-Osoba, do której
dzwonisz, ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem sieci. Spróbuj ponowie
później.
Kiedy,
do cholery, będzie „później” ? –pomyślała i równocześnie z całej siły nacisnęła
na klakson, bo stojący przed nią kierowca czerwonego samochodu nauki jazdy od
minuty próbował zapalić silnik, podczas gdy światło zdążyło zmienić się już z
zielonego na pomarańczowe. Wiedziała, że
nie powinna tego robić, bo sama jeszcze nie tak dawno miała problem z wyczuciem
sprzęgła i nie raz zdarzało jej się spowodować niemały korek na światłach, ale
dziś wyjątkowo wszystko ją denerwowało. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy
przypadkiem nie powinna już zacząć się jej miesiączka, ale przez ostatnie
wydarzenia pogubiła się w rachubie cyklu. Nie zmieniało to jednak faktu, że
jedyne o czym teraz marzyła, to długie wakacje z daleka od Słowenii i, tym
bardziej, Francji.
Ostatni
tydzień mogła uznać za przełomowy. Od czasu rozmowy z informatykiem, czuła, że
w końcu znalazła się na odpowiednich torach i nie obchodziło jej to, że Horvat
zagroził, że jeszcze jeden taki wyskok i straci premię, dodając, że cała ta
informatyczna bzdura w ogóle go nie obchodzi i nie przyłoży ręki, nie mówiąc
już o pieniądzach, do kontynuowania tej dziecinnej farsy. Na własną
odpowiedzialność i w tajemnicy przed, nie oszukujmy się, niezbyt czujnym okiem
komisarza, zaczęła więc sprawdzać źródła informacji, które udało jej się zdobyć
po rozmowach m.in. z przedstawicielami paryskiej służby miejskiej. Okazało się,
że sekta, z którą prawdopodobnie należy wiązać tajemnicze zaginięcie młodej
dziennikarki, a możliwe, że również śmierć Clavel, choć nie jest oficjalnie
zarejestrowana jako związek wyznaniowy, na pewno skupia co najmniej 50 członków
i co jakiś czas jej aktywność daje o sobie znać, choć najczęściej nie afiszują
się ze swoimi przekonaniami, nowe niewinne duszyczki werbując tajnymi
sposobami, których nie udało się jak dotąd ustalić. Na jej pytanie, czy w
sprawie Dzieci Hioba służby musiały kiedyś interweniować, rozmawiający z nią
mężczyzna odpowiedział łamaną angielszczyzną, że nigdy nie złapano ich na
żadnym gorącym uczynku, choć niejednokrotnie podejrzewano, że niektóre osoby
trafiające do kostnicy paryskiego szpitala śledczego, musiały mieć wcześniej
styczność z niejakim Julienem Tresmontant –swoistym guru sekty. Dodał jednak
szybko, że mają obecnie dużo poważniejsze problemy w Paryżu i nie może zajmować
się jakimiś zakompleksionymi nastolatkami, ale jeśli będzie potrzebowała
konkretniejszych informacji, to zrobi co w jego mocy. Annie przeszła wtedy
przez głowę myśl, że pewnie to samo odpowiada Horvat, gdy ktoś prosi go o
pomoc, ale nie chciała być niemiła i uprzejmie podziękowała Francuzowi,
odkładając słuchawkę.
Kolejnym
obiecująco zapowiadającym się tropem były dwa maile zostawione przez niejaką
„Liszę”, kimkolwiek była. I właśnie dlatego Anna siedziała teraz w samochodzie,
gnając słoweńską autostradą do Kranju i klęła w myślach, gdy wybierany raz za
razem numer telefonu, nie odpowiadał.
-Słucham
?
Kos
nienawidziła domofonów. Nie dość, że nigdy nie wiedziała, co ma nacisnąć, to na
dodatek mówienie do metalowej kratki wydawało jej się nad wyraz idiotyczne. Ale
czego się nie robi dla śledztwa…
-Anna
Kos. Policja. Czy mogę wejść i porozmawiać ?
-Jeśli
trzeba.
Usłyszała
charakterystyczny dźwięk i zaczęła z całej siły ciągnąć drzwi w swoją stronę,
jednak najwyraźniej tego dnia nie tylko telefon nie chciał z nią współpracować,
bo wyglądające na solidne, szklane drzwi do kilkupiętrowego apartamentowca na
jednym z najdroższych osiedli na obrzeżach Kranju, ani drgnęły. Anna głośno
przełknęła ślinę, kiedy dźwięk zasygnalizował, że wejście ponownie zostało
zablokowane i jeszcze raz wybrała odpowiedni numer mieszkania.
-Tak
?
-Przepraszam,
ale te drzwi…
-Niech
pani naciśnie tą dużą klamkę i pchnie.
-Dziękuję.
Anna
poczuła się jak idiotka, kiedy za drugim razem drzwi bez najmniejszego oporu
otworzyły się, wpuszczając ją do przestronnego holu.
-Dzień
dobry. Anna Kos –podała rękę wysokiej blondynce, która otworzyła jej drzwi,
kiedy w końcu znalazła właściwe mieszkanie.
-Mina
Lavtiżar –zmierzyła ją wzrokiem. Choć dochodziła trzynasta, dalej była w
pidżamie i prawdopodobnie dopiero niedawno się obudziła. –W czym mogę pani
pomóc ?
Dalej
stały w drzwiach, ale Annie udało się dostrzec, że mieszkanie było urządzone w
nowoczesnym stylu, bez przesytu, choć z łatwością można było się domyślić, że
właściciele raczej nie muszą martwić się o pieniądze.
-Szukam
Petera Prevca. Mam do niego kilka pytań dotyczących śledztwa, ale nie mogłam
się dodzwonić i pomyślałam, że…
-Nie
ma go –dziewczyna przerwała jej już dzisiaj drugi raz i Anna, sama nie wiedząc
czemu, poczuła, że jej nie lubi.
-A
czy wie pani, gdzie mogę go znaleźć ?
-Nie
–współpraca nie zapowiadała się obiecująco.
-A
kto może wiedzieć ?
-Pewnie
jego mamusia –przewróciła oczami i ostentacyjnie oparła się o framugę, dający
tym samym znać, że rozmowa wyjątkowo ją nudzi i nie ma ochoty jej kontynuować.
-A
mogę prosić adres ?
-Nie
pamiętam jaka tam jest ulica, o ile w ogóle jest, ale jak pani dojedzie do
Dolenji Vas i zapyta o Prevców, to wszystkie dzieci rzucą się, żeby pani
pokazać. To jakieś pół godziny stąd.
-Dziękuję
–starała się uśmiechnąć, ale blondynka dalej patrzyła na nią jak na kosmitę,
więc postanowiła, że musi jak najszybciej opuścić to miejsce. –A od kiedy nie
ma pana Prevca ?
-Wyjechał
dzień czy dwa po pogrzebie jego uroczego braciszka –teraz Anna nie miała już
wątpliwości, że nie lubi swojej rozmówczyni. –Od tego czasu się nie odzywał.
-Dobrze,
w takim razie to wszystko. Do widzenia.
-Do
widzenia.
Kos
odwróciła się i zaczęła iść w kierunku windy.
-A i
niech mu pani powie, że rachunki trzeba zapłacić !
„Niesamowicie
urokliwa osóbka” –pomyślała Anna i z ulgą nacisnęła guzik windy. Miała
nadzieję, że tym razem drzwi wejściowe otworzą się bez problemu.
Musiała
jednak przyznać, że Mina miała rację, co do łatwości znalezienia domu Prevców. Dolenja
według jej przypuszczeń, nie mogła liczyć więcej niż 400 mieszkańców i
wyglądała na jedną z tych słoweńskich wiosek, w których sąsiedzi wiedzą o tobie
więcej niż ty sam. Wystarczyło więc tylko, że zatrzymała się przy małym
monopolowym sklepie i zaproponowała mniej lub bardziej trzeźwemu towarzystwu
papierosa, by z łatwością poznać drogę do niewielkiego, białego domku
położonego nie dalej niż 200 metrów od kościoła, stanowiącego centralny punkt
wioski.
Pierwsze,
co przyszło Annie do głowy, to to, że skromny, dwupiętrowy dom pokryty czerwoną
dachówką nijak ma się do ekskluzywnego apartamentu, który należał do najstarszego
syna państwa Prevców, a ludzie w nim mieszkający muszą być dużo mniej
zarozumiali niż jego wybranka. Taką przynajmniej miała nadzieję…
Kiedy zaparkowała samochód na
poboczu wiejskiej drogi, z ulgą spostrzegła, że na podwórku bawi się ta mała
ruda istotka, którą pamiętała ze cmentarza.
-Cześć –podeszła do bramki. –Są
rodzice ?
-Dzień dobry –kiedy dziewczynka
się uśmiechała, wyglądała naprawdę uroczo. –Mama powinna za chwilę wrócić,
wyszła do sklepu. A co ?
-Jestem z policji wiesz –pięciolatka
zrobiła dziwną minę, po czym kichnęła i wytarła rękawem zaczerwieniony nosek –Na
zdrowie. Mogę z tobą poczekać na mamę ?
-Nie.
-Dlaczego
? –Anna nie wiedziała dlaczego, ale stanowczość w głosie dziewczynki szczerze
ją rozbawiła.
-Mama
nie pozwala.
-Dobrze,
to poczekam tutaj.
-Dobra.
Widziała
jednak, że mała z ciekawością jej się przygląda, co chwila zbierając się by o
coś zapytać. Za każdym razem jednak otwierała tylko i zamykała buzię, nie
ruszając się z miejsca. Po chwili wyciągnęła z kieszeni lizaka i przez dobrą
chwilę mocowała się z opakowaniem.
-Pomóc
ci ? –Anna dalej stała za płotem, choć mogłaby się założyć, że bramka nie była
zamknięta na klucz.
-A
możesz ? –z nieufnością wyciągnęła w jej stronę rączkę, jak gdyby bojąc się, że
Anna pozbawi ją słodkiego skarbu.
-Jasne.
Bez
trudu otworzyła CzupaCzupsa i oddała dziewczynce, czym zasłużyła sobie na
nieśmiały uśmiech. Po chwili usłyszała za plecami głośne „Dzień dobry”.
Odwróciła się. Stała przed nią pani Prevc z dwiema dużymi torbami zakupów w
rękach.
-O
dzień dobry. Anna Kos. Jestem z policji –kobieta momentalnie zbladła, prawie
wypuszczając z ręki reklamówkę. Anna zrozumiała, że nie zaczęła najlepiej,
mając na uwadze ostatnie wydarzenia. –Nie, nie spokojnie. Chciałam tylko
zapytać o kilka rzeczy.
-Proszę.
Emma zaprowadź panią do salonu, włożę zakupy do lodówki i zaraz przyjdę.
Dziewczynka,
zachęcona przez mamę chwyciła Annę za rękę i pociągnęła za sobą do środka domu.
Wnętrze, ku zaskoczeniu Kos, było dużo przestronniejsze, niż wydawało się z
zewnątrz, a ten, kto go urządzał musiał naprawdę znać się na rzeczy. Szczególną
uwagę Anny zwróciło nietypowe drzewo genealogiczne, złożone z kolorowych ramek
ze zdjęciami poszczególnych członków rodziny Prevców. Kiedy jej wzrok padł na
zdjęcie Ceneta, przewiązane czarną tasiemką, znów poczuła, że do jej oczu
napływają łzy. Zamrugała szybko kilka razy.
-Napije
się pani czegoś ? –nie wiadomo skąd, w salonie nagle pojawiła się pani Prevc.
-Nie,
dziękuję. Proszę nie robić sobie kłopotu.
Kobieta
usiadła obok niej, rzucając zaskoczone spojrzenie w stronę dziewczynki, którą
dalej trzymała nadgarstek policjantki.
-Emma,
puść panią –mała nie zareagowała, wpatrując się w swojego lizaka, do którego
przykleił się mały włos. –Emma!
-Nie
szkodzi –Anna zaśmiała się.
-Nie
wiem, co się z nią ostatnio dzieje. Żyje w swoim świecie…
-Naprawdę
nie szkodzi.
-W
takim razie w czym mogę pani pomóc ?
-Prowadzę
śledztwo w sprawie zaginięcia Lany Kosir, nie wiem, czy pani…
-Tak,
wiem. Cene ją znał –widać było, że wspomnienie syna sprawia jej ból, choć
starała się tego nie okazywać.
-Właśnie
–Anna urwała, nie wiedząc, co dalej powiedzieć. Odchrząknęła. –Pojawił się nowy
trop, który doprowadził nas do pani najstarszego syna.
-Petera
? Ale…ale co on może mieć z tym wspólnego ?
-Tego
jeszcze dokładnie nie wiem. Chciałam z nim porozmawiać, ale problem w tym, że
nie mogę się z nim skontaktować. Nie wie pani, gdzie mogę go znaleźć ?
-Tydzień
temu poleciał na wakacje, choć to może za dużo powiedziane… –kobieta wyglądała
na zdezorientowaną. –Prosił, żeby mu nie przeszkadzać. Wydaje mi się, że
próbuje w ten sposób przeżyć żałobę.
-Dokąd
poleciał ? –Anna miała nadzieję, że ten jeden, jedyny raz, jej kobieca intuicja
jednak się myli…
-Do
Paryża.
Ciszę
przerwał głuchy trzask upadającego lizaka…