieci. Rozumiesz ?
-Staram się –uśmiechnęła się
delikatnie. –A jak jest z nowymi Duszami ? Są we Wspólnocie jeszcze luki
przeznaczone na nich ?
-To już w zasadzie jest
tajemnica Mesjasza, Liszo.
Tak, Lana już nieraz czytała o
owej tajemnicy. Wielu rzeczy nie była w stanie pojąć, ale wierzyła, że kiedyś
Wspólnota pozna całą prawdę i również dla niej to, co niezrozumiałe, stanie się
w końcu jasne. Nikt na przykładnie obecnie nie wie, jak wiele osób jest powołanych by żyć
wiecznie, ani kiedy rozpocznie się era zejścia Mesjasza do krainy Dzieci. Te
sprawy ciągle pozostają ukryte.
Lana czuła, że musi zapytać o
coś jeszcze.
-Jess ?
-Tak ?
-Kiedy znów się spotkamy ?
-Julien nie były zachwycony, że
o to pytasz –Jessica spuściła wzrok.
-Wiem, ale…
-Lisza –ciągle na nią nie
patrzyła, wbijając uparcie wzrok w swoje paznokcie. –Posłuchaj, co jakiś czas
Julien wysyła mnie, bym sprawdziła, jak radzą sobie Dzieci. Nigdy na zbyt
długo. Ale nie ma pewności , że dowiesz się, że cię obserwuję.
-Obiecaj –Lana chwyciła przyjaciółkę
za rękę mocniej, niż pierwotnie planowała, czym w końcu zmusiła dziewczynę, by
na nią spojrzała. –Obiecaj, że dasz mi znak.
Przez kilka sekund patrzyły na
siebie w milczeniu. W końcu Francuzka odwróciła głowę w drugą stronę, jak gdyby
coś zainteresowało ją nagle w nagiej ścianie zimnej, starej komnaty i –ku zdziwieniu
Lany- odezwała się po słoweńsku:
-Nie mogę.
Czy przez chwilę Lana widziała w
jej oczach smutek ? Nie, to niemożliwe. Przecież są piękne… i szczęśliwe.
Paryż, 11 września 2013
Późny wieczór. Słońce powoli
chowało się za horyzontem, ale nagrzana po upalnym lecie ziemia, wciąż oddawała
jeszcze niezliczone pokłady ciepła, więc Lana mogła spokojnie w samej tylko
szacie siedzieć na tarasie widokowym Domu, z którego rozpościerał się widok na
budzący się dopiero do życia, nocny Paryż. Piękny, tajemniczy, a jednocześnie tak
bliski jej sercu obraz przypomniał jej zasłyszane kiedyś słowa Victora Hugo: „Wszystko,
co istnieje w dowolnym miejscu na ziemi, istnieje też w Paryżu”. To tutaj
poznała Juliena, tu została powołana i tutaj przeszła długą, trudną, a
równocześnie tak piękną drogę do Życia.
Ostatni raz mogła spokojnie
zaciągnąć się francuskim powietrzem. Aby lepiej go poczuć, zrezygnowała nawet z
papierosa. Jutro rano w pośpiechu
pojedzie taksówką na lotnisko, by po niecałych dwóch godzinach wylądować w Lublanie. Julien i Jess zadbają o to, by
nie miała ani chwili na zastanowienie. Ani chwili by zwątpić. W zasadzie była
im za to wdzięczna. Sama była wciąż za słaba.
Nagle usłyszała za sobą kroki.
Odwróciła się.
-Witaj Piękna –Julien uśmiechał
się w taki sposób, w jaki rodzic uśmiecha się na widok swojego dawno
niewidzianego dziecka. Odwzajemniła uśmiech.
-Mogę ? –wskazał na puste krzesło obok niej.
-Tak, proszę.
Kiedy usiadł obok niej, chwyciła
jego dłoń, dokładnie tak, jak robiła przed inicjacją. Kiedyś siadali tutaj
razem i w milczeniu podziwiali nocne niebo, albo odbijające się w Sekwanie
światła miasta, które mimo tego, że należały do śmiertelnego świata, dla tej
dwójki były w pewien sposób przejawem wiecznego piękna, które ogarnie ziemię po
przyjściu Mesjasza.
-Dziękuję, że przyszedłeś.
Spojrzał na nią i delikatnie, jak
gdyby robił to po raz pierwszy, pocałował ją w usta.
Tej nocy kochali się jak nigdy
wcześniej.
Dzieci Hioba.